Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/23

Ta strona została uwierzytelniona.



Był od lat kilku inżynierem kierującym kopalni. Przełożeni mieli dla niego zawsze słowa największego uznania z powodu niezmordowanej pracy, nadzwyczajnego rygoru i karności, które wśród jego robotników panowały, gdyż każdy z nich o każdej niemal porze dnia i nocy czuł ciążącą na nim żelazną rękę tyrana.
W zabudowaniu szybowem był codzień prawie przed rozpoczęciem szychty[1], by osobiście kontrolować kto się spaźnia? Opieszałych skazywał na karę, coraz sroższą, wreszcie wydalał ze służby. Podczas roboty był na inspekcyi kopalni, na każdem miejscu choćby najdalej i najgłębiej; zjawiał się jak z pod ziemi, w chwili, gdy się go najmniej spodziewano, ażeby sprawdzić: czy wszystko odbywa się ściśle według wydanych przez niego poleceń? Najmniejsze przekroczenie wywoływało atak wściekłego gniewu, poczem znów sypały się kary i wydalenia.

Czasem przy końcu szychty spuszczał się jednym z ustronnych szybów do kopalni i ukryty w ciemnym chodniku, śledził niepostrzeżony, który z robotników lub dozorców opuszcza robotę, choćby tylko kilka minut przed końcem szychty. Na ustach jego igrał

  1. Dzień roboczy.