Wicehrabia de Bragelonne/Tom III/Rozdział XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIV.
JESZCZE HISTORJA NAJADY I DRJADY.

Hrabia zaczął więc opowiadać wśród głębokiego milczenia, które jednakże zawierało w sobie coś groźnego.
— Pani — rzekł — Jego Królewska Mość pozwala, abym najprzód do Waszej Wysokości zwrócił mowę. Będę miał zatem zaszczyt powiedzieć Waszej Królewskiej Wysokości, że Drjada najczęściej zamieszkuje w dziupli dębów, a że jest to piękne stworzenie mitologiczne, przeto obiera sobie najpiękniejsze i największe drzewa.
Na tę przemowę, przypominającą pod przezroczysta osłoną sławną historję dębu królewskiego, który ostatniego wieczora tak wielką odegrał rolę, tyle serc uderzyło radośnie i niespokojnie, że gdyby Saint-Agnan nie miał czystego i donośnego głosu, byłby niezawodnie niedosłyszany.
— Od wstępu więc zaczynam — rozpoczął na nowo hrabia. — W Fontainebleau, w chatce miłej powierzchowności, mieszkali pasterze.
Jeden z pasterzy nazywał się Tyrsys, a do niego należały najbogatsze posiadłości, które otrzymał w spadku po rodzicach. Tyrsys jest młody i piękny, przymioty te zaś czynią go pierwszym z pasterzy w okolicy. Rzec nawet śmiało można, że jest jej królem.
Lekki szmer zachęcił opowiadającego, który mówił dalej:
— Siła jego równa odwadze; nikt, niema większej niż on zręczności na łowach, nikt więcej mądrości w radzie.
Łatwo pojąć, że ten alegoryczny portret królewski był nieźle wybranym wstępem.
Dlatego nie chybił celu, wywierając wpływ tak na obecnych, którzy z obowiązku i przyjemności obsypali go oklaskami, jak równie na króla, który lubił pochwały, byle zręczne, a nie gniewał się, kiedy nawet były przesadzone.
Saint-Agnan opowiadał dalej:
— Jest to pasterz — mówił Saint-Agnan przy odgłosie pochlebnego szmeru, — którego dowcip jest zarówno przenikliwy, jak serce czyste, umie on prawić grzeczności z nieporównanym wdziękiem i umie kochać z delikatnością, która obiecuje ukochanym przez niego najszczęśliwszy los. Nigdy z jego strony zapomnienia, nigdy obrazy. Ktokolwiek widział, lub słyszał Tyrysa, kochać go musi; ktokolwiek kocha go i jest nawzajem kochany, znalazł szczęście zupełne.
Księżna zachęciła mówcę do dalszego opowiadania.
— Tyrys — ciągnął dalej hrabia — miał wiernego towarzysza, albo raczej przywiązanego służącego, nazwiskiem Amyntas.
— Tylko, panie hrabio de Saint-Agnan, proszę cię, nie poświęcaj biednego Amyntasa, tego nigdy bym ci nie przebaczyła!
— Wasza książęca mość, Amyntas jest daleko niższego stanu, aniżeli Tyrsys, aby jego przymioty mogły być porównywane z zaletami tamtego. Są pewni przyjaciele, którzy, jak słudzy w starożytności, żywcem u stóp panów zakopywać się kazali. U stóp Tyrsysa jest miejsce dla Amyntasa; innego on nie żąda, a jeżeli sławny bohater...
— Sławny pasterz, chcesz pan zapewne powiedzieć — odezwała się księżna, przerywając panu de Saint-Agnan.
— Wasza książęca mość ma słuszność, omyliłem się — odrzekł dworzanin — jeżeli pasterz Tyrsys raczy niekiedy przywołać Amyntasa, swojego przyjaciela, i otworzyć przed nim swoje serce, jest to nieograniczona łaska, którą Amyntas uważa za nadmiar szczęścia.
— To wszystko — przerwała księżna — usposabia do rozwiązania powieści, ale nie daje nam obrazu Amyntasa. Hrabio, nie kończ z komplementami, jeżeli łaska, a odmaluj nam go; żądam portretu Amyntasa.
Saint-Agnan skłonił się nisko.
— Amyntas — rzekł — jest nieco starszy od Tyrsysa; jest to pasterz, niezupełnie od natury upośledzony, mówią nawet, że muzy uśmiechały się do niego przy urodzeniu, jak Hebe uśmiecha się do młodości. Nie ma on w sobie dumy błyszczenia, ale pragnie być kochanym i może okazałby się tego godnym, gdyby go dobrze poznano.
Ten ostatni ustęp, uzbrojony morderczem spojrzeniem, skierowany był wprost do panny Tonnay-Charente, która bez najmniejszego poruszenia pocisk wytrzymała. Ale skromność i zręczność tych słów wywarły swój skutek. Amyntas zebrał jego owoc w oklaskach, do których Tyrsys sam łaskawie zachęcał.
— Tyrsys i Amyntas — mówił dalej Saint-Agnan — przechadzali się pewnego wieczora po lesie, rozmawiając z sobą o swoich troskach miłosnych... proszę pamiętać, że to już opowiadanie Drjady, inaczej nie podobna byłoby wiedzieć, co mówili Tyrsys i Amyntas, dwaj najgrzeczniejsi na ziemi pasterze. Dostali się więc w najgęstsze ustronie lasu, aby wzajemnie powierzyć sobie troski, gdy oto nagle doszedł ich jakiś głos obcy.
— A!.. a!.. — zawołano chórem — to zaczyna być bardzo interesujące.
Tu księżna, podobna do bacznego generała, czuwającego nad wojskiem, jednym rzutem oka przywołała do przytomności panny Montalais i Tonnay-Charente.
— Harmonijne głosy — zaczął znowu Saint-Agnan — były głosami kilku pasterek, które także chciały użyć świeżości cienia i które, wiedząc o samotnem miejscu, zgromadziły się, aby radzić o pasterstwie.
Ogromny wybuch śmiechu, wywołanego wyrażeniem pana de Saint-Agnan, i niedostrzeżony prawie uśmiech króla, spoglądającego na pannę Tonnay-Charente, były rezultatem tego zwrotu.
— Drjada upewnia — mówił pan de Saint-Agnan — że trzy były pasterki, a wszystkie młode i piękne.
— A ich nazwiska? — spokojnie zapytała księżna.
— Ich nazwiska?... — powtórzył Saint-Agnan, oburzony na niedyskrecję.
— A tak, nazwałeś pan swoich pasterzy Tyrsysem i Amyntasem, nazwij, jak ci się podoba pasterki.
— Nie jestem wynalazcą, pisarzem oryginalnym, jak dzisiaj nazywają, opowiadam tylko, co mówiła Drjada.
— Jakże pańska Drjada nazywała te pasterki?.. Otóż i niewdzięczna pamięć!... Ta Drjada, jak widzę, była w porozumieniu z Mnemozyną.
— Wasza książęca mość, te pasterki... Racz zwrócić uwagę, że odkrywanie nazwisk kobiecych jest zbrodnią...
— Od której, panie hrabio, kobieta cię rozgrzesza pod warunkiem, że powiesz nazwiska trzech pasterek.
— Nazywały się Filis, Amarylis i Galatea.
— Wybornie!... nie straciły widać na zwłoce — rzekła księżna — piękne imiona. Teraz ich portrety?...
Król, który spodziewał się tego nalegania i zaczynał uczuwać jakiś niepokój, nie uważał za stosowne sprzeciwiać się pytającej, jednak z pewną obawą upoważnił pana de Saint-Agnan do nakreślenia portretów Filis, Amarylis i Galatei.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.