Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880/125

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880
Pochodzenie Gazeta Polska 1880, nr 111
Publicystyka Tom V
Wydawca Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Gebethner i Wolff
Data powstania 22 maja 1880
Data wyd. 1937
Druk Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór artykułów z rocznika 1880
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


125.

Głody, powodzie i namowy agentów powodują coraz liczniejszą emigrację... do Ameryki — losy zaś emigrantów polskich tam przybyłych przechodzą wszystko, co sobie najgorszego można wyobrazić. Chłopi nasi stają się ofiarami od chwili, gdy siądą na statek przewozowy. Wieści, które nas o tem dochodzą, są prawdziwą a przerażającą ilustracją do noweli Za chlebem, którą drukuję obecnie. Sygurd Wiśniowski donosi Gazecie Lwowskiej o przybyciu do New Yorku w dniu 24 kwietnia niemieckiego statku Ohio, na którym znajdowało się 1,342 osób, a w tej liczbie 250 dzieci. Emigranci przybyli wycieńczeni chorobami i wynędzniali, po przybyciu zaś wnieśli natychmiast skargę na kapitana. Ze słów skargi pokazało się, że skutkiem złego obchodzenia się tegoż kapitana z pasażerami umarło 13 dzieci.
Komitet emigracyjny niemiecki skargę poparł — wyniknął więc proces. Po bliższem zbadaniu sprawy wyszło na jaw, że pięciuset pasażerów było pochodzenia polskiego z Poznańskiego i Galicji. Kapitan tłumaczył się nawet, że chorowały i umierały tylko dzieci polskie, gdyż w ogóle owi emigranci byli chorowitymi i niechlujnymi, a matki nie chciały dawać dzieciom przepisanych lekarstw, lecz wolały klepać nad niemi pacierze i odczarowywać chorobę.
Polacy składali pod przysięgą zeznania, że majtkowie pastwili się nad nimi, że kazano im sypiać na zalanej wodą podłodze, że morzono ich głodem lub dawano żywność niezdatną na pokarm. Proces sprawił ogromne wrażenie i oburzył opinię amerykańską. Komitet emigracyjny niemiecki jednak dowiedziawszy się, iż tu chodzi o Polaków, przestał zaraz skargę popierać, a ponieważ skarżący się, jako ludzie biedni, muszą rozproszyć się w poszukiwaniu za zarobkiem, być więc może, że dla braku świadków proces upadnie... i „rzeź Herodowa“, jak ją zowią Amerykanie, ujdzie bezkarnie.
Nie koniec na tem. W kilka dni później przybył do Baltimore inny statek, także niemiecki, na którym uduszono ośmioro dzieci polskich. Rzeczy te nie chcą się prawie w głowie mieścić. Wielu może wydawało się, że odczyty moje Za chlebem były utworem fantazji, tymczasem, według słów naocznego świadka Wiśniowskiego, nędza i cierpienia polskich wychodców nie dają się opisać. Przyczyniają oni niemało kłopotu rządowi, który przychodzi im z pomocą, ale nie może przychodzić z pomocą dostateczną. Wpadają oni jakby w koło błędne, zarobek mogą bowiem tylko znaleźć dalej na zachodzie (np., jak pisze Wiśniowski, na zachodniej granicy Pensylwanii w tamtejszych lasach i kopalniach węgla) — a nie mają pieniędzy, by się udać albo tam, albo na dalszy jeszcze zachód, albo nakoniec do osad polskich rozrzuconych po stepach bliższych wielkich jeziór. Rząd wysyła ich tam częściowo i trochę na oślep, bo bliżej tem się zająć nie ma kto. Wielu także chłopów żebrze po ulicach miast nadatlantyckich — większość ginie z głodu, chłodu i chorób. A jednak prąd emigracyjny z Galicji, Poznańskiego, a częściowo z miast i wsi Królestwa bliższych granicy pruskiej trwa ciągle i nie podobna go wstrzymać. W Poznańskiem, o ile sądzić można, na nic nie przydały się usiłowania proboszczów, odczyty, broszury, agitacje ludzi dobrej woli — prąd ciągle trwa. Wśród tych, co się przesiedlają, muszą się znaleźć tacy, choć bardzo nieliczni, którym powodzenie uśmiechnie się zaraz na początku. Otóż tacy są mimowolnie może najdzielniejszymi propagatorami emigracji.
Piszą oni listy do domów i ponieważ im się powodzi, przedstawiają wszystko w różowem świetle, a co więcej, przesyłają pieniądze jako niezbite dowody, że tam lepiej niż tu. Do pisania takich listów nakłaniają ich także czasem podstępnie agenci.
Trudno uwierzyć, ale jeden taki list lub jedna dwudziestodolarowa sztuka złota silniejsze są od wszelkich kazań, odmawiań, broszur i odczytów. Taki list lub przesyłka pieniężna porusza całe wsie i miasteczka, a w ten sposób prąd emigracyjny zamiast gasnąć, roznieca się.
Wypada z tego, że stoimy wobec następującego niezbitego faktu: Oto prąd emigracyjny istnieje i nie jesteśmy w stanie go pohamować.
Pewna ilość ludzi musi rocznie opuścić kraj.
Z tą smutną i pełną złych następstw myślą trzeba się pogodzić.
Można, co najwięcej, kosztem wielkich wysileń zmniejszyć liczbę wychodców, ale i to jest niepewne.
Cóż tedy robić?
Pozostaje jedno. Zmienić kierunek prądu i uczynić go mniej niebezpiecznym.
Ze wschodnich guberni Królestwa istnieje także rodzaj, niewielkiej wprawdzie, emigracji w stronę przeciwną.
Oto chłopi z Lubelskiego np. wychodzą na Wołyń.
Widziano niedawno na stacji w Puławach kilkadziesiąt ludzi udających się w stronę Równego.
Jechali wprawdzie nieopatrznie, bo na mocy gołych obietnic jakiegoś agenta, że dostaną grunta i drzewo na chałupy.
Ale choćby ich spotkał zawód, łatwiej im podać rękę z pomocą, bo co Wołyń, to nie Stany Zjednoczone.
Z drugiej strony wiadomo, że na Wołyń wychodzą dość licznie Czesi i Niemcy, i że osadom ich nieźle stosunkowo się powodzi. Znaczne przestrzenie ziemi mogą tam być nabyte, albowiem parcelacja wcale tam nie jest słowem nieznanem. Przeciwnie: wielu jej pożąda, i dla wielu rozparcelowanie jest jedynym środkiem wyjścia z kłopotów finansowych.
Z drugiej strony robotnik jest tam, o ile wiemy, i potrzebny i pożądany.
Otóż rzucam następującą myśl: Jeśli emigracja jest rzeczą bezwarunkowo konieczną i nieuniknioną, czyby nie było lepiej, dla wychodców bezpieczniej, a z wielu względów pożyteczniej skierować ją w tamtą stronę.
Jak należało by to zrobić i jakich środków użyć, dziś rozprawiać o tem byłoby przedwcześnie. Dodaję tylko nawiasem, że dla tamtych stron byłaby w tem ta korzyść niezaprzeczona, że zyskałyby robotnika, którego im brak. Przede wszystkiem jednak kładę nacisk na to, że w razie niepowodzeń i klęsk łatwiej jest przyjść z pomocą o mil kilkadziesiąt niż o tysiące.
Zresztą myśl rzuconą od ręki poddaję wszelkiej dyskusji. H. Sienkiewicz.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.