<<< Dane tekstu >>>
Autor Hieronim Derdowski
Tytuł Walek na jarmarku
Wydawca Hieronim Derdowski
Data wyd. 1890
Druk Hieronim Derdowski
Miejsce wyd. Winona
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


5. Siła złego na jednego.

Zmokły, pokaleczony, z zaczkiem zdartym w szmaty, Wlókł się po pijanemu Walek nasz do chaty. Jeszcze nieraz się w drodze z ciężkim spotkał losem. Parę razy głęboko ziemię zorał nosem, Częste z lewej na prawą zataczał zygzaczki, Niby kiedy z jęczmienia zaganiają kaczki. Czasem nieco w plugawym odpocząwszy dole, Wylazł z błota jak diabeł wykąpany w smole. Troszyneczkę wytrzeźwiał po onej kąpieli, Stąpa wiele już prościej, śmieje się, weseli.
Widać już las zakrzewski, coraz żwawej kroczy, W tem go nagle uderza wielka jasność w oczy, Jak gdy gwiazdy na niebie w ciemną noc zaświecą, Albo gdy się zaiskrzy niebo błyskawicą. Upadł w znak w okamnieniu, bo już żywnie wierzył, Że to klin piorunowy w głowę go uderzył.
Myślał, że już się zbliża ostatnia godzina, Ale była to inna jasności przyczyna: Doznał tego upadku i okropnej doli U rosnącej przy drodze wysokiej topoli, W którą przez swego wzroku nieszczęsne zamglenie, Łbem uderzył i z tego jasne miał widzenie.
Byłby długo tak leżał na przemokłej drodze, Bo wstać nie mógł na nogi potłuczony srodze, Ale nieba za chwilę pomoc mu przyniosły — Przybył Samarytanin dwa wiodący osły; Był to Wach co z jarmarku stadło długouche Pędził do wsi, a jako człek miał serce kruche, Myśląc, że to nieboszczyk, co zmarł bez spowiedzi, Pacierz nad nim odmawia i rzewne łzy cedzi. — Co to z wami się stało? — nieboszczyka pyta. Snać wnetrzności spaliła we was okowita, Bo do prawdy spirytus od was czuć z daleka. Oj, wieczne potępienie waszą duszę czeka, Bo gdy stanie pijana za niebieskim progiem, Święty Pioter do piekła spędzi ją batogiem!
Walek onych lamentów pewnie już nie słyszy, Ale jeszcze nie umarł, boć chłop trochę dyszy, By więc prędzej biedaka przywrócić do życia, Chce mu Wach holenderki podać do zażycia. Maca się po kieszeniach... zgubił tabakierkę; Szkoda, że w cudze ręce pójdzie w poniewierkę! Ale znał jeszcze inne do cucenia proszki, O których się dowiedział od mądrej kumoszki.
Ujrzał wierzbę przy drodze z wypróchniałą norą, Sięgnął ręką i prochna garść wydobył sporą, Potem do zemdlonego przystąpił leciuchno I ze szczypty Walkowi w nos wdmuchuje próchno. Trup już głową poruszył, bo go w nosie łechce, Lecz mówić chudzina nie może, czy nie chce. Musiał myśleć, że to mu w nos wleciała mucha, Bo zamierzywszy ręką w oczy łupnął drucha. — A toć ożył! — Wach rzecze, słodką strojąc minę, I palcami Walkowi w nos pcha medycynę. Przy tem płuca nadyma, dech mu w gębę zieje, Jak to baba gąsięciu tchnieniem nosek grzeje, Gdy przejechała przez nie duża gnoju fura, Przecież tem ogrzewaniem wcale nic nie wskóra.
Byłby może się z Walkiem biedził Wach do nocy, Gdyby nie był zkądinąd odebrał pomocy; Skuteczniejsze, niż proszki i mądre leczenie, Było znierpliwionych osłów zatrąbienie. Gdy tak oba płaczliwie rozpoczęły ryki, Zaraz Walek na nogi porwał się jak dziki, Myślał snać, że go aniół na sąd boży woła, Blędnie okiem zamdlonem zatacza dokoła, Błoto z zaczka otrząsa i oczy przeciera, Zwolna też przytomności troszeczkę nabiera: — Co? Czym to ja oszalał, albo! czym się upił? Dyć mnie piorun siarcisty tak mocno w łeb złupił, Że myślałem, jak żywo, iż więcej nie wstanę, Ale tu na łysinie muszę mieć gdzie ranę! Wej doprawdy! Ot urosł guz jakby dwie pięści, Już to mnie się biednemu wcale dziś nie szczęści! Wiem przynajmniej, jak to się od szlagu umiera; Nie życzyłbym nikomu... Żeby go cholera!
Wach się mocno dziwuje, że ten człowiek kusy Mowę rychtyk ma taką, jak wszystkie wiarusy. Gdy się bliżej mu przyjrzał, poznał pana brata: — Walku, jak ty wyglądasz?.. Oj, wart jesteś bata! Ładnieś to się przyodział, jak jaka poczwara! Pięknie to się ucieszy twoja matka stara. Adyć oną do płaczu taki strój pobudzi... Czy się Boga nie boisz, czy nie wstydzisz ludzi?! Po jakiekoż to diabła ta szklanna kulbaka? Czy to trzeba ci było niemieckiego zaka? Prędzejbym się był śmierci spodział, niż w tym stanie Ujrzeć ze wsi parobka, o boże skaranie! Przeżegna się trzy razy, kto ciebie zobaczy, Szoruj do dom i zaraz oblecz się inaczej!
Walek mruczy pod nosem coś tam o jasnościach, Nowych modach i mądrych miejskich jegomościach; Już się rusza pomału, ale trudna rada, Nogi cierpną, powtornie w znak na ziemię pada.
W sercu Wacha już znowu na litość się zbiera, Więc go na kosmatego pakuje ogiera; Każe mu się oborącz trzymać oślej grzywy A nie ściskać go mocno, bo to zwierz fałszywy. Walek osła za kudły trzyma z całej siły, Ale rumak szarawy jakoś bardzo zgniły. Stąpa jak od niechcenia garbi się i dąsa, Odpoczywa co chwila, często łbem potrząsa. Raz już trochę do góry zdradny uniósł śladek... Byłby jeźdzca znów spotkał nieszczęsny przypadek, Lecz Wach batem ogiera nauczył karności, Wtedy już się wierzchowiec poddał konieczności; Choć go trochę grzbiet chudy od ciężaru boli, Postępuje potulnie, jak Tatar w niewoli.

Kiedy jadąc z jarmarku ta parada ośla Już przywlokła się między zakrzewskie zarośla, Spotkał ją egzekutor, co za szkolne kary Zbierał po wsiach od chłopów pieniężne ofiary. Ten widokiem niezwykłym zaskoczony w lesie, Myślał, że to mu piekło srogą zemstę niesie, Aż ze strachu nieborak odszedł od rozumu I niedługo we Świeciu umarł w głupim domu.

Szedł też lasem ku miastu stary organista, Ten we Walku na ośle widział Antychrysta. Odtąd mu z przelęknienia ubyła pamięci, Że już nie zna porządku, w którym idą święci. Czasem, gdy po trzech królach obchodzi kolęda, Śpiewa jak na pogrzebie: In die tremenda.
Potem, gdy już za sobą mieli gęste drzewa, Zbliżał się ktoś na koniu drogą od Zakrzewa; Był to dworski ekonom, jechał na zasadzkę, Gdzie w gęstwinie ostróżne sarny mają schadzkę. Ten nie stchórzył. Gdy stanął koło karawany, Zrazu myślał, że to są żebrzące cygany, Ale kiedy rajtrowi przypatrzył się dłużej, Poznał, że to jest Walek, co przy koniach służy! Zaraz mu też serdeczne palnie powitanie: — Gdzieś to tak się wystroił, ty ośli ułanie?! Niechno ujrzę cię jutro w tym pięknym ubiorze, To ci go tym harapem wygładzę na skórze. Ni do diabła podobne, ani do człowieka, Nie wiem, jakich to czasów jeszcze świat doczeka! Dzisiaj ze wsi wygnałem te cudze nygusy, Co po wojnie francuskiej strój przywdziały kusy, A tu znowu mi foryś szemlowski szwabieje. Jeźli pójdzie, tak dalej, człowiek oszaleje! Poczkaj, już mi nie będziesz więcej siodłał konia, Wachu, jutro do osłów zabierzesz nicponia! A gdy słuchać nie będzie, niech idzie na wędry, Może go za swojego przyjmą gdzie olędry.
Walek na ekonoma spogląda grymaśnie: — Jeno proszę mnie teraz tytułować Jaśnie! Ma pan adukacyją a nie wie, jak to się Trzeba z takim obchodzić, co ma szkła na nosie.
Musiał śmiać się ekonom: — A no, Jaśnie przede, Trzeba Panu też jasność naznaczyć na grzbiecie — I harapem go skropił w plecy raz i drugi, Ze się Walek na ziemię powalił jak długi.
Wtedy Wach litościwy obiema rękoma Długie buty obłapił pana ekonoma: — Proszę na rany boskie Wielmożnego Pana, Niechże Pan mu daruje, boć jucha pijana. — Idźcież sobie, kiedy tak szelma skuł się w mieście, To mu trza na ten przykład wsypać batów dwieście, Ruski rok popamięta, więcej się nie spije — Rzekł ekonom i Walka precz harapem bije.
Choć parobek na bicie dość był wytrzymały, Już po drugiej dziesiątce poczuł ból niemały, Widzi, że pan ekonom wcale nie żartuje, Naraz też się już całkiem w głowie trzeźwym czuje, Wstaje więc i czemprędzej drogą do wsi zmyka, Niby juniec, gdy w polu brzęk usłyszy gzika. Więcej się nie obalił, nawet nie potoczył, Blisko wsi znaną ścieżką po za płoty zboczył, Bo już zaczął się lękać ludzkiego spotkania, Dosyć miał on na dzisiaj różnego witania.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Hieronim Derdowski.