Wicehrabia de Bragelonne/Tom II/Rozdział IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IX.
NAKONIEC UKAZUJE SIĘ PRAWDZIWA BOHATERKA POWIEŚCI.

Za panią de Saint-Remy szła panna de la Valliere. Słyszała wybuch macierzyńskiego gniewu i, odgadując jego przyczynę, weszła do pokoju drżąca i spostrzegła nieszczęśliwego Malicorna, którego cierpliwość rozczuliłaby, lub rozśmieszyłaby najobojętniejszego człowieka.
Wcisnął się za ogromne krzesło, jakby chciał uniknąć pierwszej napaści pani de Saint-Remy; nie spodziewał się zmiękczyć jej słowami, bo mówiła bez przerwy i głośniej od niego, ale liczył na wymowę swoich poruszeń.
Sędziwa matrona nic nie widziała, ani nie słyszała. Malicorne oddawna był przedmiotem jej antypatji. Ale gniew jej zanadto był wielki, aby się nie zwrócił na wspólniczkę Malicorna.
Przyszła kolej na Montalais.
— A ty, panienko — rzekła — czy myślisz, że nie powiem księżnej, co się dzieje u jej damy honorowej?...
— O!... moja matko — błagała panna de la Valliere — przez litość, daruj...
— Proszę cię, nie trudź mnie daremnie twojem wstawianiem się za niegodnymi, dosyć nieszczęścia dla ciebie, iż patrzysz na zły przykład, i to tem większą dla mnie jest pobudką, nie ścierpię podobnego zgorszenia.
— Ale, prawdę mówiąc — odezwała się nakoniec Montalais — nie pojmuję, dlaczego pani tak źle się ze mną obchodzisz. Jak sadzę, nie popełniłam nic złego.
— A ten hultaj, moja panienko — odparła pani de Saint-Remy, wskazując Malicorna — zapewne przyszedł tu po co dobrego?...
— Nie przyszedł ani po złe, ani po dobre! przyszedł mnie odwiedzić i koniec.
— Dobrze, dobrze, Jej Królewska Wysokość osądzi to — rzekła pani de Saint-Remy.
— W każdym razie nie wiem, dlaczego panu Malicorne nie wolnoby było mnie odwiedzać, gdy ma względem mnie jakieś zamiary i gdy te zamiary są uczciwe.
— Uczciwe zamiary, podobna figura!... — zawołała pani do Saint-Remy.
— Dziękuję pani za pochwałę — odezwał się Malicorne.
— Pójdź, pójdź, moja córko — mówiła dalej pani de Saint-Remy pójdźmy donieść księżnie, że kiedy ona opłakuje stratę małżonka, kiedy my opłakujemy pana w starym zamku de Blois, są ludzie, którzy się cieszą i weselą.
— O!... — westchnęli oboje niewinni.
— Otóż to dama honorowa!... — zawołała zacna matrona, załamując ręce.
— Jesteś pani w błędzie — odrzekła na to Montalais, doprowadzona do ostateczności, — już nie jestem damą honorową księżnej pani.
— Zatem żądasz uwolnienia?... przyznam się, że nic mądrzejszego nie możesz uczynić i ja tylko pochwalić mogę to postanowienie.
— Ja nie żądam uwolnienia, pani, tylko zmieniam miejsce.
— Czy do pokoju, czy do garderoby?... — zapytała pani de Saint-Remy, z pogardą.
— Trzeba pani wiedzieć, że nie jestem stworzoną do podobnych obowiązków; zmieniając miejsce, zamieszkam dwór prawie królewski.
— Dwór królewski!... — rzekła pani de Saint-Remy, usiłując roześmiać się — dwór królewski, co o tem myślisz, moja córko?...
I odwróciła się do panny la Valliere, chcąc ją przeciągnąć na swoją stronę przeciw Montalais; lecz ta, zamiast być posłuszną, patrzyła na matkę, to na Montalais pojednawczym wzrokiem.
— Nie mówiłam, pani, dwór królewski — odpowiedziała Montalais; — albowiem Henrjetta angielska, która zaślubia brata naszego króla, nie jest królową. Powiedziałam: prawie królewski i słusznie, bo będzie bratową królewską.
Gdyby piorun uderzył w zamek Blois, nie zmieszałby tak pani de Saint-Remy, jak ostatnie wyrażenie panny Montalais.
— Co panna mówisz o Jej Królewskiej Wysokości Henrjecie?... — wyjąkała zacna matrona.
— Mówiłam, że wejdę do jej służby jako dama honorowa, ot i wszystko, co powiedziałam.
— Jako dama honorowa!... — zawołały naraz pani de Saint-Remy z rozpaczą i panna de la Valliere z radością.
— Tak, pani, jako dama honorowa.
Matrona skłoniła głowę, jakby ten cios był dla niej za silny.
Jednak jeszcze raz ją podniosła, aby ostatni, chociaż bezsilny zadać raz przeciwniczce.
— Ho!... ho!... — rzekła — dużo tu mówią o podobnych nadziejach, dużo nawet przyrzekają, ale gdy przychodzi dotrzymać, ziścić te nadzieje, przekonywamy się, że nasze marzenia z dymem uleciały i z wielkich protekcyj nic nie pozostało.
— O!... pani, mój protektor jest niezawodny, a jego obietnice są jakby czyny.
— Czy można zapytać o nazwisko tego wielkiego protektora?...
— Dlaczego nie?... oto jest — odrzekła Montalais, wskazując Malicorna, który przez cały czas zachował właściwą sobie zimną krew i nawet śmieszną powagę.
— Ten pan!... — zawołała pani de Saint-Remy, z nadzwyczajnym wybuchem wesołości — ten pan jest twoim protektorem!... Człowiekiem, który ma takie stosunki, że jego obietnice tyle ważą, co czyny, jest pan Malicorne!... winszuję.
Malicorne ukłonił się.
Montalais zaś, za całą odpowiedź, wydobyła nominację z kieszeni i, pokazując ją zacnej matronie, rzekła:
— Oto nominacja!...
Tym razem wszystko się skończyło. Pani de Saint-Remy, skoro zobaczyła pergamin, złożyła ręce z wyrazem niewymownej boleści i rozpaczy, które twarz jej wykrzywiły i aż musiała usiąść, aby nie zemdleć.
Montalais nie była tak złośliwą, aby nad miarę cieszyć się swojem zwycięstwem i poniewierać pokonaną, tembardziej, że była to matka jej przyjaciółki. Malicorne mniej był wspaniałomyślny; rozparł się na krześle z powagą, on, co przed chwilą lękał się gróźb pani de Saint-Remy
— Damą honorową młodej księżnej!... — powtarzała pani de Saint-Remy, jeszcze nie dowierzając.
— Tak pani, i to za protekcja pana Malicorne.
— To niepodobna!... — powtarzała zacna matrona — wszak prawda, Ludwiko, że to niepodobna?...
Ludwika nic nie mówiła; pochylona, zamyśliła się, a nawet zasmuciła; bo oparłszy czoło na ręce, wzdychała.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.