Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIII.
JAK LUDWIK SPĘDZIŁ CZAS OD WPÓŁ DO JEDENASTEJ AŻ DO PÓŁNOCY.

Król, powróciwszy do siebie z pokojów dam honorowych, zastał Colberta, oczekującego na rozkazy co do jutrzejszej ceremonii. Szło bowiem, jakeśmy już powiedzieli, o przyjęcie posłów holenderskich i hiszpańskich.
Wzruszony jeszcze sprzeczką, jaką miał z La Valliere, przechadzał się po pokoju, szukając sposobności spędzenia na cośkolwiek gniewu, który tak długo powstrzymywał. Colbert, spostrzegłszy króla, wnet poznał jego usposobienie i dlatego też obawiał się wypowiedzieć całą prawdę. Kiedy król zażądał opowiedzenia sobie, jaka odpowiedź miała być dana nazajutrz posłom, podintendent zaczął od okazania zdziwienia, dlaczego pan Fouquet nie objaśnił już o tem króla. On bowiem odbiera doniesienia wprost z Holandji. Król, przyzwyczajony do słyszenia, jak Colbert mówi zawsze przeciw Fouquetowi, zostawił tę uwagę bez odpowiedzi i słuchał dalej.
Colbert, spostrzegłszy to, zaczął się wykręcać, mówiąc, że pan Fouquet nie byt tak dalece winien, jak się na pierwszy rzut oka wydawało, gdyż w tych czasach bardzo był zatrudniony.
Król podniósł głowę.
Czemże był zatrudniony?.. — zapytał.
— Najjaśniejszy Panie!... ludzie są zawsze ludźmi. I pan Fouquet obok wielkich przymiotów ma także swoje ułomności.
— A któż ich niema, panie Colbert?
— Wasza Królewska Mość ma je także — rzekł zuchwale Colbert, umiejąc w potrzebie użyć ciężkich dział w lekkiej rozprawie, jak strzały, która pomimo ciężaru przedziera powietrze za pomocą piór, co ją otaczają.
Król uśmiechnął się.
— Jakąż to ułomność ma pan Fouquet?... — rzekł.
— Zawsze jednę, Najjaśniejszy Panie... mówią, że się zakochał.
— Zakochał się?... a w kim?...
— Nie wiem z pewnością.... Nie wdaję się w te miłostki, jak to mówią.
— Ależ musisz wiedzieć, kiedy o tem mówisz.
— Słyszałem tylko wymawiane...
— Co?
— Nazwisko.
— Jakie?
— Ale go nie przypominam sobie.
— Powiedz!
— Zdaje mi się, że to jedna z dam księżny.
Król zadrżał.
— Więcej wiesz, niż chcesz powiedzieć — odrzekł król.
— Ale, Najjaśniejszy Panie!... zapewniam, że nie.
— Przecież wszystkie te panny nam są znane, i, mówiąc nazwiska ich zkolei, może wpadniesz na to, którego zapomniałeś.
— Nie, Najjaśniejszy Panie.
— Spróbuj.
— Będzie to nadaremne, Najjaśniejszy Panie!... kiedy idzie o nazwisko kobiety skompromitowanej. Pamięć moja staje się wówczas żelazną skrzynią, od której klucz zgubiono.
Chmura przeszła po czole królewskiem.
Ale, chcąc się pokazać panem siebie samego, wstrząsnął głową i rzekł:
— No, wróćmy do tego interesu z Holandią.
— A wiec o której godzinie Wasza Królewska Mość zechce przyjąć posłów?
— Z rana!
— O godzinie jedenastej?
— To zapóźno... o dziewiątej!
— To zawcześnie!
— Dla przyjaciół to nic nie znaczy, z przyjaciółmi można wszystko zrobić, a co do nieprzyjaciół, tem lepiej, jeżeli się o to urażą. Wyznaję, że wcalebym się o to nie gniewał, ażebym raz już skończył z temi wodnemi ptakami, które mnie męczą swoim krzykiem.
— Stanie się tak, jak Wasza Królewska Mość zechce.... A więc o dziewiątej. Wydam stanowcze do tego rozkazy. Czy to będzie publiczne posłuchanie?
— Nie!... chcę się z nim rozmówić, ale nie rozdrażnić ich, jak się to często zdarza przy licznych świadkach, a również chciałbym, aby się jasno wytłumaczyli, iżby to raz już skończyć.
— Wasza Królewska Mość wskaże osoby, które mają być obecne.
— Ja ułożę listę.. Ale czegóż ci ambasadorowie chcą?
— Połączeni z Hiszpanią nic nie zyskają, połączeni z Francją wiele utracą.
— Jakto?
— Połączeni z Hiszpanją i będąc otoczeni posiadłościami swoich sprzymierzeńców, nie będą mogli pomimo chęci nic działać. Z Antwerpii do Roterdamu nie jest tak daleko. Jeżeliby więc zamyślali coś przeciw Hiszpanii, ty, Najjaśniejszy Panie, jako zięć króla hiszpańskiego, możesz być w razie potrzeby w ciągu dwóch dni w Brukselli. Idzie więc o to, aby ciebie, Najjaśniejszy Panie, poróżnić tak z Hiszpanią, żebyś był zupełnie obojętny na jej interesy.
— A więc jest daleko dogodniej — rzekł król — zawrzeć ze mną zupełne przymierze, na którem ja zyskałbym cokolwiek, oni zaś wszystko.
— Bynajmniej, Najjaśniejszy Panie, gdyż dla nich, jako graniczących z Francją, Wasza Królewska Mość nie jesteś dogodnym sąsiadem. Młody, żywy, bohaterski król Francji może zadać Holandji okropny cios, jeżeli się do niej zbliży.
— Pojmuję teraz zupełnie, panie Colbert, i to jest dobrze wyrozumowane, ale, proszę pana, co z tego wyniknie?
— Nigdy nie braknie mądrości postanowieniom Waszej Królewskiej Mości.
— Ale cóż mi powiedzą ci posłowie?
— Powiedzą Waszej Królewskiej Mości, że bardzo pożądają związku z Waszą Królewską Mością i to będzie kłamstwem. Powiedzą Hiszpanom, że trzy mocarstwa mają się połączyć przeciw Anglii, co także będzie kłamstwem, gdyż naturalnym sprzymierzeńcem Waszej Królewskiej Mości jest Anglja, która ma okręty, na których Waszej Królewskiej Mości zbywa. Anglja więc powinna zrównoważyć siłę Holandii w Indiach, Anglja nakoniec jest krajem monarchicznym, gdzie Wasza Królewska Mość masz związki pokrewieństwa.
— Dobrze!... Ale cóżbyś na to pan im odpowiedział?
— Jabym, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział im z największym umiarkowaniem, że Holandia nie jest wcale przyjaźnie usposobioną dla Francji, że nastrój umysłów w Holandji iest niepokojący dla Waszej Królewskiej Mości, że wybito pewne medale z uwłaczającemi napisami.
— Dla mnie!... — rzekł król uniesiony.
— O nie!... nie!... Najjaśniejszy Panie, nie jest to stosowne wyrażenie, omyliłem się, chciałem powiedzieć z napisami pochlebnemi bardzo dla Batawów.
— O!... jeżeli tak jest, to mało mnie obchodzi duma Batawów — rzekł król, wzdychając.
— Wasza Królewska Mość ma słuszność, ale to nigdy nie jest źle w polityce, a król powinien lepiej umieć, niż kto inny, być niesprawiedliwym, ażeby pozyskać ustępstwa. Wasza Królewska Mość, skarżąc się na nich, wydawać się im będziesz daleko możniejszym.
— Co to był za medal?... Boć kiedy mam o nim mówić, trzeba, żebym wiedział, co mam mówić.
— Na honor!... Najjaśniejszy Panie, niebardzo wiem o tem, jest to jakaś alegoryczna zarozumiałość, ot wszystko, a wyrazy są niczem w porównaniu ze znaczeniem...
— Dobrze!... ja wymówię wyraz medal, a zrozumieją, jeżeli zechcą.
— O! zrozumieją oni dobrze. Wasza Królewska Mość może także wcisnąć kilka słów o paszkwilach, jakie się pokazały...
— Nigdy!... paszkwile daleko więcej brudzą tych, co je piszą, niż tych, co je czytają. Dziękuję panu, panie Colbert, możesz odejść.
— Najjaśniejszy Panie!
— Do widzenia, nie zapomnij o oznaczonej godzinie!
— Najjaśniejszy Panie!... czekam na listę osób.
— A prawda!
Król zamyślił się, ale nie o liście.
Zegar wybił wpół do drugiej. Widać było na twarzy króla okrutną walkę miłości i dumy.
Rozmowa o polityce znacznie zmniejszyła wzburzenie króla, a blada twarz La Valliere więcej przemawiała do jego wyobraźni, niż medale i paszkwile Holendrów. Dziesięć minut namyślał się, czy wrócić do La Valliere, czy nie?
Ale Colbert przypomniał mu z uszanowaniem listę. Król zarumienił się, że myślał o miłości, kiedy miał do myślenia o czemś ważniejszem.
Podyktował więc:
Królowa Matka.
Księżna.
Pani de Motteville.
Panna de Chatillon.
Pani de Navailles.
— A z mężczyzn:
Książę.
Pan de Grammont.
Pan de Manicamp.
Pan de Saint-Agnan.
I oficerowie służbowi.
— A ministrowie?... — rzekł Colbert.
— Ma się rozumieć, i sekretarze.
— Najjaśniejszy Panie, idę wszystko przygotować, rozkaz każdy odbierze jutro.
— Powiedz dziś! — król odrzekł smutnie.
Druga wybiła.
Była to godzina, w której La Valliere umierała prawie smutku i cierpień.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.