Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/24

Ta strona została uwierzytelniona.

wtedy jakiś uśmiech szatański, gdy widział zdumienie w ten sposób na przestępstwie wyłapanych, którym nie tylko urywał połowę zarobku, ale i kary wyznaczał.
A niechno który przyszedł nietrzeźwy do roboty, a niechno który pozwolił sobie na blaumontag! — wydalenie czekało go na pewne. Na złagodzenie wyroku szkoda było prośb i zachodu.
— Bierz i wynoś się — mówił głosem stanowczym, oddając winnemu książkę służbową.
— Panie mam żonę i dzieci sześcioro.
— Nie trzeba było mieć!
— Raz jeden zapomniałem się!
— Przebacz! Obchodziliśmy chrzciny!
— Możesz je teraz swobodnie obchodzić na wolnej stopie... marsz!
Ale surowość i bezwzględność sama, nie była powodem, że go tak ogólnie nienawidzono; on był prócz ego niesprawiedliwym. Gdy który z górników wziąwszy robotę akordową pracował sumiennie i należała mu się znaczna za to zapłata, starał się krzywdząc go obniżyć akord i zmniejszyć zarobek.
Nazywano go ogólnie — Psem.
Ponurego jego oblicza nie rozpogodził nigdy jaśniejszy promień. Usta okolone czarnym, krótkim zarostem zazwyczaj miał zaciśnięte; w chwilach gniewu wykrzywiał je jakimś piekielnym uśmiechem, odsłaniając wtedy rząd dużych białych zębów. Przemawiał głosem szorstkim i opryskliwym. Nie miał przyjaciół, znajomych — nie żył z nikim. Prócz baby starej, odwiecznej, która była podobno jego mamką, a teraz gospodynią i znosiła z anielską cierpliwością wszystkie humory despoty, nikt nie popasał dłużej w obrębie jego domowej zagrody.