Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom II/XXXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVIII.

O wpół do pierwszej Maurycy przyjechał do Fontainebleau. Syn Aime Joubert wstąpiwszy tutaj do pewnej kawiarni i napiwszy się grogu, wyjął z torby szkatułkę żelazną, o której już mówiliśmy i włożył ją do kieszeni paltota.
Szkatułka ta, bardzo niewielkich rozmiarów i zamykana na mikroskopijny zameczek sekretny, była prawdziwem cackiem sztuki.
Ukrywszy starannie szkatułkę, poprosił gospodynię zakładu, ażeby torbę jego podróżną przechowała u siebie na godzinę lub dwie.
Maurycy wyszedł i wzdłuż parku dostał się do drogi, prowadzącej przez kamieniołomy. O ile wzrokiem mógł sięgać naprzód i w tył, droga była pusta. Maurycy zapukał do drzwi jednego z dworków po lewej stronie. Otworzyły się drzwi i wyszła stara wieśniaczka.
— Do kogo to? — zapytała.
— Przepraszam panią, czy tu mieszka ojciec Dionizy?
Wieśniaczka spojrzała na Maurycego ze zdziwioną miną.
— Ojciec Djonizy? — powtórzyła. — A czem się on trudni?
— Łapaniem żmij.
Potrząsnęła głową.
— Żmije wielu łapie, ale żadnego Dionizego tu niema.
— A jak się nazywają ci, co łapią?
— Betin mieszka w mieście, Gachet mieszka przy ulicy Paryskiej, Wawrzyniec Violet, tam het, pod lasem, w chałupie.
— Pani się zapewne co do nazwiska omyliła. Ten, do którego mam interes, mieszka właśnie pod laskiem.
— Więc to niezawodnie Wawrzyniec Violet. O! to sprytny chłop! z nim w łapaniu żmij nikt się nie może porównać. Wysyła też je do Paryża i na wszystkie strony, zarobek ma spory. Mieszka jak panu już mówiłam, pod lasem.
— Dziękuję.
Wieśniaczka zamknęła drzwi, a Maurycy poszedł wskazaną mu drogą. Łatwo się domyśleć, że jedynym celem tych pytań było otrzymanie adresu. Maurycy prędko doszedł do ścieżki, mającej prowadzić do chaty Wawrzyńca Violet.
Wkrótce też rzeczywiście spostrzegł domek bardzo czysto wyglądający, jednopiętrowy, stojący pośród ogródka, graniczącego z lasem. Ogród otaczał parkan od strony drogi. W pośrodku parkanu znajdowała się furtka. Syn Aime Joubert otworzył ją, przeszedł do ogrodu, zapukał do drzwi w sieni. Pokój był obszerny i starannie utrzymany. Przy stole siedział mężczyzna i kobieta, naprzeciwko siebie i jedli obiad.
Na widok nieznajomego mężczyzna wstał i ukłonił się.
— Pan jesteś Wawrzyńcem Violet, myśliwym żmij? — zapytał Maurycy.
— Tak.
— Mam do pana interes.
— Pan może przyszedł kupić?
— Tak.
— I może się panu śpieszy?
— Nawet bardzo.
— Da mi pan pięć minut czasu do dokończenia obiadu?
— I owszem.
Wawrzyniec Violet przysunął krzesło.
Maurycy usiadł.
Łapacz jadł dalej.
— Co panu potrzeba, wężów czy żmij?
— Żmij, a raczej tylko jedną.
— Zapewne potrzebuje pan dla rzeźby.
— Dla odlewu.
— Zaraz się domyśliłem... widać po panu, że pan artysta. A samicę pan chce, czy samca?
— Na to nie mogę odpowiedzieć. Alboż nie wszystko jedno, czy samiec, czy samica?
— Nie. Samiec ma sploty wydatniejsze i lepiej wychodzą one w odlewie. Ale muszę zarazem pana uprzedzić, że samiec jest niebezpieczniejszy.
— To już mi wszystko jedno. Będę ostrożnym.
— Wziął pan ze sobą jakie pudełeczko?
— Mam.
Maurycy wyjął szkatułkę z kieszeni, podał ją Wawrzyńcowi Viotet i dodał:
— Chyba taka będzie dobra?
— Dobra — odpowiedział łapacz żmij.
— Powietrza będzie dość. Od chłodnego metalu zdrętwienie potrwa dłużej, a ja nałożę mchu.
— Ale nie radzę panu tej szkatułki kłaść potem do kieszeni.
— Dlaczego?
— Bo od ciepła przeminie letarg żmii. Póki panu będzie potrzebna żmija, niech pan szkatułkę trzyma w chłonem miejscu w pokoju.
— Alboż byłoby niebezpieczeństwo, gdybym zrobił inaczej?
— Jeśli gad się obudzi, rozdrażni go to, że zamknięty i kiedy pan ze szkatułki wierzch zdejmiesz, natychmiast rzuci się i ukąsi pana w rękę, albo w twarz... a pan wie przecie, że taka rana jest śmiertelna, jeżeli się jej nie wypali żelazem, albo natychmiast nie wyssie krwi z rany — dodał łapacz żmij.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.