Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/27

Ta strona została uwierzytelniona.

w górę, w otworze szybu zobaczył blask słońca i nagle zakipiała w nim, zawrzała w całym tym organizmie skazanym na zagładę — żądza życia... był to protest instynktu samozachowawczego.
Nie, on nie umrze, nie zginie tak marnie, Bóg go ocali!
— Boże, zmiłuj się nademną! — zaczął się modlić z dreszczem przedśmiertnej trwogi.
— „Ojcze mój, który jesteś w niebie święć się imię Twoje, przyjdź“ — przerwał pacierz, który już wyszedł mu z pamięci i drzącemi usty powtarzał:
— Boże zlituj się, zlituj się nademną!
Szlong poruszał się w tem samem tempie, a jemu zdawało się, że idzie coraz powolniej. Powtarzał ciągle oderwane słowa modlitwy:
— Boże zmiłuj się nademną, a ja ci przyrzekam poprawę, przyrzekam... Klnę się na wszystkie świętości, że stanę się innym. Śladem Chrystusa iść będę... miłość siać będę wśród ludzi... stanę się dobrem dzieckiem Twojem, jak nikt na świecie... Przebacz mi Ojcze! Przebacz grzesznikowi, który Ci dziś poprawę przyrzeka... ja wszystkie krzywdy nagrodzę.
Capiaka, Stawarę i innych przyjmę znowu do służby i Dąbrowskiego także, a jego biednej żonie, która codziennie z sześciorgiem dzieci zastępuje mi drogę, nagrodzę cierpienia z własnych funduszów, po co mi składać pieniądze — rozdam je biednym.
Szeptanym wyrazom, które powtarzał na przemian ze słowami modlitwy, towarzyszył szmer kropel, spływających po cembrzynie szybu... Wilgotna czeluść wyglądała jak ściany grobu.
Przedostatni skręt liny pękł, szląg wisiał już tylko na jednem włóknie, zbliżał się moment stanowczy.