Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom I/L

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


L.

Sędzia rozpoczął badanie, przerwane w dniu poprzedzającym z powodu ważnych przyczyn.
Paweł de Gibray chciał od razu zadać ciężki cios.
Odłożywszy na później zwykły wstęp badania, spojrzał Rosjaninowi prosto w twarz i zapytał:
— Co pan porabiał 26. bieżącego miesiąca, to jest przed trzema dniami, począwszy od godziny trzeciej po południu do godziny drugiej zrana?
— Panie sędzio — odparł hrabia chłodno — nie wymożesz odemnie ani jednego słowa, jeżeli wprzód nie powiesz pan za jakie obwiniają mnie przestępstwo.
— Moim obowiązkiem jest pytać, a pańskim odpowiadać.
— Niech i tak będzie, przyznaję, że może mi pan nie powiedzieć, ale nie możesz mnie pan zmusić do tego, ażebym przerwał milczenie.
— Ten łotr żelazną ma wolę — pomyślał sędzia śledczy.
— Rzeczywiście milczeć będzie, jeżeli nie ustąpię... lepiej czemprędzej skończyć.
— Oskarżonym pan jesteś o zabójstwo! — rzekł.
Niezmierne zdziwienie odbiło się na czerwonawej twarzy hrabiego.
— O zabójstwo! — wykrzyknął. — Mnie oskarżają o zabójstwo, mnie! Ależ chyba żartuje pan. Doprawdy, śmiesznem wydałoby się takie oskarżenie, gdyby nie było potwornem.
— Niech się pan wyraża oględniej względem sądu — wyrzekł rozkazująco Paweł de Gibray.
— Sąd, który tak dalece się myli, nie może nazywać się sądem — odparł Rosjanin. — A kogoż to zabiłem, pozwoli pan zapytać — mówił dalej.
— Dwóch ludzi, mężczyznę i kobietę.
— Dwóch ludzi! — powtórzył hrabia z nerwowym uśmiechem. — Rzeczywiście, to także jest śmieszne, że zapytuję sam siebie, kogo mam w tej chwili przed sobą, sędziego śledczego, czy warjata.
Gibray powściągnął gniew, z trudnością.
— Strzeż się pan — rzekł zmienionym głosem. — Wszelka cierpliwość ma swe granice, — a pan nadużywasz już mojej. Zuchwalstwa takiego nie mogę dłużej znosić, ani jako członek sądu, ani jako człowiek. Porzuć pan ten swój ton — a jeśli pan uważasz się za niewinnego, dowiedz swej niewinności, a nie, to odeślę pana do więzienia i zaczekam z badaniem, aż się pan uspokoisz. Dla pańskiego dobra radzę inaczej się panu zachowywać.
Iwan zrozumiał, że dla wydobycia się z tego okropnego położenia trzeba poddać się wszelkim jego warunkom.
Usiłował więc zapanować nad sobą, powściągnąć swą dumę i rzekł:
— Niech pan pyta, będę odpowiadał.
— Jak się pan nazywa?
— Iwan hrabia Smoiłow.
— Narodowość?
— Poddany rosyjski.
— Gdzie się pan urodziłeś?
— W Petersburgu.
— Ile pan masz lat?
— Dwadzieścia pięć.
— Rodzice pańscy żyją jeszcze?
Na to pytanie młodzieniec z lekka zadrżał. Oczy stały mu się wilgotnemi. Potrzebował nowego wysiłku woli, ażeby powstrzymać łzy, gotowe z oczu popłynąć.
— Rodzice moi już nie żyją!... — szepnął głucho.
— Gdzie pan zwykle mieszka?
— W Petersburgu.
— Dawno pan w Paryżu?
— Dziewięć dni.
— Gdzie pan stanąłeś?
— W hotelu Wielkim.
— Prosto z Rosji pan przyjeżdża?
— Nie, z Londynu, gdzie dwa tygodnie byłem, a dokąd przyjechałem z Antwerpii. Przedtem podróżowałem kilka tygodni po Szwajcarii i Włoszech.
— Paszport pan ma?
— Mam.
— Dlaczego nie znaleziono go ani przy panu, ani w pańskich kufrach?
— Oddałem go do ambasady rosyjskiej.
— W jakim celu pan podróżuje?
— Dla przyjemności.
— Bogaty pan jest?
— Tak.
— Nawet bardzo bogaty?
— O tyle, że stać mnie na wszelkie potrzeby i kaprysy.
— Skąd pan ma ten majątek?
— W spadku po rodzicach.
— Ma pan prawo nosić tytuł hrabiego?
— Mam.
— To pan należy do starej szlachty rosyjskiej?
— Mój ród sięga kilku stuleci.
— Przyjaciół pan ma w Paryżu?
— To zależy, co pan rozumie pod tym wyrazem. Jeżeli pan mówi o tych, w których towarzystwie byłem w chwili, kiedy mnie aresztowano, odpowiem panu: Nie! To nie przyjaciele, lecz po prostu niedawni znajomi, z wyjątkiem jednego.
— Kogo?
— Wicehrabiego Guya d‘Arfeuilla, prawdziwego szlachcica, z którym trzy czy cztery razy spotkałem się przypadkiem zagranicą. Szanuję go bardzo i przekonany jestem, że i on również to samo dla mnie czuje.
— Czy wicehrabia d‘Arfeuille jest Paryżaninem?
— Tak.
— Powiada pan, że zapoznał się pan z nim zagranicą, to pan dawniej nigdy nie był w Paryżu?
— Byłem z rodzicami, ale to tak już dawno, że nie pamiętam. Było to przed dwudziestu laty — miałem wtedy dopiero trzy lata.
— Wracam do swego pierwszego pytania: Co pan porabiał po południu i wieczorem 26. bieżącego miesiąca?
Hrabia Iwan przez kilka chwil przypominał sobie w pamięci, wreszcie rzekł:
— O ile pamiętam, poszedłem o jedenastej zjeść śniadanie z wicehrabią d‘Arfeuille, na które mnie zaprosił. Rozstawszy się z nim, przechadzałem się po Paryżu, jadłem obiad w restauracji na bulwarach, potem byłem w restauracji Rozmaitości.
— Czy pan sam byłeś, rozstawszy się z wicehrabia d‘Arfeuille?
— Sam.
— Do wieczora?
— Do wieczora.
— Co za cel miała pańska, samotna przechadzka?
— Żadnego celu nie miała. Spacerowałem, paliłem papierosy, i przypatrywałem się wystawom sklepowym.
— Tak pan przepędziłeś cały ten czas?
— Zdaje się.
— Kłamiesz pan! — rzekł sucho sędzia śledczy.
— Łaskawy panie! — zawołał Rosjanin, na obelgę tę zapomniawszy o roli oskarżonego.
— Kłamiesz pan! — powtórzył Paweł de Gibray. — W tym czasie jeden postępek jest ważny, ale się starasz go ukryć.
— Nie! — wyszeptał hrabia Iwan, znowu spokojny — pominąłem to dla tego, że nie pamiętam.
Paweł de Gibray wzruszył ramionami.
— Czy pan spodziewasz się mnie oszukać? — zapylał. — Byłeś pan na cmentarzu Pere Lachaise! Ośmieli się pan jeszcze przeczyć?
Iwan Smoiłow drgnął silnie i utkwił w sędziego śledczego spojrzenie, pełne niepokoju.
Ten mówił dalej:
— Zaprzecza pan temu?
— Nie. Nie mam żadnego powodu ukrywać mych postępków. Rzeczywiście byłem na cmentarzu Pere Lachaise.
— A po co?
— Cmentarz ten uważany jest za jedno z najciekawszych miejsc w Paryżu. Ja cudzoziemcem tu jestem, zatem chciałbym zobaczyć wszystko i udałem się tam przez ciekawość.
— Oszukujesz mnie pan. Ja panu powiem, po coś pan tam jeździł. Kupiwszy wianek nieśmiertelników w ulicy Roquette, poszedłeś pan prosto do grobowca, do którego też wszedłeś. Nieprawdaż?
— Prawda.
— W grobowcu tym wyznaczyłeś pan schadzkę pewnej kobiecie.
— Temu zaprzeczam! — rzekł hrabia żywo.
— Nieszczęśliwa przyszła — mówił dalej sędzia śledczy — a pan ją zabiłeś.
Iwan słuchał Gibrayą z przerażeniem.
Kiedy go oskarżał o morderstwo kobiety — wstrząsnął się całem ciałem. Ku niebu, jakby biorąc je za świadka, podniósł ręce w kajdanach, a z ust wydarł mu się okrzyk:
— Boże wszechmogący — wyszeptał — co ja słyszę? Czy zrozumiałem? Pan mnie oskarża o zabójstwo w grobowcu Kurawiewów.
Błyskawica radości zaświeciła w oczach sędziego śledczego. Zdaniem jego oskarżony sam siebie zdradził.
— O! — rzekł triumfującym tonem. — Wiedziałeś pan, że to grobowiec Kurwiewów. To równa się zupełnemu przyznaniu. Zanadto masz pan wiele rozumu, ażebyś tego nie rozumiał. Skończmy więc, na nic się nie przyda wypierać się dłużej. Przyznajesz się pan, żeś tę kobietę zamordował? Zatem według słów pańskich — rzekł Paweł de Gibray do hrabiego Smoiłowa, — czujesz się pan być winnym.
— Przyznać się do występku? — W zabójstwie kobiety? — zawołał młody człowiek w porywie największego oburzenia. — Odrzucam to jak najmocniej. Serce moje krwią zabiega na samo wspomnienie, że jestem obwiniony w tak strasznej zbrodni! Byłem na cmentarzu Pere Lachaise i wchodziłem do grobowca Kurawiewów.
— Od którego posiadałeś klucz — wtrącił sędzia śledczy.
— Pan powinieneś był znaleźć klucz w moim portfelu, który widzę na stole. Przysięgam panu, że w tym czasie nikogo nie było w grobie. Ja nawet nie mogę pojąć, jakim sposobem tam mogła wejść kobieta. Ja również o niczem nie wiem, jednak zostałem aresztowany, obwiniony publicznie o niepojętą dla mnie zbrodnię! Ja nie wiem, co chcą odemnie! Prawdziwie jestem ofiarą jakiejś pomyłki okropnej. — Lecz zapewniam pana, że jeżeli to nieporozumienie dłużej trwać będzie, to oszaleję. W głowie mi się kręci i nie mogę zebrać myśli!
Sędzia słuchał z ciekawością podsądnego, drwiąc sobie w myśli z jego dramatycznego talentu.
— Powiedz mi pan, dlaczego byłeś w grobowcu Kurawiewów — zapytał on po chwili milczenia.
— Dlatego, aby tam położyć wieniec, kupiony na ulicy La Roquette.
— Ja wiem dokładnie, że w grobowcu tym nie jest nikt pochowany.
— O tem nie wiedziałem — z pomieszaniem przemówił hrabia.
— Czy czasem pan nie należysz do rodziny Kurawiewów?
— O nie! — szybko odrzekł młody człowiek.
— W takim razie wszystkie zeznania pańskie są kłamstwem. Jakże mogę im wierzyć? — Niesiesz pan wieniec na grób, w którym nikt nie jest pochowany, nie należysz pan do rodziny Kurawiewów, a posiadasz klucz od grobowca. Przyznaj pan, że to nielogicznie. Jeśli pan rzeczywiście nie należysz do tego zabójstwa, to dowiedz tego; powiedz mi pan, od kogo dostałeś ten klucz i kto polecił położyć wieniec w tym grobowcu?
— Powtarzam panu, że nie jestem zabójcą tej kobiety. Dowiedziałem się o tej zbrodni dopiero na drugi dzień wieczorem, również jak i wszyscy, z gazet.
— Nie bądź pan sprzeczny z sobą! — niecierpliwie krzyknął Paweł de Gibray. — Byłeś pan w grobowcu i nie chcesz się przyznać, żeś widział tam zabitą kobietę.
— Mówię prawdę. Przyszedłem na cmentarz o godzinie trzeciej, a wyszedłem stamtąd o wpół do czwartej.
— Z tego widać, żeś pan działał pod wpływem obcej osoby.
— Dlaczego posiadałeś ten klucz, dlaczego złożyłeś wieniec?
— To się tyczy mej osoby! — z dumą wyrzekł hrabia.
— Nie pomyliłem się — pomyślał sędzia śledczy, — kryje się w tem tajemnica rodzinna. Bądź pan przekonany — dorzucił głośno — że zapieranie się pańskie nie doprowadzi do niczego, wszystko to, co pan chcesz teraz ukryć, wyjdzie na jaw wcześniej lub później.
— Być może — odrzekł hrabia.
— Teraz niema już wątpliwości, że pan zabiłeś tę kobietę, również i tego pana, którego oczekiwałeś na stacji drogi żelaznej.
— To ja i tego Pana zabiłem? — z gorzką ironją wyrzekł podsądny.
— Przyznajesz się pan do tego, żeś był w nocy na stacji drogi żelaznej?
— Przyznaję; spotkałem jednego z moich przyjaciół, przybyłego z Londynu. Nazajutrz rano musiał jechać do Szwajcarii. Przeprowadziłem go do hotelu, niedaleko od stacji liońskiej drogi żelaznej.
— Jak się nazywa ten hotel?
— Nie wiem.
— O której godzinie rozstałeś się pan z przyjacielem?
— O drugiej.
— Ten pan wasz rodak?
— Tak.
— Jak się nazywa?
— Hrabia Sergjusz Mikołajew.
— Pan utrzymujesz, że on pojechał do Szwajcarii?
— Jestem tego przekonania.
— Gdzie mianowicie?
— Do Genewy.
— Jak długo tam zabawi?
— Dwa tygodnie.
— W jakim hotelu tam stanie?
— W hotelu Bo-rivage.
— O wszystkiem przekonamy się przez telegraf. Teraz wyjaśnij mi, jakim sposobem, rozstawszy się o drugiej w nocy z przyjacielem pańskim niedaleko od stacji liońskiej drogi żelaznej, pan w tym samym czasie znalazłeś się na ulicy Montorgueli i rozmawiałeś w hotelu z dyżurnym korytarzowym?
— Tego objaśnić nie mogę, oddani panu ludzie z pewnością go oszukali.
— Pytam się, w jakim celu?
— Lub sam się pan omyliłeś.
— Nie możesz mnie pan przekonać, aby tych ludzi w błąd wprowadziło podobieństwo.
— Zupełnie nie. Wyślij pan telegram do hrabiego Sergiusza Mikołajewą do Genewy i przekonasz się, że mówię prawdę.
— Wyślę telegram do naczelnika policji śledczej. Widocznie, że ten przyjaciel, pański współtowarzysz jest w zmowie z panem.
— Pozwól pan zadać sobie jedno pytanie.
— Owszem, lecz uprzedzam, że nie jestem w obowiązku odpowiadania na nie.
— Pan posądzasz mnie, iż jestem winnym zabójstwa, nie zważając, że może towarzyskie położenie przedstawia nieprawdopodobność tego twierdzenia. Powiedz pan szczerze, na czem gruntujesz te spostrzeżenia?
— Na zeznaniu świadków, których przedstawię w tej sprawie.
— Pozwolisz pan, że pozostanę w wątpliwości. Jedno z dwóch, albo oni w zeznaniach swoich oszukują, albo też pan sam się myli.
De Gibray zadzwonił i szepnął coś na ucho wchodzącemu urzędnikowi, który niezwłocznie wyszedłszy z pokoju, wprowadził zaraz do gabinetu Kadeta, stangreta z ulicy Ernestyny.
Biedny malec poczerwieniał i zasępiony miął w rękach czapkę.
— Spójrz na tego pana — rzekł, wskazując na hrabiego — i powiedz, czy go nie poznajesz.
Kadet bystro spojrzał na młodego człowieka.
— Mamże go nie poznać! — zawołał — jam dobrze zapamiętał te włosy i faworyty koloru lnianego. Najął mnie w alei Saint Mande; zawiozłem go na ulicę Montorgueil, gdzie posłał mnie, abym mu zmienił monetę czterdziestofrankową. To on, to on, słowo honoru.
— Co na to pan odpowiesz? — spytał de Gibray.
Hrabia Smoiłow, jak piorunem rażony, z trudnością przemówił.
— Ten stangret myli się, powtarzam panu, że w tem kryje się jakieś nieporozumienie. Jestem aresztowany za kogo innego.
— Ja poznałem go nietylko po włosach, lecz i po głosie! — zawołał Kadet.
— Czy myślisz pan odrzucić i to świadectwo? — zapytał sędzia śledczy.
— Bez wątpienia, odrzucam je jak najmocniej.
Kadet nie wytrzymał i głośno krzyknął:
— Tak, to złodziej pierwszego rzędu!
— Możesz pan odejść! — powiedział de Gibray do stangreta.
Wszyscy powołani jeden po drugim świadkowie potwierdzili zeznanie Kadeta. Hrabia pytał sam siebie, czyli nie znajduje się we śnie.
— Widzisz pan, że dalsze zapieranie się na nic się nie przyda. Oznaki pańskiej winy jasne, jak dzień.
— Dowody te są kłamliwe, przekonasz się pan o tem niebawem.
— Pan sam zaraz przekonać się możesz o tem.
— Jakim sposobem?
— Powiesz i pan, dlaczego chodziłeś do grobu Kurawiewów.
— Na to odpowiedzieć nie mogę.
— Mówiłeś mi pan, że się nazywasz Iwanem Smoiłowem — ciągnął de Gibray, przypadkowo zerknąwszy na leżące na stole rzeczy hrabiego — dlaczego na pańskich rzeczach znajdują się cyfry J. S. K.? J. znaczy Jan, S. Smoiłow, co zaś znaczy ta litera K.?
Młody człowiek zamilkł.
— Pan milczysz, ale widzę, że milczenie jest przyznaniem się do winy. Czyż pan tego nie pojmuje?
— Co pan tak upornie obwiniasz mnie o zabójstwu, powiedz jakież mogłem mieć powody do spełnienia takowego?
— Śledztwo wykryje ten powód.
— Wątpię.
— Ja znów jestem o tem przekonany. Chciej pan podpisać protokół — głośno dorzucił de Gibray.
Już chciał sędzia odesłać podsądnego do aresztu, gdy w tej chwili przybiegł urzędnik i szepnął mu coś na ucho. Sędzia śledczy z podziwieniem spojrzał na hrabiego Smoiłowa.
— Poproś ich pan, aby weszli — rzekł do urzędnika.
Po chwil, i wszedł do gabinetu starszy sekretarz poselstwa rosyjskiego, książę Włodzimierz Puszkin i wicehrabia Guy d‘Arfeilles. Jednego z nich już poznali nasi czytelnicy, drugiego zaś postaramy się opisać w krótkich słowach.
Starszy sekretarz poselstwa rosyjskiego był człowiekiem około lat pięćdziesięciu, wysoki, zgrabny, typ prawdziwy rosyjskiego pana. Długie prawie siwe faworyty otaczały czerwoną twarz jego, noszącą na sobie cechę szlachetnej dumy, ludzkości i ambicji. W pętlicy surduta czerwieniała sprzączka ze wstążeczkami wszystkich znaczniejszych państw europejskich.
Skłoniwszy się sędziemu śledczemu, przyjacielsko podał rękę hrabiemu Smoiłowowi, a ujrzawszy łzy w jego oczach, wyrzekł:
— Nie twórz się, miłe dziecko moje, nieporozumienie, którego stałeś się ofiarą, niedługo się wyjaśni.
— Książę — zapytał Paweł de Gibray — pan zapewne odwiedził tego młodego człowieka w czasie jego aresztu.
— Tak, panie i przedewszystkiem będę go prosił o wyświadczenie mi pewnej łaski.
— Jestem cały na usługi pańskie.
— Każ zdjąć kajdany hrabiemu Smoiłowowi.
— Życzenie pańskie będzie zaraz spełnione — odpowiedział sędzia śledczy i na znak jego natychmiast zbliżył się jeden z otaczających podsądnego żołnierzy i zdjął kajdany z hrabiego.
— Według pańskiego rozkazu aresztowany został hrabia Jan Smoiłow, syn mojego najlepszego przyjaciela — zaczął książę Puszkin, zwracając się do sędziego śledczego.
— Nie wiem, o co go obwiniają, ale przyjechałem dla oznajmienia panu, że ręczę za niego, jak za siebie i proszę o uwolnienie go za poręczeniem.
— I ja łączę moją prośbę z prośbą księcia — dorzucił Guy d‘Arfeilles.
Paweł de Gibray zachmurzył się; na twarzy jego malowało się mocne pomieszanie.
— Prośba tych panów w trudnem stawiała go położeniu.
— Najprzód pozwólcie panowie, abym wyjaśnił powód, dla czego wasz ziomek został obwiniony — odpowiedział.
— Chciej nam wyświadczyć tę łaskę.
— Hrabia Jan Smoiłow został obwiniony o podwójne zabójstwo.
— O podwójne zabójstwo? — jednocześnie zawołali.
— Badanie świadków nie pozwala mieć najmniejszej wątpliwości.
— Pozory bywają często mylne, pan sam wiesz o tem — wyrzekł sekretarz poselstwa, zauważywszy uśmiech ironiczny na ustach hrabiego Jana.
— Jestem przekonany, że hrabia Smoiłow przez pomyłkę został aresztowany.
— Ja to samo mówiłem panu sędziemu śledczemu — rzekł hrabia.
— Mogłeś pan dowieść swej niewinności, lecz sam tego nie chciałeś — dorzucił Paweł de Gibray.
— Pozwól, że się zapytam, jakie w tym razie było zapytanie pana — zapytał książę Puszkin.
— Postaram się wpłynąć na mego młodego przyjaciela, aby spełnił, czego żądasz!
Paweł de Gibray w krótkich słowach opowiedział księciu, co wiadomem jest naszym czytelnikom.
— Czy to być może? — zawołał sekretarz.
— Pan obwiniasz hrabiego Smoiłowa o dwa zabójstwa?
— Obwiniam nie ja, ale fakta. Wina jego niemal zupełna. Nie chce wyznać, dla jakich powodów wchodził do grobowca Kurawiewów.
— Jakto, nie wyznał panu powodu?
— Nie, — uchylił się zupełnie od tego.
— Ależ to nierozsądek z jego strony... Ja panu zaraz...
— Na Boga książę, błagam cię — przerwał hrabia Jan — nie zapominaj, że to tajemnica rodzinna.
— Przyjacielu mój, co znaczy ta tajemnica w porównaniu z ciężkiem twem oskarżeniem? Winieneś pan powiedzieć całą prawdę. Zewnętrzne twe podobieństwo do zbrodniarza, który dopuścił się zabójstwa, mogło wprowadzić w błąd świadków, na zeznaniach których gruntuje się oskarżenie! Zniwecz pan od razu wszystkie podejrzenia. Wyjaw pan prawdę. Jeżeli zaś pozwolisz mówić za siebie, to objaśnię powód przyjazdu pańskiego do Paryża i opowiem, co zmusiło pana do wejścia do grobowca na cmentarzu Pere Lachaise.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.