Władysław St. Reymont. Próba charakterystyki/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Bukowski
Tytuł Władysław St. Reymont. Próba charakterystyki
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Narodowego Imienia Ossolińskich
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Zakładu Narodowego Imienia Ossolińskich we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


I
ŚLADAMI ŻYCIA[1]

Nierozerwalny związek łączy twórczość Władysława Reymonta z jego życiem. Mało który z pisarzy polskich wrósł tak głęboko w otaczającą go rzeczywistość, mało który chłonął ją z taką bezwzględną siłą i bezpośredniością. Autor „Chłopów“ czerpał pełnemi dłońmi z rwącego potoku dookolnego świata, a każdy etap jego życia krystalizował się w dziele sztuki. Dzieciństwo przebyte na wsi, tułaczka z wędrownym teatrem, lata spędzone na stacyjce kolejowej, wrażenia z podróży — wszystko to weszło w różnorodnej bujności i obfitości wydarzeń, postaci i epizodów do jego utworów. Każda postać Reymonta jest fizycznie dotykalna, każde opowiedziane zdarzenie artystyczną transpozycją widzianej i przeżytej przygody. Życie odzwierciedla się w twórczości Reymonta w całej swej realnej prawdzie, chwytane na gorącym uczynku wielokształtnych swoich objawów, obserwowane z bystrą spostrzegawczością i wchłaniane całą siłą artystycznej duszy.
Od pierwszych, młodocianych nowel, pisanych w gorączkowym porywie twardo rzucanych słów, aż do ostatnich utworów dojrzałego już talentu zaznacza się plastycznie droga życia Reymonta. Poczęte w chłopskiej chacie, życie to biegnie ciernistym szlakiem, załamuje się i zmienia niejednokrotnie, aby w ciężkiej i żmudnej walce zdobyć u schyłku dni rzetelnie zasłużony wieniec sławy — nagrodę Nobla. Wyczuwamy te walki i zmagania się Reymonta w jego utworach, śledzimy zmienne koleje jego życia, uplastycznione w szeregu zdarzeń i postaci, zagłębiamy się w świat jego cierpień i radości poprzez bujne i żywiołowe fale jego mocnych, jędrnych słów. Stąd indywidualność Reymonta, jakkolwiek nigdzie nie skoncentrowana, rozpościera się na wszystkie zjawiska i istoty, przesycając sobą nawskróś każde słowo, które wyszło z pod jego pióra.
Ten silnie zarysowujący się kontur życia Reymonta w jego utworach uzupełnia w wielkiej mierze skąpy materjał biograficzny. Mimo głośnego nazwiska i sławy, jaką zdobył nietylko wśród swoich, lecz również wśród obcych, żył Reymont w zaciszu, zdala od gwarnej areny literackiego świata. Nie znamy dokładnie stosunków, wśród których kształtowała się jego młodość, nie posiadamy bliższych szczegółów, dotyczących pierwszych lat jego twórczości, mało wiemy o jego wrażeniach, nastrojach, upodobaniach, które wpływały na krystalizowanie się jego świata uczuć i wyobraźni. Reymont nie pozostawił pamiętników ani listów, umożliwiających dokładne odtworzenie jego biografji. To, co o nim wiemy, zawdzięczamy wyłącznie luźnym zapiskom, rozmowom i wywiadom, rozsianym w różnych pismach polskich i zagranicznych, a przedewszystkiem najwięcej jego dłuższej, cennej autobiografji, zamieszczonej w liście jego do A. Wodzińskiego[2].
Władysław Stanisław Reymont urodził się dnia 7 maja 1868 roku we wsi Kobiele Wielkie, w powiecie noworadomskim, w ówczesnej gubernji piotrkowskiej, z ojca Józefa i matki Antoniny z Kupczyńskich[3]. O pierwszych latach swojego dzieciństwa, o domu i rodzinie opowiada Reymont barwnie i szeroko we wspomnianej wyżej autobiografji, przesłanej p. A. Wodzińskiemu. Oto co mówi autor „Chłopów”: „Urodziłem się w 1868 roku, coś 6 maja (jak stwierdza metryka — 7 maja) we wsi Kobiele Wielkie, powiat noworadomski, gub. piotrkowska, gdzie podówczas rodzina moja dzierżawiła folwarczek tak zwany poduchowny. Ale już w rok po mojem urodzeniu rodzice przeprowadzili się do osady Tuszyn, dwie mile od Łodzi. Rodzice moi byli zupełnie biedni, bo zeszli wkońcu na włókowe gospodarstwo. Dzieciństwo miałem dość smutne. Było nas dzieci dziewięcioro (siedem sióstr). Starszy brat poszedł do gimnazjum nim mogłem mieć świadomość. Chowałem się zatem wśród dziewcząt, zdala od łudzi, bo mieszkaliśmy pod miasteczkiem i nie wolno było pod najsurowszemi karami znać się i zadawać z dziećmi mieszczan, nawet najbliższych. W domu panowała odwiecznym zwyczajem pobożność głęboka i szczera i dyscyplina sroga. Ojciec żelazną ręką trzymał wszystkich; był nieubłagany dla naszych dziecięcych przewinień; więc też całe dziecięctwo miałem pełne obaw, strachów i dręczenia się i wyrywania i niepowstrzymanej ciekawości świata; a że nie można go było oglądać, stwarzało się go wyobraźnią, tem potężniej, że rzeczywistość, ówczesne moje otoczenie, całe życie pełne biedy, surowości i pracy było mi strasznie gorzkie. Ucieczką z niego było jedynie w zaczarowany świat książek. A miałem ich dosyć; odziedziczyliśmy małą bibljotekę po wuju; w tej utonąłem zupełnie. Juścić czytywać mogłem tylko ukradkiem, pod grozą kary, gdyż ojciec wzbraniał surowo. Ale pamiętam, jak niezapomniane wrażenie wywarły na mnie pierwsze książki. Mogłem mieć lat sześć najwięcej: starszy brat przyjechał na wakacje i przywiózł „Lillę Wenedę”. Zajrzałem do niej wieczorem i trafiłem na scenę Derwida. To mnie tak olśniło, że książkę zabrałem tajnie i poszedłem z nią spać, a w nocy wstałem pocichu. Noc była widna, księżycowa; wysunąłem się przez okno do ogrodu i tam, przy świetle księżycowem, przeczytałem ją jednym tchem, przeczytałem i wprost oszalałem. To był świat taki, o jakim marzyłem, jakiego pragnąłem, o jaki się modliłem, za jakim płakałem po nocach. Żyłem nim potem na jawie, szukałem i prawie znajdowałem. Później czytałem historyczne, których u nas było dosyć, więcej znacznie niż beletrystycznych. Samotnie żyłem, nie miałem przyjaciół. Dom nasz stał za miastem, przy opuszczonym cmentarzu i starym kościele, tuż pod olbrzymim parkiem odwiecznym, należącym do starostwa tuszyńskiego; park czarodziejski, co był dla mnie jedynie żywą miejscowością wpośród szarzyzny życia; park, pełen odwiecznych alei grabowych, stawów umarłych, gąszczów, przepaści zielonych. Nic więc dziwnego, że całe otoczenie podnosiło jeszcze mój nastrój. Ojciec mój był bardzo muzykalny i wszystkie dzieci musiały się uczyć na fortepianie; sam dawał lekcje. Nie nauczyłem się nigdy grać, bo ojciec bijał mocno za każdy fałsz. Ze strachem zawsze siadałem do fortepianu i z książką na nutach. Grałem nieskończenie godzinami gamy, czytając pośpiesznie.
Dzień się zaczynał modlitwą. Pamiętam dzisiaj jeszcze te szare, głuche ranki zimowe. Budził nas zawsze śpiew matki. Śpiewała w kuchni ze służbą pobożne pieśni. Ze śpiewami też zasypiałem. Byłem wtedy sam wielce i szczerze pobożny, miewałem widzenia. Rozczytywałem się w żywotach świętych Skargi, które umiałem prawie napamięć, a że wpisano mnie w tak zwany pasek bernardyński czy dominikański (chorowałem bardzo i matka ofiarowała mnie Bogu), pierwsze lata do sześciu chodziłem w sukienkach takowych. Był taki zwyczaj dawniej u nas, teraz, zdaje mi się, że zaniknął; ale dlatego od dzieciństwa byłem przekonany, że zostanę księdzem. Matka moja bardzo tego pragnęła. Tak przeżyłem, czytając zawsze i fantazjując, do jakiego siódmego roku, wtedy nastąpił przełom.
Pamiętam dobrze, dostałem Robinsona, dostałem Walter Scotta i znowu zwarjowałem, ale w inny już sposób.
W bliskości nas rozciągały się owe wielkie lasy starostwa tuszyńskiego, w których nadleśnym był mój wuj. Zacząłem uciekać do niego z domu, sprowadzano mnie znowu przemocą, bito, ale nie mogłem się powstrzymać, bo jakżeż! dzień cały mogłem siedzieć w lesie. Wuj miał chłopców trochę starszych ode mnie; co za wyprawy, co za bitwy, co za życie fantastyczne! Zrosłem się też z lasem na wieki, poznałem go i pokochałem całą duszą. A poznałem, jak tylko dziko wychowani chłopcy mogą znać i ptaki i zwierzęta i kwiaty i wszystkie tajemnice lasu.
W ósmym roku oddano mnie do szkół; chciałem tego, aby się tylko wyrwać z domu i iść w ten świat, zamknięty dla mnie na wszystkie ojcowskie zakazy... w szeroki świat! Pragnienie moje rosło codziennie niepowstrzymane: podsycało je wszystko — gazety, które potajemnie czytywałem (ojciec zamykał je przede mną), opowiadania brata gimnazisty, starszej siostry, która wyszła zamąż i mieszkała w Warszawie i takie cuda mówiła o życiu tamtem, o świecie, iż wypłakiwałem się nocami z żałości i rozpaczy, że muszę żyć tak szaro, źle, nudnie!
Zdawałem w następnym roku do wstępnej klasy, do łódzkiej szkoły — nie zdałem. Cała tragedja wstydu i żalu!
Za długoby było opowiadać, za wiele... dość, że zakochałem się po raz pierwszy mając coś z 9 lat. Zakochałem się w 26-letniej pannie X, a ukochałem z całą pasją. Jak sobie teraz przypominam, była to miłość na mój wiek nienormalna, bo ze wszystkiemi pętami męskiemi. Krwawo ją odpłakałem. Zacząłem pisać pierwszy wiersz na cześć ukochanej, a że w tym czasie czytywałem różne wojenne historje i wyprawy z siostrami, zacząłem je opisywać na wzór Cezarowych komentarzy, które miałem w tłumaczeniu i w których się zaczytywałem. A potem? Potem przyszły lata włóczęgi, przeganiania ze szkoły do szkoły, bo nigdzie nie mogłem wytrwać. Oddawano mnie do rzemiosła — nie wytrwałem, i do handlu — uciekłem, i znowu do szkoły — nie wytrzymałem.
Sześć lat jakieś przeszły; skończyło się na tem, że policją warszawską wyrzucili mnie z Warszawy i drogą administracyjną skierowali na rok siedzenia do rodziców. Miałem wtedy lat osiemnaście. Rodzice już mieszkali gdzie indziej. Kupili młyn z paru włókami ziemi przy samej drodze kolei W. W.[4] między stacjami Baby a Rokiciny. Mieli się już znacznie lepiej. Kilka sióstr było zamężnych. Brat starszy, że go wygnali z kijowskiego uniwersytetu, z 3-go roku medycyny, został aptekarzem. A ja byłem żywą raną rodziny; płakano, że jestem zmarnowany i zgubiony. Istotnie, sam nie wiedziałem, co robić ze sobą. Pisywałem wciąż wiersze; nie posyłałem ich nigdzie, wstydziłem się, bałem, aby nie odpowiedzieli: do kosza! Czułem, że zabiłbym się, gdyby mi tak odpisano. Miałem w tym czasie wszystko i nie miałem nic: rwałem się do wszystkiego i brzydło mi wszystko. A to przymusowe siedzenie na wsi, pod czujną, srogą i okrutną kontrolą ojca, zabijało mnie. Włóczyłem się tygodnie całe po polach, lasach i wodach! Wciąż pisałem wiersze. Uciekłem z domu do Warszawy. Złapano mnie i odstawiono zpowrotem. Byłem wprost nieszczęśliwy. Chciałem wtedy wstąpić do seminarjum. Ojciec nie chciał, nie dał pieniędzy, zaganiał do roboty, tyranizował. Co miałem robić? Miałem kolegę szkolnego w teatrze prowincjonalnym. Uciekłem z domu bez pieniędzy i przeszło dziesięć mil poleciałem do niego. Zaangażowali mnie do trupy! Nie byłem zbytnio olśniony ni towarzyszami, ni samą sztuką, ale mogłem żyć przynajmniej swobodnie. Zmieniłem nazwisko i powlokłem się z tym teatrem po kraju, po miasteczkach, po kątach zapadłych. Bieda żarła, ale ta swoboda, życie pełne niespodzianek, wzruszeń, fantastyczność, zaczęła mi się podobać. Talentu scenicznego nie miałem; grywałem wszystko. Coś przeszło rok włóczenia się z bandą. Znudziło to mnie wkońcu i wróciłem do domu. Nie zważano już nadal na mnie, bo stracono wszelką nadzieję, aby kiedyś stał się ze mnie porządny człowiek. Tyle mi tylko ojciec pomógł, iż wyrobił mi miejsce na kolei wiedeńskiej. Byłem przeszło rok, ale wkońcu znudziło mnie to wołowe życie, otoczenie, koledzy i cała ta maszynowość egzystencji. Poznałem się był z niejakim Puszow, spirytystą zawołanym i wyjechałem z nim do Niemiec, poświęcić się temu w zupełności. Stąd przeniosłem się do Wrocławia, tam bowiem był główny kościół spirytystów. Nie trzymałem jednak długo. Zbyt prędko spostrzegłem naiwność tej niby nauki i jej wyznawców. Puszow chciał mnie gwałtem zatrzymać i gonił za mną, aby zawrócić. Więc układamy między sobą, że wyjadę do Ameryki i tam wpośród Polonji rozszerzać będę doktrynę. Musiałem znowu zmykać pod wiatr. W Częstochowie natrafiłem na jakąś trupę teatralną, przystałem do niej, jak się mówi. Zmieniłem znowu nazwisko i powlokłem się w świat. I znowu także porzuciłem wszystko po niejakim czasie i powróciłem na kolej.
Wiele jeszcze zmieniłem miejsc, zawodów, aż wkońcu po raz trzeci powróciłem do służby kolejowej ostatniej. Ponieważ wciąż opuszczałem miejsce, dali mi posadę praktykanta kolejowego, z płacą najniższą i ulokowano na wsi pod Skierniewicami. Tam przesiedziałem dwa lata przeszło. Nie będę opisywał, com przeżył. Szkicuję tylko kontury zaledwie. Dość, że poczułem, że pomimo szamotań i usiłowań znalazłem się na samem dnie życia.
Wiersze pisać przestałem i poznałem, że Słowackiego nigdy nie prześcignę. Wziąłem się do prozy i rezultatem był tom „Spotkania“. Tam są moje pierwsze rzeczy, pisane na wsi, gdziem mieszkał tak długo razem z chłopami w jednym domku. Miałem się tam ożenić z córką mojego gospodarza i stale pozostać. Zresztą nie wiedziałem wcale, czy mam jaki talent. Pisywałem literalnie dla siebie. Przyjaciół nie miałem żadnych ani życzliwych. Nie byłem dobrym urzędnikiem, wyśmiewano się z mojej literatury. Władze radziły, abym sobie inne miejsce poszukał, odpowiedniejsze. Więc w rozpaczy, że będę musiał znowu iść na włóczęgę, zabrałem wszystkie utwory i posłałem za pośrednictwem znajomego, p. Z. Matuszewskiego, do oceny. Pół roku czekałem wprawdzie na odpowiedź, ale przyszła przychylna. Poczułem tedy siłę i zobaczyłem cel. „Głos“ ówczesny, pod redakcją J. K. Potockiego wydrukował moją „Śmierć“. Zacząłem w nim umieszczać korespondencje z prowincji; to pogorszyło jeszcze moją sytuację na kolei. Tem bardziej chciano się mnie pozbyć, a ja miałem dosyć już tej służby, tej nędzy, tych strasznych ludzi.
Nie wypowiem wprost, ile przecierpiałem. Dość, że w roku 1893, na jesieni, podziękowałem za miejsce i z kapitałem rubli 3 kop. 50 pojechałem do Warszawy zdobywać świat. Jużci, że po definitywnem opuszczeniu posady rodzina zerwała ze mną zupełnie. Byłem w jej mniemaniu zupełnie straconym człowiekiem, a dosięgnąłem dwudziestego szóstego roku życia. Nie dziwię się im“.
Na tem kończy Reymont swoje wspomnienia. W innych wywiadach i rozmowach podał niektóre ciekawe szczegóły z swojej młodości, o których tutaj nie wspomina. Kiedy był w szkołach, ksiądz uczył go łaciny na brewjarzu i bił fajką, gdy źle odczytywał tekst. Nosił się też Reymont przez jakiś czas z myślą wstąpienia do klasztoru OO. paulinów w Częstochowie, odbywał nawet nowicjat, ale po kilku miesiącach sprzykrzyło mu się życie klasztorne, tak obce jego pragnieniom i marzeniom. Bardzo ciekawe jest również, wśród jakich okoliczności musiał porzucić posadę praktykanta kolejowego. Oto raz, mając zdać zprawę z wypadku, który spowodował śmierć robotnika, napisał szczegółowe sprawozdanie. Osobiście był z tego wypracowania bardzo dumny, spotkał się jednak z wyraźną niechęcią swojej władzy przełożonej, która niedwuznacznie dała mu do zrozumienia, że żąda od niego urzędowych raportów, a nie utworów literackich. Na ten przełomowy moment w jego życiu wpłynęło coś jeszcze: namiętne rozczytywanie się w dziełach Sienkiewicza. O to co opowiada o tem Zdzisław Dębicki: „Zamknięty w małym, nędznym pokoiku w jakimś zajeżdzie żydowskim w Skierniewicach czy innem miasteczku, spędził tam (Reymont) trzy dni sam na sam z „Trylogją”. Nie jadł, nie spał. Z prostego dzbana popijał tylko wodę i wchłaniał w siebie niepożyte piękno arcydzieła sienkiewiczowskiego, a z niem razem wchłaniał w siebie Polskę rycerską, wspaniałą, oszałamiającą, której nie znał, bo nie czytał przedtem żadnego dzieła historycznego[5], bo nie miał nawet najelementarniejszych wiadomości o przeszłości narodowej, bo w szkółce, do której uczęszczał jako chłopiec, uczył się tylko historji rosyjskiej, historji ujarzmienia własnego narodu. I stał się cud. Oczy jego przejrzały. Serce w jego piersi zabiło mocniej. Nędzna izdebka zaludniła się zjawami. Czwartego dnia rano, zamknąwszy ostatni tom „Pana Wołodyjowskiego“, zerwał się z łóżka, napisał na skrawku papieru podanie o dymisję, skwapliwie przyjętą przez naczelnika stacji, który uważał go za „niezdolnego do pisania raportów“ i w raportach tych niemiłosiernie kreślił i poprawiał jego styl — i z kilkoma rublami w kieszeni wyjechał do Warszawy, gdzie nie czekało go nic prócz nędzy i rozczarowania“. (Z. Dębicki: „Wł. St. Reymont”. Laureat Nobla, str. 25 — 26.)
Wśród szarego, jednostajnego życia na małej stacyjce począł Reymont spisywać pierwsze swoje wrażenia. Siedząc na plancie kolejowym lub w rowie, pod gołem niebem, w czasie doglądania robót przy torach i mostach, szkicował ołówkiem w notesie błąkające się w jego głowie zamysły i koncepcje, które ubierał następnie w formę utworu literackiego. W ten sposób powstały pierwsze nowele Reymonta. Najwcześniejszą z nich, pod tytułem „Wigilja Bożego Narodzenia”, napisaną w roku 1893, ogłosił w piśmie krakowskiem „Myśl“[6]. Następnie obrazek nowelistyczny „Suka“ zamieścił w warszawskiej „Prawdzie“ Aleksandra Świętochowskiego, zaś nowelę „Śmierć“ w warszawskim dzienniku „Głos“.
Mając trzy ruble uciułanego z pensji kolejowej kapitału, przybył Reymont do Warszawy. Postanowił oddać się trwale działalności literackiej. Czuł wzbierające w sobie siły, rozpierała go gorączka tworzenia. Karmił się nadzieją, że znajdzie upragniony spokój, skoro tylko rzuci w świat pierwsze płody swojego talentu. Ale zawiódł się srogo. Pierwszy pobyt w Warszawie (1893 do 1894) i pierwsze lata literackiego zawodu były dla Reymonta pełne bolesnych i ciężkich chwil. „Przyjechałem w listopadzie 1893 roku do Warszawy” — opowiada Reymont o sobie — „a dopiero w kwietniu następnego roku jadłem... pierwszy obiad. Takie to wówczas były stosunki“. W jednym wspólnym pokoiku, razem z murarzem, krawcem i szewcem, pędził Reymont twardy żywot literata. Bieda doskwierała mu gorzej niż jego współtowarzyszom. Uciekał z domu, nie mogąc znieść docinków i naigrawań się swoich „towarzyszy“, aby gdzieś w katedrze lub na ulicy szukać ciszy i ukojenia. I tam też, w cieniu i uroczystem milczeniu katedry, napisał jeden z swoich utworów.
Materjału do pierwszej drukowanej osobno książki dostarczyła mu pielgrzymka do Jasnej Góry, którą odbył za poradą redaktora warszawskiej „Prawdy“, Aleksandra Świętochowskiego. „Przed trzydziestu laty“ — opisuje tę chwilę Aleksander Świętochowski („Nad uczczonym grobem“ — „Tygodnik Ilustrowany“ nr. 2 z dnia 9 stycznia 1926, str. 24) — „zjawił się w redakcji „Prawdy” skromny młodzieniec z rękopisem nowelki. Przeczytałem ją i dostrzegłem talent oryginalnego blasku. Przybyłemu nazajutrz oświadczyłem, że nietylko ją wydrukuję, ale usilnie zachęcam go do dalszej pracy. Z treści zaś jego powiastki zaczerpnąłem pobudkę do takiej rady:
— Czy jesteś pan wierzącym, czy niewierzącym, złącz się z jakąkolwiek kompanją idącą do Częstochowy i opisz nastrój jej uczuć.
Usłuchał i z tego powstała jego przepiękna „Pielgrzymka”. Szybko potem rozwinął wielkie skrzydła i począł wzbijać się coraz wyżej”.
„Pielgrzymka do Jasnej Góry“ ukazała się w druku w roku 1895 i była pierwszym większym utworem literackim młodego pisarza, wydanym oddzielnie. (Pierwotnie drukowana w „Tygodniku Ilustrowanym”.)
Z chwilą pojawienia się pierwszej książki wszedł Reymont w otoczenie ściśle literackie. Wybór kierunku przyszedł mu z łatwością, ponieważ od dzieciństwa przeważała w nim ideologja szczerego demokratyzmu i uwielbienie dla tężyzny i zdrowia, tkwiącego w ludzie. Najbardziej odpowiadał mu program warszawskiego „Głosu“ i skupionych koło niego wybitnych ludzi Marjana Bohusza, J. K. Potockiego i Jana Popławskiego. Z redakcją „Głosu” zawiązał więc Reymont przyjazne stosunki, znajdując w niej zachętę do dalszej wytrwałej pracy literackiej. Atmosfera „Głosu”, przesiąknięta silnie ideą ludowości, propagującej hasło „chłopa i ziemi”, wpłynęła w wysokiej mierze na urobienie się poglądów Reymonta i stała się podłożem jego programu myślowego. Na tem podłożu dojrzewał i rósł talent Reymonta. Nabrawszy rozpędu, rzuca teraz Reymont jedną powieść za drugą, jako owoce świadomej, artystycznej pracy. W roku 1896 wychodzi powieść „Komedjantka”, napisana w przeciągu sześciu tygodni. Pojawiła się zrazu w feljetonach „Kurjera Codziennego“, potem w wydaniu książkowem. W następnym roku wychodzą „Fermenty” jako dalszy ciąg „Komedjantki” i tom nowel „Spotkanie”.
Utwory te wyrobiły mu w świecie literackim poważne nazwisko. Talent jego spotężniał, skrystalizowała się forma artystyczna. Reymont poczuł w sobie rosnące siły i postanowił dać powieść, zakrojoną na szerszą miarę, wnikającą w trudny i aktualny problemat społeczno-narodowy ówczesnego życia Polski. Tematem tej powieści, której dał zapożyczony od Bourgeta[7] tytuł „Ziemia obiecana”, stała się Łódź. Bardzo sumiennie zbierał do niej Reymont przez pół roku materjał. „Wzorem Zoli” — pisze Jan Lorentowicz („Młoda Polska“ tom II, Reymont, str. 160) — „pojechał Reymont do Łodzi po „dokumenty ludzkie“, obserwował przez kilka miesięcy fizjognomje żydowskie i niemieckie, zebrał cały wagon drobnych, drobniutkich wiadomości, „typów”, plotek i ploteczek i ze zwykłym swym rozmachem wysypał wszystko w dwutomowej „Ziemi obiecanej”. Ukazała się ona w feljetonie warszawskiego „Kurjera Codziennego”, a pisał ją Reymont z feljetonu na feljeton. Pragnął w niej uwydatnić walkę między Polakami, Żydami i Niemcami, a szczególniej wyzysk polskich robotników przez obcych kapitalistów. Fabrykanci niemieccy uczuli się tą powieścią dotknięci i postanowili nie dopuścić do jej książkowego wydania. Gdy im się to nie udało, przekupili cenzurę rosyjską, która skreśliła 4.000 wierszy w wydaniu książkowem dzieła. W tej mocno obciętej objętości ukazała się „Ziemia obiecana” w roku 1898, wzbudzając wszędzie olbrzymie zainteresowanie.
Policja rosyjska kazała wówczas Reymontowi wyjechać zagranicą. Udał się do Francji, gdzie zamieszkał u emigranta dra Gierszyńskiego, powstańca z roku 1863, w Quarville w pobliżu Romilly-en-Beauce. Tam zapoznał się z powieścią Emila Zoli „Ziemia” (La terre), której akcja rozgrywa się właśnie w Romilly. Powieścią Zoli był oburzony, ponieważ nie odtwarzała zupełnie życia chłopów francuskich, których poznał na prowincji. Postanowił nawet sam napisać o nich powieść. I to było pierwszą pobudką do napisania polskich — „Chłopów”.
Rozpęd twórczy rósł w Reymoncie z siłą coraz potężniejszą, położenie materjalne polepszyło się, a wraz z tem obudziła się w nim nadzieja szybkiego urzeczywistnienia zamierzeń twórczych. O ile mu na to pozwalały pomyślniejsze konjunktury, wybierał się Reymont co pewien czas do Francji lub Włoch. Piękno ziemi włoskiej wywarło na nim głębokie wrażenie. Opisał je w swoich impresjach „Z ziemi włoskiej”, które drukował jako korespondencje w jednem z pism warszawskich. Przez jakiś czas bawił również w Anglji, gdzie mieszkał w jednym pokoju z byłym prezydentem Wojciechowskim. Tam poznał słynną medjumistkę i spirytystkę p. Bławatską, a echem tych wrażeń stała się jego późniejsza powieść „Wampir” (1912).
Zasilony wrażeniami i pokrzepiony na duchu rosnącą popularnością, wrócił Reymont do kraju i z całym bujnym zapałem zabrał się do pracy. Jakby jednym tchem urzeczywistnia wtedy swoje zamysły twórcze i rzuca na maszynę drukarską jeden utwór po drugim. W krótkim przeciągu czasu pojawia się na półkach księgarskich najpierw nowela „Liii”, przepiękna „żałosna idylla” (1899), oparta w zupełności na wspomnieniach z ciężkiej jego włóczęgi z wędrowną trupą teatralną, potem wspaniała opowieść chłopska „Sprawiedliwie” (1900), tworząca przygrywkę do późniejszej potężnej epopei „Chłopów”. Lata następne przynoszą cały szereg nowel i opowiadań, „Za późno” (1899), „W pierwszą noc” (1900), „Przed świtem” (1902), „Komurasaki” (1903) i „Z pamiętnika” (1903).
Nerwowa i szybka praca wyczerpała wątłe siły Reymonta. Sława jego rosła, ale zdrowie szwankowało. Nadobitek w roku 1902 wywiązała się wskutek wypadku kolejowego długotrwała choroba, która zmusiła Reymonta do przerwania wytężonej działalności pisarskiej. W owych czasach bez pracy i odpoczynku kiełkowała jednak w Reymoncie uporczywa, natrętna, nie dająca mu spokoju myśl napisania większej powieści, opartej na życiu chłopów. Przeczytana ongiś we Francji powieść Zoli obudziła w nim nienasycone pragnienie stworzenia prawdziwego, rzeczywistego obrazu życia wsi, z żywemi, istotnemi postaciami chłopów. Koncepcja utworu nie skrystalizowała się jednak odrazu w obecnej formie. Przechodziła kilka faz rozwoju, zanim pierwszy pomysł przybrał ostateczną postać. „Pierwotnie bowiem“ — opowiadał o tem Reymont jednemu z krytyków — „miałem zamiar napisać zwykły, chłopski romans. Opracowawszy plan, wykonałem go i z gotowym rękopisem udałem się w gościnę do Juljana Ochorowicza, który bawił podówczas w Wiśle. Przebywając na wsi, miałem sporo czasu, zabrałem się więc do odczytywania mojej powieści. Im dalej przerzucałem karty manuskryptu, tem silniej zarysowywała się mi nowa koncepcja, przerastająca pierwotny pomysł. Biłem się z myślami, co robić: czy wydać gotowy rękopis drukiem, a nowy utwór napisać z pominięciem tego, co dałem w jednotomowym romansie — czy też wchłonąć rzecz dawną, a napisać jednolitą, prostą powieść, obejmującą życie chłopa, pozostające w łączności z porami roku. Trudna była decyzja, ale wreszcie postanowiłem, aby uniknąć możliwych powtarzać, napisać od nowa wszystko. Gotowy tom padł tedy pastwą płomieni. Pierwszą tę redakcję „Chłopów” wykończył Reymont w roku 1902 w Rzymie. Nowy pomysł zrealizował częściowo we Francji w ciągu zimy 1903 — 4. Gigantyczna ta praca zajęła mu cztery lata. Część pierwsza „Jesień” ukazała się w roku 1903 na łamach „Tygodnika Ilustrowanego”, „Zima” wyszła w roku 1904, „Wiosna i „Lato” w latach późniejszych (1906 i 1909). Drugi tom zaczął w Paryżu, a skończył we Włoszech. Pracował nad dziełem z szalonym, entuzjastycznym wprost zapałem. Kończąc pierwszy tom opisem wesela Boryny i Jagny, pisał raz bez przerwy trzy dni i trzy noce, aby nie stracić natchnienia, a opis swój przeżywał tak silnie i bezpośrednio, że po skończeniu go leżał przez kilka dm chory.
Prócz potężnych „Chłopów”, które zajęły mu lwią część czasu i energji, zdołał Reymont wydać jeszcze w tym czasie kilka mniejszych cyklów opowiadań, jak: „Na krawędzi” (1907), „Burza” (1907) i szkic powieściowy „Marzyciel” (1910), odtwarzający minione dni jego twardej służby kolejowej. W tym samym roku (1910) pisze też swoje wrażenia „Z ziemi chełmskiej”, które narażają go na bardzo poważny konflikt z rosyjskiemi władzami. Z powodu poruszonych w tych opowiadaniach spraw narodowych wytoczono Reymontowi proces. I oto niezwykły wypadek ratuje go od surowego wyroku. Cyganka wywróżyła przewodniczącemu sądu, który prowadził jego sprawę, że umrze, jeśli skarżę Reymonta. Przerażony przewodniczący przez trzy lata zwlekał z wydaniem wyroku. Wydawcę książki skazano tymczasem na dwa lata więzienia. Ale wkońcu nie można było dłużej zwlekać. I wtedy stała się rzecz niezwykła. Sąd wydaje wyrok uniewinniający Reymonta, ale w tym samym dniu przewodniczący sądu umiera...
Od twardej rzeczywistości swoich współczesnych opowiadań i powieści zwrócił się potem Reymont ku przeszłości i pokusił się o napisanie wielkiej trylogji historycznej. W latach 1913 — 1918 wydał trzytomowe dzieło pod tytułem „Rok 1794“ (I Ostatni Sejm Rzeczypospolitej, II Nil desperandum, III Insurekcja). Nad dziełem tem pracował Reymont z niebywałą cierpliwością i drobiazgową pilnością. „Widziałem go przy tej pracy — opowiada Zdzisław Dębicki („Wł. St. Reymont“, str. 31). „Widziałem go obłożonego stosem kalendarzy z wieku XVIII, pochodzących z jedynej tego rodzaju kolekcji Józefa Weyssenhofa, niestety dzisiaj już rozbitej, sprzedanej, wędrującej po antykwarniach. Czego szukał Reymont w tych kalendarzach? Oto rozglądał się przedewszystkiem w ogłoszeniach, w anonsach ówczesnych „kafehauzów”, sklepów, miejsc rozrywek. Notował nazwiska, adresy. W ten sposób wchodził w „realne“ życie ówczesnej Warszawy, odtwarzał, a gdzie nie mógł odtworzyć, tam odgadywał Warszawę z czasów Stanisława Augusta i Kilińskiego”. Jakby wiedziony przeczuciem zmartwychwstania Polski, tuż przed wojną światową zaczął pisać powieść o ostatnich latach niepodległej Polski, aby skończyć ją w pierwszych latach nowej niepodległości. Wojna światowa nie przeszła w twórczości Reymonta bez śladu. Krwawy huragan, który przebiegł przez ziemie polskie, pozostawiając po sobie okropne ślady swej brutalnej i dzikiej stopy, wzbudził w Reymoncie czujną duszę człowieka i artysty. Przeżyte ponure swoje wrażenia zamknął w tomie nowel p. t. „Za frontem” (1919). W roku 1920 wybrał się Reymont w daleką podróż za ocean, do Ameryki[8]. Tam odwiedził kolonje polskie i przyjrzał się życiu chłopów polskich na obczyźnie. Owocem tej podróży była opowieść „Księżniczka“ (1923). Ogłosił ją potem Reymont w tomie p. t. „Osądzona“.
Odrodzona i niepodległa Polska nasunęła Reymontowi nowe, wielkie zagadnienia chwili, do których zwrócił się u schyłku swojego życia. Przeobrażenie, jakiemu uległa moralność świata po wojnie światowej, podyktowało mu baśń alegoryczną „Bunt“ (1924), wziętą z życia zwierzęcego. Powieść tę napisał Reymont w swoim majątku Kołaczkowie, w ziemi poznańskiej, który nabył po wojnie.
Zanim jednak śmierć zaskoczyła go nagle w pełni sił twórczych, dostąpił Reymont największego zaszczytu, jaki jest udziałem żyjącego pisarza. W listopadzie 1924 szwedzka Akademja przyznała mu nagrodę Nobla. W ten sposób, dzięki swej świetnej twórczości, objął po Sienkiewiczu wysoki urząd reprezentowania piśmiennictwa polskiego na arenie całego świata[9].
Niedługo cieszył się Reymont sławą, jaka go okryła. Podkopane wytężoną i gorączkową pracą wątłe jego ciało zapadało raz po raz w ciężką chorobę. Przeżycia i wzruszenia, jakich doznał wskutek otrzymania nagrody Nobla i złączone z tem uroczystości hołdu, jaki mu złożył naród w Wierzchosławicach, nadwerężyły doreszty jego zdrowie. Dla poratowania go wyjechał do Nicei, gdzie południowe słońce Rywjery wpłynęło ożywczo na jego chory organizm. Zaczął znowu snuć plany literackie, przygotowywać pomysły nowych utworów. Interesowały go żywo „wielkie zagadnienia epoki, przełom duchowy, odbywający się na całym globie, szukanie nowych dróg, problemat człowieka i zagadka przyszłości świata ludzkiego“ (Ixion: „Wywiad z Wł. St. Reymontem“ — „Wiadomości Literackie“ nr. 47 z dnia 23 listopada 1924). Szczególniej jednak zajął się kwestją upadku uczucia religijnego i współczesnego nihilizmu. Na ten temat napisał misterjum sceniczne, które zamierzał wystawić w którymś z teatrów polskich. Na tle tego samego zagadnienia napisał również powieść p.t. „Ostatni chrześcijanin“, która pozostała w jego spuściźnie.
W głowie roiło mu się od pomysłów i tematów. Pracował nerwowo, gorączkowo, przerzucając się do różnych dziedzin twórczości. W ostatnich miesiącach swego życia wykończył nawet scenarjusz do wielkiego filmu. Chciał go dać do zrobienia wytwórniom amerykańskim. Równocześnie opracowywał nowy cykl pod ogólnym tytułem „Z chłopskiego gniazda”, przedstawiający „życie chłopa polskiego na różnych terenach, w różnych środowiskach, a nawet w różnych częściach świata”. Cykl miał się dzielić na cztery tomy, tom pierwszy miał być zatytułowany „Na cudzej ziemi”, tom drugi „Ksiądz Jan”. (Ixion: „Wywiad z Wł. St. Reymontem“. — „Wiadomości Literackie“, nr. 48 z dnia 23 listopada 1924).
Los nie pozwolił mu na spełnienie tych wszystkich planów. Wróciwszy do Polski, zapadł znów ciężko na piersi. Choroba czyniła gwałtowne postępy. Pełen jeszcze sił twórczych i zamysłów na przyszłość, został przykuty do łoża, z którego już nie wstał. Śmierć przyszła cicho, lekko, spokojnie. W nocy dnia 5 grudnia 1925 zmarł Reymont w Warszawie na rękach swoich najbliższych.
Wielkie serce znakomitego pisarza przestało bić, a oczy, które tak gorąco i wnikliwie patrzyły w świat, zamknęły się na zawsze.

Jako artysta i człowiek łączył w sobie Reymont wielkie zalety ducha i umysłu. Mimo poczucia swojej wartości artystycznej i swoich zasług był niezwykle skromny, pozbawiony choćby cienia pychy z powodu swej wielkości, do ludzi zaś i świata odnosił się z niezwykłą życzliwością i uprzejmością. Piękną jego sylwetkę duchową kreśli Piotr Choynowski („Dusza Reymonta“ — „Tygodnik Ilustrowany“ nr. 2 z dnia 9 stycznia 1926, str. 38) w tych słowach: „Najbardziej może charakterystyczną cechą duchowej postaci Reymonta była jego prostota. Wyrażało się to w jego pismach brakiem wszelkiej maniery, w życiu — brakiem wszelkiej pozy. Nigdy, w żadnej okoliczności, wobec żadnego człowieka nie widziałem, aby chciał się okazać innym, niż był w istocie. Był to człowiek ludzki w najlepszem tego słowa znaczeniu”.






  1. Wszystkim, którzy w ciągu pisania tej pracy udzielili mi cennych wskazówek, a w szczególności prof. dr. Ryszardowi Skulskiemu, składam na tem miejscu najserdeczniejsze podziękowania. K. B.
  2. A. Wodziński: Reymont o sobie. (Autobiografja twórcy „Chłopów“). — „Kurjer Warszawski“ nr. 1 z dnia 1 stycznia 1926 r.
  3. Bliższe szczegóły dotyczące wsi i okoliczności, wśród których urodził się Reymont, zamieszcza C-ski w artykule „Gdzie stała kolebka Wł. St. Reymonta“ („Kurjer Warszawski“ nr. 358 — 61 z dnia 24 grudnia 1925 r, ). Autor tego artykułu zamieszcza odpis metryki chrztu Reymonta, z której wynika, że ojciec Reymonta nosił nazwisko Reymentą.
  4. Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej.
  5. Dębicki ma na myśli większe monografje historyczne.
  6. Autor artykułu C-ski („Gdzie stała kolebka Wł. St. Reymonta“) twierdzi, że pierwszym utworem Reymonta była nowela p. t. „Obrazek syberyjski“, wydrukowana w r. 1893 w „Myśli“.
  7. Paweł Bouroet (ur. w r. 1852), wybitny francuski powieściopisarz, mistrz powieści psychologicznej i uczeń Zoli, napisał między innemi powieść „La terre promise“ (1892).
  8. Podróż tę opisuje szczegółowo Zdzisław Dębicki w artykule „Reymont w Ameryce“. „Tygodnik Ilustrowany“ nr. 2 z 9 stycznia 1926. Wł.
  9. Stanisław Windakiewicz: Dokoła literackiej nagrody Nobla z roku 1924. „Przegląd Warszawski“ nr. 41, wrzesień 1925.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Bukowski.