<<< Dane tekstu >>>
Autor Franciszek Rawita-Gawroński
Tytuł Taras Szewczenko
i Polacy
Wydawca „Zdrój” Dwutygodnik poświęcony sztuce
i kulturze umysłowej
Data wyd. 1918
Druk Tłocznia „Pracy”
w Poznaniu
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Po tej pierwszej miłości długo musiał czekać Szewczenko, aż los go znowu zetknie z Polakami, ale już w innej sferze i innego ducha niż panował w otoczeniu Engelhardta.
Nowicjat artystyczny w stolicy Piotrowej był bardzo ciężki dla przyszłego poety. Na nieszczęście swoje dał się on poznać z upodobaniem do malarstwa i rysunku bardzo wcześnie. Niemiecki szlachcic o zakroju rosyjskiego „barina“, wypróbowawszy jego zdolności na robieniu różnych portretów, a pragnąc zdolnego młodzieńca usposobić na przyszłego rzemieślnika dla siebie, bezpłatnie pracującego „za pańszczyznę“, oddał go na naukę do malarza pokojowego, prawdziwego Rosjanina. Idąc po stopniach, których tu śledzić nie będziemy, doszedł nareszcie Szewczenko do Akademji sztuk pięknych i ukończył ją. Urzędowo, że tak powiem, zajmował się malarstwem, a pokryjomu — poezją. Rozmaici „zemlaki“ Szewczenka, blizcy i dalsi, którzy na bruku stolicy szukali albo chleba w przyszłości, albo w twardy sposób dla nas Polaków, dosługiwali się orderów, wysokich urzędów i dostojeństw, odnaleźli Szewczenkę, poznali się — za chwałę im to przyznać trzeba — na wielkim talencie młodego poety-samouka i zetknęli go ze światem czytelników. Była to grupa osobliwego rodzaju patrjotów i charakterów. Głośno przyznawali się do narodowości rosyjskiej, pełnili gorliwie służbę rosyjskich urzędników, często zbyt gorliwie, a potajemnie pielęgnowali patrjotyzm „hałuszek i warenykiw s sałom“ (gatunek wielkich klusek i pierogów ze słoniną) jak się wyraził o nich jeden z rosyjskich pisarzy. W domu mówili po rosyjsku i dzieci wychowywali w tym duchu, a największą zasługą swoją poczytywali — nienawidzieć Polaków głośno i przy każdej sposobności. Taki duch panował pod posągiem Piotra I. i Katarzyny II. W najdalszych promieniach obu stolic pielęgnowano ten duch bardzo troskliwie w polityce, w szkole, w literaturze. Była to nienawiść i walka tatarskiej kultury, powleczonej zewnątrz francuszczyzną, zachodnią cywilizacją i ubraną w angielski surdut, z duchem kultury zachodniej, która przez Polskę od „zgniłego zachodu“ wciskała się gwałtownie do zabagnionego i cuchnącego państwa — wielkiej Rosji. Swoistą tę kulturę gorąco i urzędowo podtrzymywali owocześni „Małorossy“, szerząc ją namiętnie przy pomocy wysokich apanażów i pensji, wypłacanych przez „Wielkorosów“ zwolennikom zniszczenia „polskiej intrygi“. A dziwnem zjawiskiem była ta polska intryga: państwo polskie nie istniało, wszelkie ślady samodzielności zniesione, szkoły obsadzone przez ludzi „pewnych i lojalnych“, cenzura z piórem i czerwonym atramentem kontrolowała każdą myśl polską, a jednak — intryga polska istniała. Nikt jej nie widział, nikt jej namacalnie nie dotknął, nikt nie umiał określić jasno na czem ona polegała, a jednak ona istniała w prasie, w polityce, a co ważniejsza ciągle nią straszono potężną rozmiarami Rosję. Ta nieuchwytna intryga miała w polskim języku bardzo proste nazwisko — miłość Ojczyzny. W ustach tamtoczesnego społeczeństwa sam wyraz Ojczyzna był ośmieszony. Było to coś w rodzaju balonika czerwonego, którym się bawią — stare dzieci: on bardzo ładnie wygląda, ale wewnątrz — pusty.
Przeszłość nasza w oczach Wielko i Małorossów, żywiących się przy jednym żłobie, była czemś okropnem: przepełniona zbrodniami w obec dzielnych kozaków, których dopiero Chmielnicki z „niewoli lackiej“ uwolnił i uszczęśliwił w objęciach Rosji. Osobliwie opiekowano się Małorosją. Cała prasa i literatura rosyjska zawsze stawała w jej obronie — w przeszłości, bo w teraźniejszości smagał jeden bicz i Polaków i Małorossów.
Na tle takiego nastroju istniała słynna z fantazji historycznych Historja Russów, niby-to pióra równie słynnego Koniskiego. W owym czasie nie ukazała się jeszcze w druku ta wspaniała księga polskich zbrodni, ale tak się podobała patrjotom rosyjsko-małoruskim, że w niezliczonych odpisach krążyła po całej lewobrzeżnej Ukrainie. Prawa strona tej Ukrainy, od paktów Andruszowskich zwana polską, wolną była od tej książeczki. Za wielu tu było Polaków, którzy mogli zaprzeczyć fałszom.
Petersburgscy „Małorossi“ także w Historji Russów kochali się, duchem jej żyli i chętnie tym duchem obdarzali naiwnych. Jeżeli nie zupełnie, to w znacznej mierze, w atmosferze ducha Koniskiego, „zemlaki“ wychowywali młodego Szewczenkę.[1]
Pierwszy okres twórczości poety był wolny od tej narości rosyjsko-małoruskiego patrjotyzmu. Młode, dzielne, gorące i szlachetne serce poety nie od razu brało na serjo banialuki Koniskiego. Nic dziwnego. Serce to, wychowane w ciężkich warunkach pańszczyzny, nie tyle pod względem ekonomicznym ile moralnym, czujące na swojej twarzy uderzenie ręki niemiecko-rosyjskiego „barina“, poniewierane, męczone niedolą własną i cudzą, czujne było na każdy dźwięk krzywdy nie urojonej ale rzeczywistej. Upokorzenie moralne, w jakiem żył cały ruski naród pod opieką „wostocznego cara“ było pierwszem zrozumieniem, pierwszem drgnieniem patrjotycznem przyszłego poety. To też bohaterem w Katerynie wcale nie był Polak, ale żołdak moskiewski. To, co możnaby nazwać poczuciem patrjotycznem w poezji Szewczenka, przypada prawie całkowicie na późniejszy okres twórczości. Wszystko, co tchnęło nienawiścią do Lachów, odpowiadało urzędowemu nastrojowi ruskiego społeczeństwa, a raczej tej jego części, która stanowiła ówczesną rosyjsko-ruską inteligencję. To też tematy historyczne poetyckich utworów Szewczenki przedewszystkiem miały bardzo przychylny odgłos za Dnieprem, nie wyłączając i „Kubańców“, tych rozbitków Siczy, którzy przytułek dla siebie znaleźli pod szczytami Kaukazu. Były to tematy przeważnie polsko-ruskie. Walk i niedoli ruskiego społeczeństwa w Ukrainie moskiewskiej — tak nazywano po traktacie Andruszowskim lewobrzeżną Ukrainę — w owym czasie Szewczenko prawie nie dotykał.
Pierwszy zbiorek jego poezji pod tytułem „Kobzar“ wyszedł w r. 1840. Szewczenko, jako ukończony uczeń Akademji sztuk pięknych w Petersburgu, przyjechał na Ukrainę poprzedzony już sławą, nie tyle malarza ile poety.
Nie mamy zamiaru pisania bodaj najmniejszego szkicu biograficznego Szewczenki, ale musimy dotykać tych sfer, tych warunków życia, które wpływały na rozwój jego talentu i charakter jego, które były poniekąd psychologicznymi etapami w rozwoju umysłowości poety, wpływając, nieraz bardzo znacząco, na zmianę jego przekonań i na poznanie najwykształceńszej warstwy własnego społeczeństwa.
Takiego zgrupowania, któreby można nazwać mniej lub więcej narodowo wykształconem społeczeństwem ruskiem na prawobrzeżnej Ukrainie nie było wcale. Jedynie drobna cząstka urzędników, do których możnaby przystosować ten tytuł, siedziała cicho jak mysz pod miotłą, nie popisując się bynajmniej ze swoim małoruskim patrjotyzmem — tak było to rzeczą niebezpieczną. Inaczej się działo na lewym brzegu Dniepru: tam istniała, po za urzędnikami, liczna nader warstwa zamożnych właścicieli ziemskich — Genłagany, Koczubeje, Hanaki, Hohole, Lizohuby i wiele innych potomków niegdyś starszyzny kozackiej, która z czasem przeobraziła się w „pomieszczyków“ rosyjskich, hodowanych już w rosyjskiej szkole, na tle rosyjskiej polityki, w rosyjskim duchu i kształconych wpływem rosyjskiej kultury. Pod względem towarzyskim byli to Rosjanie bez skazy, nie różniący się niczem od arystokracji rosyjskiej — jak dom X. X. Repninów i in.
Tak wyglądało z wierzchu to towarzystwo, ta sfera, w której znalazł się Szewczenko. Fizjognomja moralna, duchowa tej sfery bardzo była różną od jej, że tak powiem, salonowego wyglądu. Bezbrzeżne próżniastwo, bezcelowość i bezmyślność życia wytworzyły w tem społeczeństwie dwa prądy: górny, gdzie się bawiono, m. w. po europejsku, rozmawiano o polityce po francusku, tańczono na zabój i upijano się szampanem. Panowała tu gościnność szeroka, płynąca z dostatku i bogactwa, na to pracował chłop ruski. Drugi prąd reprezentowało średnie obywatelstwo, które, acz było ruskiem z krwi i pochodzenia, było rosyjskiem z kultury tak samo jak arystokracja rosyjska, z którą się łączono dla zabawy. Ale na dnie tej drugiej warstwy tkwiły jednak pewne okruszyny pojęć o odrębności narodowej, które, chociaż nigdy nie manifestowały się żadnym protestem przeciwko panowaniu despotyzmu rosyjskiego, sięgającego wpływem swoim aż do domu, aż do rodziny, niepozbawione jednak były sympatji narodowych ruskich. Nic w tej sferze nie robiono dla literatury ruskiej, ale po za urzędowym niejako językiem rosyjskim nawet w domu, chętnie czytywano to, co w bardzo miniaturowym zakresie produkowała literatura małoruska. Ta sfera, ta warstwa powitała Szewczenka entuzjastycznie. I słusznie. Po za Kwitkami, Hułakami etc. był to pierwszy człowiek, pierwszy poeta, który do literatury ruskiej wprowadził narzecze ludowe, i z niesłychaną dotychczas potęgą uczucia, przemówił o przeszłości słowem pełnem siły, obrazowości i muzyki. Nikt nie pytał o prawdę historyczną w poezji, ale zachwycał się wspaniałością obrazów, potęgą liryki i głęboką intuicją poetycką — szczególnie w utworach o temacie historycznym.
Był to nastrój tej grupy społecznej, że tak powiem, świąteczny. Codzienne życie było przerażająco puste i smutne, poświęcone całkowicie bezgranicznemu próżnowaniu. W taką sferę wpadł Szewczenko po za domem i ogniskiem X. X. Repninów, u których salony były m. w. europejskie, ale za progiem tego salonu już było inne życie. Umiarkowanie, dystynkcja, trzymanie na wodzy słów i myśli, ciągła kontrola towarzyska samego siebie, były ciężarem, hamującym rubaszną naturę ludzi, których frak i biały krawat pokrywały koszulę smarowaną na codzień dziegciem i krępowały tę swobodę życia, jaką daje nieprzymuszoność bujnych temperamentów. Tu panowały wódka, karty i przyjemności, zwykłe towarzyszki tego rodzaju swobody.
Szewczenko znalazł się, może mimowoli, może dzięki tylko temperamentowi swemu w takiem właśnie otoczeniu. Wprawdzie, współczesny Szewczence pamiętnikarz niby Rusin, ale także należący do tej grupy pół Rosjan, a pół Małorossów, o której mówiliśmy, nazywa towarzystwo, do którego wpadł poeta „małem kółkiem“, ale niewątpliwie większość tamtejszego społeczeństwa takiem samem była „wielkim kołem“. Szewczenkowe towarzystwo nosiło oryginalny tytuł: Towarzystwa pijackiego.
Czużbiński, który zostawił wspomnienia pobytu poety w Małorosji — tak powszechnie nazywano Połtawszczyznę i Czernihowszczyznę — nazwał je jeszcze bardziej cynicznie: towarzystwem moczenia mordy.[2] Samo istnienie takiego kółka jest niezmiernie symptomatycznem, tembardziej, że należeli do niego często ludzie rozumni, czyści, dobrego serca, którzy nie znajdując miejsca i ujścia dla sił swoich w społeczeństwie, potrzebującem tylko sołdata, urzędnika i chłopa, pracującego na obydwóch, zabijali czas, młode siły i zdolności oddając się systematycznemu próżnowaniu i pijaństwu.
Członkowie tego dziwnego związku nazywali sami siebie moczymordami, tych zaś, którzy się nie upijali suchomordami. Towarzystwo posiadało swoją oryginalną hierarchię: a więc — moczemordije, wysokomoczemordije, pjaniejszestwo i wysokopjaniejszestwo, zupełnie na wzór tytułów narodowych: błahorodije, wysokobłahorodije, prewoschoditielstwo i wysokoprewoschoditielstwo. Oprócz tytułów, a raczej stosownie do tytułów, towarzystwo miało swoje ordery: siwałdaj na klapie, kielich na szyi i wielki sztof przez piersi.[3] Niedość tego, — towarzystwo miało zjazdy lub zebrania, gdzie się odbywały uroczystości na cześć Bachusa. W czasie tych zebrań basy huczały: rum, poncz, rum, poncz; tenory brzęczały: półpiwek, półpiwek, glintwein, glintwein, a dyszkanty wtórowali okrzykami: biała, czysta, słodka wódka! Wielki mistrz miał odpowiednią mowę, a potem dopiero rozpoczynała się pijatyka powszechna. Członkowie uważali wszystkie spirytualia równie godnemi do upicia się, ale prawdziwy „moczymorda“ dla utrzymania godności swego stowarzyszenia powinien był pijać przeważnie rozmaite nalewki wódczane, prostą zaś gorzałkę tylko w ostateczności, a wtenczas dla uszlachetnienia jej, rzucało się do butelki najmniejszą srebrną monetę, zwaną „griwiennik“ czyli 10 kopiejek, a wówczas wódka przybierała już nazwę „griwiennikówka“.[4]
W takiej sferze umysłowej i moralnej przebywał Szewczenko na Zadnieprzu długie miesiące nieraz. Wykluczyć należy z tej sfery dom Repnina, gdzie tego rodzaju wstrętnej pijatyki nie uprawiano i gdzie trzeba było utrzymywać się w granicach towarzyskiej grzeczności. Członkowie jednak stowarzyszenia moczymordów nagradzali sobie przymusową powściągliwość po opuszczeniu salonów księcia w oficynach i gościnnych pokojach.
Jakie natchnienia i jakie ideały mógł wynieść poeta z takiej sfery, poeta obdarzony przy tem słabą wolą i niezdolnością do oporu? Dokąd, do jakiego świata myśli mógł uciec Szewczenko, aby malutki swój poziom wykształcenia, po za artystycznem, podnieść ku tym wyżynom ducha, na które się nieraz jego Muza poezji podnosiła? Gdzie mógł czerpać świeżość i czystość swoich myśli i natchnień? Jużci chyba nie w towarzystwie „moczymordów“, gdzie mógł tylko swobodnie baraszkować i upijać się. A trzeba powiedzieć, że zwyczajem prostej chłopskiej natury ukraińskiego chłopa lubił gorzałkę i swawolę pijacką, chociaż pijakiem nie był.
Duch poety stał wtedy na rozdrożu. Niewątpliwie marzyły mu się laury poetyckie na rosyjskim Parnasie. Z tego też czasu pochodzi jego poemat p. t. Trizna.[5] Nie ulega wątpliwości, że w owym czasie (około r. 1843) Szewczenko, przebywając często w domu Repnina, kochał się nie bez ukrytej wzajemności, w córce księcia Barbarze. Jej też poświęcił Triznę. „Twój dobry Anioł — powiada — oświecił mnie swemi nieśmiertelnemi skrzydłami i cichą swoją harmonijną mową obudził marzenia o raju“.[6] Ale i w dalszej nawet korespondencji między nimi nie padło słowo miłość, chociaż muzykę jego słychać było często. W tym jednym domu mógł znaleźć Szewczenko ucieczkę od towarzystwa „moczymordów“ i podnietę dla swego ducha.
Gdy tylko był swobodny nieco, uciekał najchętniej do polskiej poezji i literatury, szukając tam, jakby dla samej sprzeczności z życiem otaczającem go, wypoczynku, umocnienia i podniety.
Z języków cudzoziemskich — pisze towarzysz współczesnego życia poety A. Czużbinskij — Szewczenko znał tylko język polski i wiele dzieł w tym języku przeczytał. Ja także wówczas zajmowałem się literaturą polską; miałem więc sporo polskich książek i pism. W złą pogodę Szewczenko często nie wstawał zupełnie z łóżka; leżał i czytał. On nie lubił Polaków — była to nieprawda jak się okaże później — ale do Mickiewicza czuł jakiś osobliwy pociąg. Znając Byrona z przekładów rosyjskich, Szewczenko czuciem artystycznem odgadywał w nim wszechludzką siłę poetycką, ale przekłady Mickiewicza wprawiały go zawsze w entuzjazm, — szczególnie znane Pożegnanie z Czajld-Harolda. Przekład ten w niczem nie ustępuje oryginałowi i odznacza się melodyjnością i harmonją wiersza. Szewczenko często powtarzał strofę:

Sam jeden błądzę po świecie szerokim
I pędzę życie tułacze
Czegoż mam płakać? Za kim i po kim?
Kiedy nikt po mnie nie płacze.[7]


Kilkakrotnie zabierał się on do przekładu lirycznych utworów Mickiewicza, ale nigdy nie kończył i rozrywał je na kawałki. Niektóre przekłady wypadały bardzo dobrze, ale gdy tylko coś wydawało się Szewczence nie dość melodyjnem, rwał na kawałki i wszystko niszczył.“ Miał nawet mówić do towarzysza: „sam los widocznie nie życzy sobie, abym polskie pieśni przekładał“.[6]





  1. Historja o autorstwie Historji Russów — czytaj: Al Łazarewskij: Otrywki iz siemiejnaho archiwa Poletik. Kijew. Starina 1891. Kwiczeń.
  2. Morda w języku rosyjskim oznacza dosłownie pysk, gębę, grzeczniej trochę — twarz. Było to zatem Towarzystwo moczenia gęby — oczywiście w gorzałce.
  3. Nie wiem coby mogło oznaczać siwałdaj; niektórzy utrzymują że jest to gatunek najprostszej gorzałki; sztof — jest to rodzaj butelki czworokątnej, objętości m. w. jednego litra.
  4. A. Czużbinskij: Wospominanija o T. G. Szewczenkie. Petersburg 1861, str. 8 i 9.
  5. Uczta pogrzebowa. W pierwszy raz był drukowany p. t. Beztałannyj (nieszczęsny, nieszczęśliwy).
  6. 6,0 6,1 Czużbinskij: Wospominanija o T. G. Szewczenkie. Str. 11 i 12.
  7. Co do wpływu Mickiewicza na Szewczenkę mamy dwie broszury: Osyp Tretiak Pro wpływ Mickiewicza. Broszura malutka zarówno treścią jak i objętością i nieszczególnym językiem pisana.
    Drugim broszura Kołessy: Pro wpływ Mickiewicza — głębsza i obszerniejsza. Cytuję z pamięci, może przeto tytuł nie jest zbyt dokładny.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Franciszek Rawita-Gawroński.