Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział XLVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XLVI.
ANIOŁ ŚMIERCI.

Athos widział to właśnie, kiedy złudzenie przerwane zostało mocnym hałasem, pochodzącym od strony drzwi wchodowych. Słychać było po stwardniałej ziemi galopującego konia, odgłos żywej rozmowy doszedł aż do pokoju, gdzie marzył hrabia.
Drzwi się otworzyły, Athos głosem słabym rzekł:
— Zapewne kurjer z Afryki?...
— Nie, panie hrabio — odezwał się głos, na który Athos zadrżał.
— Grimaud — szepnął do siebie.
Pot wielkiemi kroplami spływał mu po wynędzniałej twarzy.
Grimaud pokazał się we drzwiach. Drżący opierał się o ramę drzwi, i ledwie nie zemdlał, spostrzegłszy przy bladem świetle lampy twarz swego pana. Na twarzy Grimauda wyryty był ślad zadawnionego cierpienia, zdawało się, że tylko jedna smutna myśl zajmuje jego umysł.
Jak niegdyś przyzwyczaił się nie mówić nic, tak teraz nie uśmiechał się nawet.
— Grimaud, Raul umarł?... nieprawdaż?
— Tak!.. — rzekł starzec, wyrywając prawie tę jednę sylabę ze zbolałych piersi!
Wtenczas głośny płacz powstał między obecnymi i napełnił żalem i modlitwą pokój, w którym konający ojciec szukał oczyma portretu swego syna.
Było to dla niego przejściem, wracającem go do marzeń.
Z rękami założonemi na piersiach, z twarzą zwróconą ku oknu, przez które świeżość nocy przynosiła mu zapach kwiatów, Athos pogrążył się, aby już z niego nie wyjść więcej, w rozpamiętywaniu raju Boskiego, którego żyjący nigdy nie widzą.
Po godzinie takiego zachwytu, Athos wzniósł do góry białe i wychudłe ręce, i z uśmiechem, który nie opuścił ust jego, wymówił zaledwie dosłyszalnym głosem te dwa słowa, odpowiadając na wezwanie Boskie, czy Raula.
— „Oto jestem!“
I ręce jego wolno opadły na łóżko.
Śmierć tego szlachetnego człowieka lekka była i spokojną.
Athos, po śmierci nawet, zachował spokojny uśmiech, jako ozdobę, towarzyszącą mu do grobu. A spokój ten i uśmiech, pogoda i szczęście, rozlane po całej twarzy, długo kazały przywiązanym doń sługom wątpić o jego śmierci. Obecni chcieli wyprowadzić Grimauda, stojącego opodal i pożerającego wzrokiem blednącą twarz swego pana, a nie zbliżającego się doń z bojaźni, aby mu nie przyśpieszyć śmierci. Ale jakkolwiek zmęczony był, nie chciał oddalić się; usiadł tylko na progu, pilnując swego pana z czujnością straży, aby otrzymać przy jego obudzeniu się pierwsze spojrzenie lub ostatnie westchnienie śmierci.
Wreszcie podniósł się i, opierając się rękami o podłogę, patrzał, czy choć najmniejsze drgnienie nie poruszy ciałem hrabiego. Ale nie! przeląkł się, powstał zupełnie, a w tej chwili usłyszał kroki na schodach; brzęk ostróg i szpady wstrzymał go, idącego do łóżka hrabiego. I głos silny i dźwięczny odezwał się o trzy kroki od niego.
— Athos!.. Athos!... mój przyjacielu!... — wołał głos, aż do łez wzruszony.
— Panie d‘Artagnan!... — wyjąknął Grimaud.
— Gdzież on jest?... — mówił dalej muszkieter.
Grimaud, kościstemi palcami chwytając go za rękę, wskazał łóżko, na którem leżał trup hrabiego. Przerywane westchnienia i łzy napełniły pierś d‘Artagnana. Z sercem rozdartem, drżący, na palcach, lękając się odgłosu własnych kroków, zbliżył się do łóżka. Przyłożył ucho do serca Athosa, twarz do twarzy hrabiego; najmniejszego oddechu.
Żal ścisnął mu serce, nie mogąc opanować wzruszenia, powstał i, śpiesznie wychodząc z pokoju, gdzie zastał nieżywego tego, któremu chciał donieść o śmierci Porthosa, tak gorzko zaczął płakać, że słudzy, którzy jakby tylko oczekiwali wybuchu boleści, odpowiedzieli na to głośnemi i rozpaczliwemi narzekaniami, a psy hrabiego żałosnem wyciem. Grimauda tylko głosu nie było słychać; nawet w przystępie najwyższego żalu, nie śmiał uwłaczać śmierci, ni po raz pierwszy w życiu przerwać snu swego pana. Zresztą, Athos przyzwyczaił go do milczenia.
Świtać zaczęło, kiedy d‘Artagnan, chodząc po pokoju na dole i gryząc pięście, aby przytłumić westchnienia, raz jeszcze poszedł na górę, czekając chwili, kiedy Grimaud zwróci się ku niemu, dał znak, aby zbliżył się doń, co wierny sługa uczynił, lecz tak jak cień cicho.
D‘Artagnan w towarzystwie Grimauda zeszedł na dół.
A będąc już w sieni, rzekł, biorąc za rękę starca:
— Grimaudzie!... widziałem, jak umarł ojciec, teraz powiedz mi, jak umarł syn!...
Grimaud wyciągnął z zanadrza ogromny list, na którego kopercie był adres Athosa.
D‘Artagnan poznał pismo pana de Beaufort, odpieczętował je i zaczął czytać przy pierwszem świetle dnia, szerokiemi krokami chodząc po kasztanowej alei, zdeptanej widzialnemi jeszcze śladami hrabiego, dziś już nie żyjącego.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.