Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.




ROZDZIAŁ I.

Miasteczko było małe. Domy niskie i jakgdyby zmęczone swym wiecznym bezruchem. Gdzie niegdzie ożywiała monotonję ulicy doniczka pelargonji ustawiona za oknem.
Przez okno, ozdobione taką właśnie doniczką, patrzył Pawełek codziennie rano na dobrze sobie znane kamienie i wyboje, na ludzi, udających się do swego zajęcia.
Jego oczy zawsze zaciekawione, zwykle bardzo wesołe, a tylko niekiedy poważnie zamyślone, patrzyły na wszystko z badawczą uwagą.
I co rano, tak samo, Pawełek dziwił się mimowoli, że przez noc nic się nie zmieniło, że wciąż tak samo w jednostajnym smutku pogrążone stoi na swojem miejscu miasteczko, że wciąż tak samo niskie domy pochylają się pod niewidocznym brzemieniem nudy i zmęczenia.
Nie, nic się nie zmieniało. Przechodziły dni i tygodnie w jednostajności wytężonej pracy, codziennych rozmów, tych samych ludzi.
Nic się nie zmieniało i chwilami nawet wydawało się Pawełkowi, że już nigdy nic się nie zmieni. Zawsze tak samo będzie wychylał co rano głowę ponad liśćmi czerwonej pelergonji, zawsze

5