>>> Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Walka cudów
Podtytuł (Tragiczny dokument z życia żydowskiego)
Wydawca Tygodnik „Wolne Słowo”
Data wyd. 1908
Druk Kaniewski i Wacławowicz
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Walka cudów.
(Tragiczny dokument z życia żydowskiego).
nap. Leo Belmont.


A któż wie, że wszystko jest cudem i że walka ciemnoty z nauką jest śmiertelnym bojem dwu cudowności?...
WARSZAWA.
Druk Kaniewskiego i Wacławowicza, Zielna 20.

1908


... To się dzieje w Warszawie... w tej części Warszawy, która zwie się żydowską, o której gazety chrześcijańskie nie lubią mówić, troszkę przez obrzydzenie, troszkę dlatego, żeby nie stracić abonentów „asymilowanych,“ o której gazety postępowe nie-chrześcijańskie nie lubią mówić akurat z tych samych powodów, o której żydzi asymilowani nie lubią mówić, bo to niewypada dla nich, że taka Warszawa istnieje, o której mówi „Rola“ z fantazji katolickiej, grając głośno brutalne melodje, które „szlachetna“ część prasy wstydliwie powtarza na głuchych klawiaturach, o której „Izraelita“ udaje, że mówi — mówiąc o tysiącach innych rzeczy żydowskich, mających zupełnie luźny związek z tą Warszawą żydowską i dlatego wyglądających, jak srebrny lichtarz siedmioramienny...
To się dzieje nie dwa tysiące lat temu, ale dzisiaj, bo, jak obaczycie, to się tak dawno dziać nie mogło, gdyż wynalazek mikroskopu — o którym będzie mowa — nie jest tak dawny; chociaż w jednej swojej połowie mogłoby to się dziać doskonale dwa tysiące lat temu — gdyż działo się wówczas tak samo...
... Mianowicie stary Aron powrócił do domu... Żona dyskretnie usunęła się za próg. Była „nieczystą,“ wybierała się właśnie do mikwy. Położyła klucz do spiżarki dla męża na stole, gdyż w tym okresie nie mogła mu go podać, aby przypadkiem jej „nieczysta“ ręka kobieca nie zetknęła się z czystą ręką męża. Przesunęła się obok syna Joela delikatnie, aby go nie pokalać, bo tak każe „czystość“ w Izraelu, od tysięcy lat zachowywana jednakowo.
Joel wszedł do pokoju. Zaczerwienił się, zobaczywszy ojca. Miał sumienie — nieczyste.
Widział, że stary ojciec przygarbił się cały w fotelu, że jego czoło, zmarszczone troską wyżywienia i wychowania dwunaściorga dzieci z ciężkiego zarobku, sfałdowało się podwójnie — że z koralowych jego powiek upadła srebrna łza na srebrną brodę, stoczyła się i zginęła w czarnych zwojach kapoty.
Serce Joela stukało boleśnie w piersi. Wiedział, że to on był tej łzy powodem — wiedział, że ojciec zaraz przemówi do niego.
— Joelu!
Przysunął się — i stanął w postawie pełnej poszanowania z lekko nachyloną głową o twarzy szlachetnej, ożywionej myślą rozbudzoną wcześnie.
— Joelu!... ty mi się nie podobasz...
Młody człowiek milczał...
Ojciec westchnął:
— Joelu!... ty rano się dzisiaj modliłeś, ale ja widziałem, że ty się nie kiwasz... Ty jesteś bardzo dumny... Ty chcesz być większy od króla Dawida — który się kiwał.
Syn milczał. Tylko zgiętemi palcami zlekka nerwowo przebierał po czystej kapocie.
— Joelu!... Twoja kapota mi się nie podoba. Ty myślisz, że jak ty zarabiasz już sam we fabryce, to ty możesz sobie już wymyśleć, jaki ma być krój kapoty...
Milczenie, pełne szacunku. Tylko pierś syna podnosi się ciężko.
— Joelu!... wczoraj rabin zwrócił moją uwagę na to, że ty nie nosisz zupełnie ani śladu pejsów. Ty się golisz przy samych uszach. Nu, ja ciebie, jak ojciec, obronił. Ja powiedziałem — słyszałeś sam — że my teraz jesteśmy w niewoli; to nie możemy wszystkiego zachowywać, jak każe zakon... Ale ja byłem dumny „na ciebie.“ Ja powiedziałem rabinowi, że ty umiesz na pamięć trzysta stronic Tosefty i dwieście stronic Miszny i możesz powiedzieć, jak przekłuć szpilką, jakie słowo znajduje się w przekłutem miejscu na każdej stronicy, którą ci zadać z tych pięciuset... I rabin przekłuł, a ty nie odpowiedziałeś...
— Zapomniałem — ozwał się cicho syn z głębokiem westchnieniem.
— Ja wiem, że to nieprawda. Jeszcze rok temu, jak miałeś lat siedemnaście, to ty wiedziałeś. Ty nie chciałeś rabinowi odpowiedzieć i nie chciałeś mnie zrobić dumę i przyjemność. Ja wiem... Ty przestałeś czytać Talmud...
Młody człowiek mimowoli poruszył się niecierpliwie.
Joel!... ty już nie chcesz słuchać, co ojciec mówi. A z kobietą to ty gadasz... Cały wieczór wczoraj...
— Mówiłem z siostrą Rojzą...
— Ja też to powiadam... Z kobietą rozmawiasz... Czy to tobie wypada?... Czy to jest ta twoja przyzwoitość?... Czy na to ty naukę masz?.. Ileś ty mnie kosztował!... Co ja twojemu mełamedowi zapłacił! A tyś rozum zgubił... Ty i z siostrą swoją coś zrobiłeś. Ona wczoraj wyszła na miasto — i nie chciała matce powiedzieć, zkąd wróciła... Ale ja wiem wszystko... Ona wydała się przed Sarą... a Sara powiedziała matce...
Brwi starca zsunęły się groźnie:
— Ona była w tej... Filharmonie!... Na jakiemś czytaniu... Co tam może być mądrego do słyszenia?... Ja się boję, Joel, że ty byłeś tam także... Mam nadzieję, że ty nie siedziałeś przy siostrze, Joel!... ty mi powiedz prawdę!... Zlituj się nad starym ojcem.
— Nie byłem z nią razem... nie siedziałem z nią — rzekł twardo syn.
Ale twarz mu sponsowiała. Kłamał. Wstydził się, że kłamał — lecz nie mógł nie kłamać.
Stary odetchnął lżej. Jeszcze nie wszystko było stracone.
— Przysuń się, Joelu, do mnie — rzekł stary i pomarszczoną ręką przelotnie dotknął rękawa syna. Była to wielka pieszczota ojcowska.
— Widzisz Joelu — ty nie jesteś winien — ale ty się dostałeś w złe ręce. Ty masz złą znajomość. Po co ci ten student? ja ci sam na twoją prośbę wziąłem jego, żeby cię nauczył po polsku. Ale on cię już nauczył. Ty już więcej go nie potrzebujesz. A ja wiem, że ty do niego chodzisz... Co on ci jeszcze może dać?... Co on cię może nauczyć?... Czy ty nie masz najlepsze „literature“ na świecie. Przeczytaj jeszcze raz „Pieśń nad pieśniami“ — pieśń Salomona do naszej kochanej świątyni Jerozolimskiej. Rabi Akiba powiedział, że lepiej było by, gdyby zginął świat cały, niż żeby zginęła ta pieśń. Co ci może taki chrześcijański purec powiedzieć? On ci powie — ja wiem — ja mówiłem raz z jednym księdzem — on ci powie, że ta pieśń o piersi i o szyi naszej świątyni Jerozolimskiej — to jest pieśń do ich kościoła. Oni są takie głupie. Z niemi można interesy zrobić, bo się na tem oni nie potrzebują znać i bez nas to by całkiem zginęli — ale nie można z niemi mówić o „literature,“ bo na tem się oni wcale znać nie mogą. Co oni piszą, to piszą ludzie — a co u nas napisane, to pisze Bóg!
— U nas piszą także ludzie — odparł syn i hardo ściął usta.
— Joel!... ty to niemądrze powiedziałeś. Jakie ludzie u nas piszą?!... Ludzie, co znają zakon. Oni nie piszą nowe, oni tylko komentują to, co Pan Bóg podyktował Mojżeszowi... A ten twój głupi „purec“...
Joelowi ręce zadrżały...
— On nie jest głupi... On w takie głupstwa, że „Pieśń“ Salomona jest pisana do kościoła nie wierzy. I w inne głupstwa także nie wierzy...
I tu głos mu urósł... Na twarzy pojawiły się rumieńce zapału... Młoda pierś oddychała szeroko... Mądre oczy zapaliły się zachwytem... Zapomniał się.. Przez chwilę zdawało mu się, że potokiem wymowy swojej porwie ojca...
Tate!... on mi mówi rzeczy wielkie!... on mi mówi rzeczy mądre!... on mi mówi rzeczy bardzo potrzebne!... on mówi rzeczy cudowne — takie, jakich u nas niema!...
Twarz starca zasępiła się... Podniósł się z fotelu... Ręce jego latały — i chwytały krymkę w pół-zdziwieniu, w pół-oburzeniu.
— Jakto?... u nas niema!... Ten głupi purec przewrócił ci całkiem w głowie... Joel!... Ja to już dawno uważam... Kiedy ostatni raz czytałem ci na głos historję Jonasza, to u ciebie na twarzy nie było już żadnego zachwycenia, a przecież dawniej — kiedy byłeś mały — kiedy ci to czytałem — może siedemnaście, a może siedemdziesiąt razy, to ty zawsze byłeś zachwycony, i prosiłeś jeszcze raz...
— Ja, proszę ojca, w tę historję teraz nie wierzę! Ja nie wierzę w cuda!...
Usta starca otworzyły się szeroko. Przez chwilę nie mógł złapać tchu... Upadł w fotel, jak rażony piorunem. Jego zbielałe wargi szeptały:
Apikojres!... Odstępca!... Więc Jonasz nie był połknięty przez wieloryba?!...
— Był!... ale nie mieszkał w żołądku... Nie był cały i zdrowy wyrzucony na brzeg... To jest niemożliwe!...
— Jehowa tego nie zrobił?!... Jehowa tego nie mógł zrobić?!...
Ręka starca podniosła się — wyprostowała... Zdawało się, że trzaśnie syna w twarz...
Ale tyle żałości było w oczach syna — i tyle dumy w jego postawie, że ręka ojcowska opadła bezwładnie wraz z ciałem na fotel...
Stary czoło spocone otarł czerwoną chustą — i opanowawszy wzruszenie teraz na poły ironicznie, na poły łagodnie, jakby przedsięwziąwszy złamać przekorę syna rozumną argumentacją — zadał mu pytanie:
— No, a jakże to rzeczy cudowne opowiada ci twój mądry „purec“?...
Oczy Joela znowu błysnęły zachwytem:
— On mi opowiadał — mówił Joel, ledwie mogąc dech złapać — że w kropli wody... słyszysz, tate... w kropli wody... takiej małej kropli, jak główka szpilki... jest może sto, może tysiąc drobnych stworzeń... I chociaż ta kropla wydaje się czysta... to one tam żyją... i ruszają się... i pożerają jedno drugie... On opowiedział mi... o takiem szkle...
— Joel! Joel! — przeraził się ojciec...
I wstał, załamując ręce...
— Patrz, co ten goim zrobił z twoją mądrą żydowską głową!... Ty nie możesz już wierzyć, że mały Jonasz żył w dużym wielorybie... ale ty wierzysz, że tysiące zwierząt żyje w małej kropli wody!... Odejdź! odejdź! Ty jesteś myszugene! (warjat!)...
Joel wysunął się cicho z pokoju... Przez drzwi słyszał, że ojciec łka i modli się. Zimno ściął przekrzywione bólem usta.

Pisałem na odwachu 31 Stycznia 1908 r.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.