Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/171

Ta strona została przepisana.

komedjantów, do tego życia bez prawdziwej pracy.
— Ja nie chcę, aby ciocia tak mówiła — krzyknęła nagle Dorotka — ja nie pozwolę!
— A co ty masz tu do mówienia? Nauczę cię słuchać i nie odzywać się w ten sposób do starszych. Wygląda tak niewinnie i pokornie, a teraz co się z nią zrobiło?
— Cyrk nie jest budą! — krzyczała Dorotka, — cyrk...
Zabrakło jej słów i nie umiała ich znaleźć. Nie umiała wypowiedzieć tego, co myślała, że w cyrku się wychowała, że wszyscy ci, jak ich ciotka pogradliwie nazwała, komedjanci, to ludzie, którzy ciężko pracowali na kawałek chleba, to współpracownicy jej ojca, to ludzie, którzy nigdy nie uczynili jej nic złego, a przeciwnie otaczali zawsze życzliwością i serdecznością.
Nie umiała tego powiedzieć, czuła tylko, że ciotka postępuje niesprawiedliwie, że obraża ludzi bliskich jej i drogich. Powtarzała więc tylko:
— Ja nie chcę, ja nie pozwolę!
Ciotka zamierzała powiedzieć jej jeszcze o tem jak jej wstyd przed sąsiadami, widząc jednak gniew dziewczynki i jej uniesienie postanowiła odłożyć to na później.
— Uspokój się natychmiast, za karę nie dostaniesz dziś kolacji i nie wyjdziesz stąd i radzę ci abyś już raz na zawsze zapomniała o tym swoim cyrku.
Po tych słowach wyszła, zamykając drzwi na klucz.

167