Wicehrabia de Bragelonne/Tom III/Rozdział XLIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XLIII.
KSIĘŻNA I GUICHE.

Hrabia de Guiche wyszedł z sali, kiedy Ludwik XIV-ty z taką grzecznością ofiarował pannie de la Valliere prześliczne bransolety, wygrane na loterji. Hrabia przez jakiś czas przechadzał się zewnątrz pałacu, umysł zaś jego miotany był tysiącem podejrzeń i tysiącem niespokojności. Po długiem wahaniu, wyjął pugilares i napisał te słowa:
— Księżno, błagam cię o chwilę rozmowy, nie trwóż się pani tem żądaniem, które nie wchodzi w kolizje z mojem uszanowaniem najgłębszem, jakiem cię darzę, i t. d.
Podpisał tę prośbę, złożył jak bilecik miłosny, gdy wtem ujrzał, że z zamku wychodzi cały orszak królowej. Widział La Valliere, następnie Montalais, rozmawiającą z Malicornem. Widział aż do ostatniego z biesiadników, którzy przed godziną zaludniali apartament królowej matki. Księżna nie wyszła; musiała jednak, powracając do siebie przebywać dziedziniec, więc z tarasu Guiche patrzył w dziedziniec bez przerwy. Nakoniec ujrzał księżnę, wychodząca z dwoma paziami, którzy nieśli pochodnie. Szła pośpiesznie i, przybywszy do swoich drzwi, zawołała:
— Paziowie niech mi poszukają natychmiast hrabiego de Guiche, winien on dać mi wiadomości o pewnem zleceniu. Jeżeli wolny, prosić go, aby przyszedł do mnie.
— A!... księżna mnie szukać każe!... — zawołał Guiche wzruszony.
I zmiął swój bilet, już niepotrzebny.
— Hrabio — rzekł jeden z paziów, spostrzegając go, — masz rozkaz od księżny, szczęśliwi jesteśmy, że cię spotykamy. Jej książęca wysokość chce się z tobą widzieć, masz zdać jej sprawę z jakiegoś zlecenia.
— Jestem na rozkazy Jej książęcej mości.
— Zatem racz udać się za nami.
Wszedłszy do księżny, zastał ją Guiche bladą i wzruszoną. Przy drzwiach stała Montalais, mało się troszcząc o usposobienie swojej pani.
— A!... to pan, panie de Guiche — rzekła księżna. — Wejdź, proszę cię... panno de Montalais, służba twoja skończona.
Montalais, więcej jeszcze zaintrygowana, ukłoniła się i wyszła. Guiche z księżną zostali sami.
Księżna widać pragnęła go widzieć, bo zaraz zaczęła:
— Czy nie masz mi pan czego do powiedzenia?
— Tak, że dzisiejszy wypadek wydaje mi się dziwnym.
— Wypadek z bransoletkami, — zawołała z żywością, — nieprawdaż?
— Tak, księżno.
— Powiedz, czy sądzisz, że król jest zakochany?
Guiche spojrzał na nią; księżna spuściła oczy pod tem spojrzeniem, które przenikało do głębi serca.
— Sądzę — rzekł, — iż król ma zamiar udręczać kogoś, bo inaczej nie okazywałby się tak uprzedzającym i nie narażałby spokoju serca młodej dziewicy, który dotąd był niezakłócony.
— Co!... o tej bezczelnej pan tak mówisz — podchwyciła księżna.
— Mogę zapewnić Waszą książęcą wysokość — odrzekł Guiche z, mocą, — że panna de La Valliere jest kochana przez mężczyznę, którego szanować należy, bo jest człowiekiem honoru.
— O!... może Bragelonne?
— Tak, księżno. Król wie że Bragelonne jest zaręczony z panną de La Valliere, a że Raul mężnie służył królowi, król nie sprawi mu takiego smutku.
Księżna śmiać się zaczęła, co na hrabim przykre sprawiło wrażenie.
— Powtarzam ci, pani, że to być nie może, aby król był zakochany w pannie de La Valliere, i doprawdy, chciałem właśnie zapytać, czyją miłość własną w tej sprawie król chce upokorzyć?... pani, która znasz cały dwór, pomożesz mi zapewne w rozwiązaniu tej zagadki, tem bardziej, że, jak mówią, Wasza książęca, mość zbliżona jesteś do króla.
Księżna przygryzła usta i zmieniła przedmiot rozmowy.
— Przekonaj mnie pan — rzekła, że pragnąłeś mnie widzieć, nim go przywołałam.
Guiche poważnie wyjął z pugilaresu to, co napisał.
— A!... to sympatia — wyrzekła księżna.
— Tak — odpowiedział hrabia z czułością; — tak, to sympatia, lecz ja już usprawiedliwiłem się, dlaczego pragnąłem panią widzieć; pani zaś do tego czasu nie raczyłaś mi powiedzieć, dlaczego mnie kazałaś zawołać.
— Ja chyba oszaleję z temi bransoletkami — rzekła.
— Zapewne spodziewałaś się pani, że król ci je ofiaruje? — zapytał Guiche.
— Naturalnie.
— Ależ przed tobą, księżno, przed bratową, żona miała do nich pierwszeństwo.
— Czyż przed La Valliere nie było mnie, nie było całego dworu?
— Upewniam cię, pani — odrzekł z uszanowaniem hrabia — że, gdyby cię słyszano tak mówiącą, niezawodnieby powiedziano, że Wasza książęca wysokość jesteś zazdrosną o króla.
— Zazdrosną? — powtórzyła księżna z dumą — zazdrosna o La Valliere?
Sądziła, że pokona hrabiego de Guiche dumnym gestem i tonem wyniosłym.
— Zazdrosną o La Valliere, tak, księżno — powtórzył śmiało.
— Pan, jak sądzę — wyjąkała księżna — chcesz mi ubliżyć.
— Ja jednak tak nie myślę — odparł hrabia, nieco wzruszony, lecz z postanowieniem walczenia przeciw tak gwałtownemu gniewowi.
— Wychodź pan!... — zawołała księżna w nadmiarze uniesienia, bo zimna, krew i milczące uszanowanie hrabiego tak ja rozgniewały.
Guiche cofnął się, powolnie się ukłonił i wyrzekł niepewnym głosem:
— Jeżeli po niezasłużoną niełaskę miałem przyjść, to niepotrzebnie się śpieszyłem.
I odwrócił się powoli.
Zaledwie uszedł pięć kroków, księżna pobiegła za nim, pochwyciła za rękę i rzekła, drżąc z gniewu:
— To, co pan nazywasz uszanowaniem, jest bardziej ubliżającem, niż zniewaga. Dalej, znieważaj mnie pan, ale przynajmniej mów.
— A ty, pani, — odrzekł hrabia łagodnie, wydobywając szpadę, — przeszyj mi serce, ale nie każ konać powolnem cierpieniem.
Ze spojrzenia, jakie na niej zatrzymał, ze spojrzenia, pełnego miłości, zrozumiała, że mężczyzna ten, spokojny napozór, wepchnie szpadę w piersi, jeżeli ona doda choć jeden wyraz. Wyrwała mu zatem z rąk żelazo i, ściskając rękę z szałem, który mógł uchodzić za czułość, zawołała:
— Hrabio, oszczędź mnie. Widzisz, że cierpię, a żadnej nie masz nade mną litości.
Łzy głos jej stłumiły.
Guiche, widząc, że księżna płacze wziął ją na ręce i zaniósł na krzesło.
— Dlaczego pani — mówił u jej kolan — nie wyznasz mi swoich cierpień?... Czy kochasz kogo?... powiedz mi, ja umrę z boleści, ale wprzódy tobie pomogę, ulżę, usłużę.
— Więc mnie pan tak kochasz?
— Tak, pani, kocham cię tak wielce.
Podała mu obie ręce.
— W rzeczy samej, kocham — szepnęła tak cicho, że trudno było dosłyszeć.
Hrabia jednak dosłyszał.
— Króla? — zapytał.
— Tak — odrzekła. — Ale inne są jeszcze namiętności w wielkiem sercu. Miłość to poezja; lecz życiem mojego serca jest duma, hrabio. Zrodzona jestem na tronie, jestem dumną z mego rodu i zazdrosną o moje stanowisko. Dlaczego król zbliża do siebie niegodne istoty?
— Pani — rzekł hrabia — znieważasz biedną dziewczynę, która będzie żoną mojego przyjaciela.
— I pan jesteś tak naiwny, że w to wierzysz?
— Gdybym nie wierzył — rzekł — Bragelonne jutro o wszystkiem byłby uprzedzony. Tak, gdybym przypuścił, że ta biedna dziewczyna zapomniała o danem słowie... ale nie, byłoby to nikczemnością zdradzać tajemnicę kobiety, byłoby to zbrodnią zakłócać spokój przyjaciela.
— Zatem sądzisz pan — rzekła księżna — że nieświadomość jest szczęściem dla niego?
— Tak sądzę.
— I pan tak daleko posuniesz samolubstwo i obojętność, że pozwolisz temu nieszczęśliwemu młodzieńcowi ciągle kochać La Valliere?
— Aż do chwili, kiedy się przekonam o jej winie.
— A bransolety?
— A!... księżno!... ponieważ to ty spodziewałaś się otrzymać je od króla, cóż ci mogę powiedzieć?
Argument był silny i księżna czuła się nim pokonaną, nie sprzeciwiała się więc od tej chwili.
Lecz, że posiadała duszę, pełną szlachetności, pojęła całą delikatność hrabiego de Guiche.
Odgadywała, że ma w podejrzeniu La Valliere, ale aby jej dać czas do poprawy tak, iżby nie zgubiła siebie zupełnie, postanowił ostrzec ją bezpośrednio, albo przekonać się o winie dokładniej, i tyle widziała wielkości i szlachetności w sercu tego człowieka, że czuła zapalające się swoje serce przy samem już zetknięciu się z tak czystym płomieniem. Prawie go pokochała.
— O!... tyle słów, nadaremnie wyrzeczonych — rzekła, biorąc go za rękę. — Podejrzenia, niepokój, nieufność, boleść, — sądzę, żeśmy wszystkie te słowa powtarzali.
— Niestety!... tak, księżno.
— Wyruguj je pan ze swojego serca, jak ja ruguję je z mojego. Hrabio, czy La Valliere kocha króla, czy go nie kocha, czy król ją kocha, lub nie, my zmieńmy nasze role. O!... dziwnie pan na mnie patrzysz i jestem pewną, że mnie nie pojmujesz?...
— Pani jesteś tak żywą, że często drżę o to, ażeby cię nie obrazić.
— O!... jakiś pan trwożliwy — rzekła z wesołością, pełną wdzięku. — O!... panie, ja mam dwie role do grania, jestem siostrą królewską i bratową królowej, a z tego podwójnego, tytułu czyż nie należy, ażebym się zajęła tem, co ich obchodzi?
— Tak, ale o ile można najmniej.
— Zgoda, ale tu idzie o godność naszą, tem więcej, że jestem żoną brata królewskiego.
Guiche westchnął.
— To — rzekła księżna czule — powinno pana skłonić, abyś; do mnie przemawiał z największem uszanowaniem.
— O!... — zawołał hrabia, padając do jej nóg.
— Doprawdy — rzekła — sądzę, że jeszcze jedną mam rolę do odegrania, a zapomniałam o niej.
— Jaką?...
— Jestem kobietą — rzekła cicho. — Kocham!...
Powstał i usta ich dotknęły się.
Wtem Montalais zapukała.
— Co tam, panno? — zapytała księżna.
— Szukają pana de Guiche — odpowiedziała Montalais, która dostrzegła jeszcze pomieszanie księżny i Guicha.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.