Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/197

Ta strona została przepisana.

potem złote, szklane i przelewne — oczy: czarki akwamarinowe nalane płynnym bursztynem: żyły niebem, jego refleksami i magią zmienności — — chwila jedności wszelkiego piękna ziemi — — — przypomina się Cyprjanowi, zaczarowanemu niepojętym urokiem, zwrotka sprzed iluż to laty? — dwudziestu? — :

— na tle zórz modro-złotych twa główka madonny
kreśli się w ramie okna jak kamea cenna —

Nagle jakaś oburzona irytacja w trzewiach: — bujda wszystko i wogóle: głupio —
A ten młody przyjaciel, ten Kaziu, narobił trochę papierosów „mistrzowi“, poszperał w książkach i — „usunął się“ — po prostu wyszedł.
Natychmiast popadli w ten znów towarzyski konwenans; i poco? poco? — Ale to ona zaczęła, tę, jakąś, w sobie, przed czymś, obronę. No. Więc tłumaczył jak mógł, perswadował grząsko i rozwlekle — to, tamto, owo, i, że u poetów towarzyskie fanaberie do pucu! i tak dalej — ; — zły był, że tak z próżnego w puste przelewać musi; po prostu jego obrona nie była nieuświadomiona; stąd irytacja; stąd poczucie niemrawego głupstwa.
Klął w sobie, psiekrwił i cholerami siał gęsto. Na odchodnym przytrzymał lekko jej kruche palce —: płonęły; przelatywały od nich iskry parzące; — takie rzeczy się pamięta — —
I na Wisię zły był, bo też z tą kąpielą się wybrała; a gdyby nawet nie to i co? — wogóle do „ludzi“ wychodzić nie lubiła, zawsze niedoczesana, niedoubrana, zaskoczona, przerażona, gderliwa, narze-