Tajemnice stolicy świata/Tom I/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Tajemnice stolicy świata
Podtytuł Grzesznica i pokutnica
Wydawca Księgarnia Jana Breslauera
Data wyd. 1871
Druk Drukarnia Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Die Geheimnisse einer Weltstadt oder Sünderin und Büßerin
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XII.
Eberhard i Fursch.

Istnieją zbrodniarze, którzy rzemiosło swoje prowadzą tak spokojnie i zuchwale, jakby się niczego obawiać nie potrzebowali — do tych geniuszów w swoim rodzaju, do najgorszych nieprzyjaciół społeczeństwa ludzkiego należał Fursch.
On, który najbardziéj powinien był unikać ludzi prawa, ostatni zabierał się do wyjścia z szynkowni.
Eberhard wstał również — nadeszła stosowna, od dawna oczekiwana chwila.
Potężna figura Marcina zbliżyła się do drzwi, a tymczasem Eberhard przystąpił do Furcha, mimowolnie prostując się.
Ten zdziwiony błysnął na nieznajomego, na którego Leopold zwrócił jego uwagę, i który jak widział miał wiele pieniędzy.
— Pan jesteś były kancelista Fursch! rzekł do niego Eberhard.
— Do usług — ale mi pilno!
— Ale mnie, nie!
Łysy cofnął się nieco i przeszywającym wzrokiem powiódł po twarzy człowieka, który mu wchodził w drogę.
— Jeżeli pan jesteś tajny policyant, to mi pan przedewszystkiém pokaż swoją kartę! zawołał Fursch, i szybko zmierzył odległość od siebie do drzwi tylnych, bo w drugich stał Marcin.
— Ani kroku z miejsca, póki mi nie powiesz, gdzie się znajduje dziecko, które przed blizko czternastu laty pewna dama ci oddała — i Eberhard po cichu wymienił słuchającemu jéj nazwisko.
— Z chęcią udzielę panu wszelkich wiadomości, mówił Fursch, uśmiechając się obowiązujące i teraz już bezpieczny, ale nie tutaj na to miejsce — mnie pilno — chodź pan zemną — ale prędko i sam!
— Spełnię twoje żądanie! Czekaj tu na mnie Marcinie, nie potrzebujesz przecięż obawiać się panów z policyi! Ja tu po ciebie przyjdę!
— Słucham panie Eberhardzie! odpowiedział Marcin, a tymczasem Fursch szybko ruszył ku tylnym drzwiom, które niedołężny Rulf usłużnie otworzył.
Eberhard udał się tuż za nim. W dali w alei usłyszeli czyjeś głosy.
Policyanci zbliżali się do gospody.
— Tędy, tędy chodźmy! z cicha mówił Fursch i przebiegł obok walącéj się szopy, pomiędzy wyschłe zarośla; ciemność sprzyjała. ucieczce. Za zaroślami znajdował się rów szeroki prawie na pięć stop, jeszcze nie zamarzły — Fursch przeskoczył go rączo — Eberhard bez trudu uczynił to samo.
Nie dawał się wcale wyprzedzić łotrowi, którego tak szczęśliwie znalazł i teraz miał, w swojéj mocy, ponieważ bał się, aby; manie uciekł. Nikt inny prócz Furscha nie mógł mu wskazać drogi, na któréj miał szukać swojego straconego dziecka! Znajdował się sam na sam ze zbrodniarzem, ale jakież niebezpieczeństwo przerażać go mogło?
Fursch śpieszył dalej w pole, którego zeschłe ściernie trzeszczały pod jego i Eberharda nogami zbliżyli się ku krzakom, wznoszącym się przed nimi ź panującéj, ciemności w czarnych zarysach, Fursch szedł teraz wolniéj. Eberhard, całkiem zajęty myślami, że nakoniec zbliża się do celu, nie uważał na zezowate spojrzenia swojego towarzysza, — nie uważał, iż ten prawą ręką, szybko czegoś szukał pod kamizelką.
— Tu się pan schyl — w cieniu tych zarośli nikt nas je znajdzie, ani się domyśli, chociażby nawet niebieskie mundury pole przeglądały!
Gałęzie stojących na pagórku. wierzb, ogołocone z suchych liści, tworzyły mimo tego bezpieczną, altanę, bo zwieszały się rzeczywiście tak nizko, że aby się dostać do téj kryjówki, trzeba się było nachylić. Eberhard, gdy chciał wejść do tego miejsca, jak się zdawało dobrze Furschowi znanego, poczuł jakąś obawę, i w téj chwili postrzegł podejrzany ruch człowieka następującego mu na pięty, a szybko obracając się ku ujrzał, że coś błyszczy w jego podniesionéj ręce. Fursch mniemając, że obali Eberharda, tak szybko i gwałtownie potrącił go, iż tego zaledwie spodziewać się było można po pozornie bezsilnym łotrze, i w téj chwili prawa jego ręka uzbrojona nożem zmierzała ku grzbietowi Eberharda.
Pod gałęziami panowała tak głęboka ciemność, iż zagrożony zaledwie mógł dostrzedz poruszenia swojego nieprzyjaciela, jednak rzucił się lekko raniąc sobie rękę o nóż, na silnie wymierzone ku sobie ramię i jednocześnie na szyję nieprzyjaciela. Sekunda, a już byłoby zapóźno, bo Fursch zapewne pamiętał o jego gotowiźnie.
W ciemności rozpoczęła się straszliwa walka — okropne mierzenie się sił, bo Fursch mocny stawiał opór broniącemu się, a wreszcie używał całéj zwinności, aby mu zadać cios śmiertelny.
Lecz Eberhard lewą ręką jak żelaznemi kleszczami trzymał uzbrojoną prawą rękę łotra, a drugą tak mu silnie naciskał gardło, iż Furschowi, chociaż za pomocą wolnéj ręki chciał mu się wyrwać, coraz bardziéj powietrza brakowało.
— Oho! mości Fursch, z przeważnym śmiechem zawołał Eberhard, tu rozbroił nieprzyjaciela i czuł, że ten stęka i chwieje się: nie taka była nasza umowa! Jesteś silniejszy niż myślałem; mniemałem, że ostrożność nie-* potrzebna i poszedłem za tobą, — ale teraz muszę ci dać nauczkę, która cię wcale nie ucieszy! Pfe, masz sztylet w ręku! Czy ci chodziło o białe talary, które jeszcze mam przy sobie? Byłoby przyzwoiciéj, gdybym cię niemi był nagrodził za udzielenie mi obiecanych wiadomości; byłbym ci je dał chętnie, — a teraz zamiast pieniędzy dostaniesz pamiątkę, któréj przez całe życie nie zapomnisz! Fursch rzężał pod okropną siłą swojego zwycięzcy, kolana gięły się pod nim — machnął dziko rękami w powietrzu i prawie uduszony wreszcie padł.
— Łaski, mruknął — litości!
— Aha! teraz co innego śpiewasz, mości Fursch; znalazłeś lepszego mistrza od siebie! Skosztujże raz, jak się dzieje, kiedy śmierć komu zajrzy w oczy, może się trochę poprawisz, jeżeli w tobie jest jeszcze coś do naprawy!
— Powiem — wszystko! w śmiertelnéj trwodze chrypiał duszony.
— Czy już złagodniałeś? dobrze, zaraz się o tém przekonamy! Ale bądź posłuszny i oddaj mi nóż! powiedział Eberhard, puszczając szyję łotra, który klęcząc teraz szybko chwytał powietrze i dobrowolnie oddał broń zwycięzcy.
— Masz pan przeklęcie twardą rękę, mruknął; chyba ci jéj diabeł pożyczył!
— Strzeż się Fursch! jeżeli się jeszcze raz dostaniesz w te ręce, to już nie będą tak litościwe jak dzisiaj.
— Litościwe! dopełnił łotr śmiejąc się i powstał, bo nie zawsze chodzi o tak ważne zapytanie, jak pańskie, he, he!
— Mnie rzeczywiście zależy na tém, abym się dowiedział, gdzie jest dziecię, które przed czternastu laty....
— Z dziecka wyrosła prześliczna dziewczyna!
— Namyślże się dokładnie nad wszystkiém. Miałeś kilkoro dzieci do wychowania!
— Jakże nie namyślać się! Takie znakomite historye nie łatwo się zapominają!
— Więc powiesz mi, gdzie się znajduje dziewczyna?
— Nie pożałujesz pan znajomości zemną; to widzę na prawdę pańskie dziecko, kiedy pan tak gorliwie i nalegająco dopytujesz się, rzekł Furch a oczy zabłysły mu złowrogo i oczekująco.
— Wiesz o tém, bo już przed kilku tygodniami zaprosiłeś mnie na rozstajną drogę przy Koźléj łące!
— Ja panie Eberhard? Chyba się panu śniło! Ja pana dopiero dzisiaj miałem zaszczyt poznać!
— Przypomnij sobie tylko — myślę, że to tego wieczoru, kiedy nadaremnie przyszedłem i kiedy przedemną zabiłeś sztucznego jeźdźca Harrego.
— Teraz już wiem, co pan myślisz! Wtedy pana oszukano, panie Eberhard, — owego listu ja nie pisałem i to pchnięcie nie ja wykonałem! Klnę się na Najświętszą Pannę, że fałszywie nigdy nie przysięgałem!
— I któż cię zastąpił?
— Nie pytaj pan oto.
— Czy już zapomniałeś o śmiertelnym strachu, kiedy pytasz, zamiast odpowiadać?
— Wszelki szacunek dla pańskiéj siły — znalazłem mojego mistrza! Kto napisał do pana list, nadużywając nazwiska, nie wiem!
— Więc powiedz mi główną rzecz: Gdzie dziewczyna? No, gadaj! zawołał Eberhard tracąc cierpliwość.
— Fursch umie być wdzięcznym. Owszem, gotów nawet byłby sam przyprowadzić panu to najukochańsze dziecię, ale....
— No, co za ale?
— Gdyby nie było téj, któréj najbardziéj unikać musi!
— A mianowicie?
— Mojéj żony!U pani Fursch znajduje się ta dzieweczka!
— A gdzież ją znajdę?
— W policyjném biurze meldunkowém nie wiem czy się pan tego dowiesz, — dla tego pozostanie panu w pamięci przyjemne zemną spotkanie! powiedział Fursch, który teraz zupełnie się uspokoił i znowu postępował z wyrachowaniem. Chociaż kocham bardzo moją żonę — bo że jéj unikam, to tylko ze względu na policyę — i chociaż pańskie odwiedziny nie będą jéj przyjemne — nie bierz mi pan za złe mojéj szczerości...
— Śpiesz się, bo tu nie bardzo miło!
— O nie mów pan tego! w letnich miesiącach bardzo tu wspaniale i niezawodnie zdrowiéj niż w cuchnących domach stolicy! Chociaż więc pańskie odwiedziny pani Fursch nie bardzo chętnie przyjmie, muszę panu wyznać prawdę, bo nauczyłem się wysoko pana poważać, że pani Fursch mieszka przy ulicy Nadwodnéj, pod numerem zero!
Eberhard zmarszczył czoło, bo z okoliczności, że łotr żartuje sobie ze śmiertelnéj trwogi, któréj dopiero uszedł, wnosił o całéj jego przewrotności!
— Szelmo! zawołał i wyciągnął ku niemu rękę.
— Każde moje słowo jest przysięgą! Ulica Nadwodna, numer zero. Czy znasz pan tę ulicę, panie Eberhardzie? Nie, ale pan znasz Koźlą łąkę.
— Już było ciemno kiedy ją widziałem.
— Słuchaj pan! znajdziesz — pan właściwe miejsce! Jeżeli wyjedziesz ze stolicy przez miejską bramę na Młynarską ulicę, po upływie pół godziny, jeżeli pan iść będziesz pieszo, dostaniesz się na szossę, — to pan nakoniec przyjdziesz do bocznéj, piaszczystéj drogi, podobnéj do topolowéj alei, po któréj niebieskie mundury za nędzne wynagrodzenie włóczą się nocami i gdzie im wieje w uszy. Ta droga nazwana Nadwodną ulicą, i prowadząca od szossy do Koźléj łąki, jest nieco pusta i oddalona, po prawéj stronie ma kilka domów — to jest osada ubogich — a potém na lewo ujrzysz pan willę — w niéj mieszka pani Fursch!
— I tam znajdę dziecię, którego szukam?
— Niewątpliwie!
— Jeżeliś mi błędnie wskazał, w takim razie....
— O, ja szanuję pańską siłę, panie Eberhard, każde słowo jest dla pana przysięgą!
— Ja cię znajdę, jeżeli mnie oszukałeś, bo wiedz: że owa dziewczyna stanowi część mojego życia, i muszę ją odszukać, niech mnie co chce kosztuje!
— Tanim kosztem pan do tego przychodzisz — kosztowało tylko uścisku — tu na mojéj szyi!
— Jesteś znakomity łotr — biada ci, jeżeli naumyślnie chcesz zatrzymać moje dziecko, a mnie oszukać!
— Bez pochlebstwa, panie Eberhardzie! Ja wiem tylko to, że ta ładna dziewczyna, o któréj pan myślisz, znajduje się u mojéj kochanéj i bardzo poczciwéj żony. Weź ją pan sobie, nikt jéj panu ani na chwilę nie zatrzyma! A teraz dobranoc, panie Eberhardzie! mówił daléj Fursch, widząc, że ten chce odejść, zabrać Marcina, a potém wrócić do miasta — jestem za nadto wzruszony, daléj iść nie mogę, więc tu założę sobie nową, kwaterę!
Pozdrów pan serdecznie moją żonę! Gdy Eberhard, ożywiony nadzieją że nakoniec dziecię swoje wybawi z rąk żony tego szelmy, odchodził, tymczasem Fursch rozciągając się pod cieniem wierzb mruczał: Ty głupcze — idź, idź! Ona już ją dawno sprzedała! Ale ja muszę tę dziewczynę znowu odzyskać, ona może być złotą kopalnią, jeżeli się tylko zręcznie wezmę do rzeczy!
Eberhard wracając do gospody, widział jak policyanci pędzili przed sobą około pięćdziesięciu włóczęgów do więzienia, gdzie miało nastąpić rozpoznanie osób. W rezultacie dokonanej rewizyi znajdowali się pomiędzy nimi żebracy w łachmanach, kobiety, chłopy ze starannie uczesanemi i wypomadowanemi włosami i nierządnice. Ale ani jednego z właściwie poszukiwanych zbrodniarzy ten nocny połów nie dostarczył; goście Białego Niedźwiedzia ostrzeżeni przez Kasztelana, zawczasu poukrywali się.
Już dawno było po północy, gdy Eberhard wrócił do gospody i zabrał Marcina. Namyślał się czy ma iść zaraz na Nadwodną ulicę, a zważywszy że Fursch korzystając z nocy może go uprzedzić, postanowił nakoniec razem z Marcinem wyszukać samotnego domu przy ulicy Nadwodnjé. Lecz przybył tam za późno!
Długo czekał na panią Furschową, nakoniec nadeszła nad ranem i odpowiedziała mu bardzo krótko, że Małgorzata doszła do wieku, w którym sama się wyżywić może. Gdzie od niéj odeszła, tego powiedzieć nie umie! Przytém nie dozwoliła dwom ludziom wejść do swojéj chatki, i całe z niemi spotkanie zdawało się jéj być bardzo nieprzyjemne, chociaż Eberhard wymienił nazwisko jéj męża. Wszelkie pogróżki i obietnice były nadaremne. Pani Furschowa oświadczyła powtórnie, że nic nie wie o terazniejszém miejscu pobytu Małgorzaty, lecz że będzie starała się wywiedzieć i w tym celu zapytała o nazwisko i mieszkanie Eberharda.
Nie wymienił jéj tego obojga, lecz przyrzekł powrócić po niejakim czasie i za wszelką wiadomość wynagrodzić.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.