Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom III/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom III
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

Car spędził w Wischau dzień następny. Przywoływany do niego kilkakrotnie, pierwszy nadworny lekarz Willier, znalazł znaczne osłabienie, w swoim dostojnym pacjencie, rozstrój gorączkowy, brak snu i apetytu. Wkrótce wiedziano w całym obozie, o cara stanie chorobliwym. Przypisywano usposobienie gorączkowe, silnemu wrażeniu jakiego doznało jego serce zbyt tkliwe, na widok trupów i rannych.
Siedmnastego listopada o świcie, oficer francuzki pod osłoną chorągwi parlamentarza, zażądał posłuchania u samego cara. Przyprowadzono go pod eskortą, aż do carskiej kwatery. Nazywał się Savary. Car usnął był przed chwilą. Savary musiał czekać aż do południa. Wprowadzono go wreszcie do cara, gdzie zabawił przeszło godzinę. Później oddalił się w towarzystwie księcia Dołgorukowa.
Chodziły głuche wieści, że przysłano go z propozycją, spotkania się i porozumienia osobistego w miejscu oznaczonem Aleksandra z Napoleonem. Ku wielkiej radości całej armji rosyjskiej, odrzucono tę propozycją. Dołgorukow, zwycięzca z pod Wischau, został wysłany z Savarym, aby umawiać się z Napoleonem, w razie, gdyby wbrew wszelkim oczekiwaniom, miano nawiązać rokowania o zawarcie pokoju.
Dołgorukow, wróciwszy jeszcze tego samego dnia pod wieczór, został długo w nocy sam na sam z carem.
Ośmnastego i dziewiętnastego listopada, wojska sprzymierzone, posunęły się jeszcze o dwie stacje naprzód. Awangardy nieprzyjacielskie cofały się coraz dalej, zamieniwszy zaledwie z forpocztami armji sprzymierzonych po kilka wystrzałów z ręcznej broni. Po południu dnia dziewiętnastego listopada, można było zauważyć ruch niezwykły w sferach najwyższych armji. Jedni wchodzili, drudzy wychodzili, nie było końca tajemnym konferencjom. Tak szło aż do rana, dnia dwudziestego listopada (2 grudnia) daty wiekoponnej bitwy pod Austerlitz, przezwanej w historji „Bitwą trzech cesarzów“.
Aż do popołudnia, dnia 1go grudnia, owo poruszenie uderzające rozmowy ożywione, choć nie głośne, bieganie adjutantów, wszystkie te objawy nie przechodziły granicy głównej kwatery dwóch monarchów. Wkrótce jednak ruch ów rozszerzał się coraz bardziej i dalej, do sztabu Kotuzowa, i do innych sztabów jeneralskich. Pod wieczór, rozkazy roznoszone na wsze strony przez adjutantów, poruszyły całą armję. W nocy z 1go na 2go grudnia, ta olbrzymia masa ludzi, złożona z ośmdziesięciu tysięcy, zaczęła posuwać się naprzód, z głuchem warczeniem grzmotu dalekiego.
Ruch skupiony z rana w kwaterach dwóch monarchów, obejmując zwolna coraz szersze kręgi, dotarł wszędzie i wszystko powołał do życia, aż do ostatnich sprężyn, owej olbrzymiej maszyny wojskowej, którą możnaby przyrównać najsłuszniej do mechanizmu zegara wielce skomplikowanego. Gdy raz go się w ruch wprawi, niepodobna go zatrzymać. Koło rozpędowe, podniecając w nim ruch, pociąga za sobą resztę kół, sprężyn i kółeczek. Kręcą się one w wirze nieustannym nie zdając sobie sprawy w jakim celu to czynią, ani dokąd dążą. Kółka zaczepiają się jedne o drugie, osie skrzypią, wagi uginają się pod ciężarem, figurki defilują jedne po drugich, a wskazówki, chociaż poruszają się niedostrzegalnie, dla swojej powolności, zaznaczają nie mniej godzinę po godzinie, co stanowi cel jedyny, tych tysiącznych kół, sprężyn i kółeczek, które na oko są przeznaczone do wiecznej nieruchomości. Tak zatem, pragnienia, poniżenia, bole, porywy dumy, trwogi, zapału, suma ogólna wrażeń najrozmaitszych, których doświadczyły krocie Rosjan i Francuzów, wszystko to posłużyło ostatecznie, aby zaznaczyć na tarczy zegara dziejów ludzkości, bitwę wiekopomną, pod Austerlitz, bitwę trzech cesarzów!
Książę Andrzej, będąc w służbie dnia tego, nie opuszczał wcale główno dowodzącego. Kotuzow, przybywszy około szóstej z kwatery dwóch monarchów, gdzie miał krótkie posłuchanie u cara, udał się do wielkiego marszałka dworu, hrabiego Tołstoja.
Bołkoński spostrzegłszy minę markotną i wielce niezadowolną Kotuzowa, skorzystał z tego, aby zajrzeć do Dołgorukowa, i spytać o bliższe szczegóły tego, co się działo. Zdawało się również Bołkońskiemu, że w kwaterze monarchów, są źle usposobieni dla Kotuzowa. Przybierano w obec starca zasłużonego ton prawie lekceważący, jakby wiedziano o czemś, czego reszta ani się domyślała.
— Witam cię mój drogi! — odezwał się Dołgorukow, pijąc herbatę z Bilibinem. — A więc bal ma się jutro rozpocząć. Co porabia twój stary? Zły, nieprawdaż?
— Nie powiem żeby był zły, tylko boli go, że nie został wysłuchanym.
— Jakto? Przecież słuchano go najcierpliwiej podczas rady wojennej, i zawsze będą go słuchali, gdy powie coś rozumnego. Ale odwlekać wiecznie, i zawsze czekać nie wiedzieć na co... kiedy Bonaparte lęka się bitwy najwidoczniej... to przecież niepodobieństwem!
— Widziałeś Napoleona... Jakież odniosłeś wrażenie?
— Widziałem go, i jestem najmocniej przekonany, że ma strach wielki przed bitwą! — powtórzył z naciskiem Dołgorukow, uszczęśliwiony z wizyty oddanej Napoleonowi. — Gdyby jej się nie obawiał, po cóż byłby żądał owej poufnej rozmowy, po cóż miałby rozpoczynać jakieś tajemne rokowania? Dla czego cofnął się, chociaż to wręcz przeciwne jego taktyce dotychczasowej? Wierz mi, zaczyna się bać! Wybiła i dla niego fatalna godzina, spuść się w tem na mnie.
— Jakże wygląda? — badał dalej Andrzej.
— Jak? Figura niepokaźna, w historycznym, szarym surducie. Rad by był bardzo usłyszeć „Sire“ z moich ust, ale nie sprawiłem mu tej przyjemności. Tak zręcznie lawirowałem, że nie zatytułowałem go tak ani razu, ku wielkiej jego zgryzocie i umartwieniu. Oto jak mi się przedstawił i na tem koniec. Mimo najwyższego szacunku z jakim jestem dla Kotuzowa, ślicznie byśmy się wykierowali, i znaleźlibyśmy się w rozkosznem położeniu, gdybyśmy dalej czekali na to „coś“ nieznane i nieokreślone. Napoleon miał by czas wolny, zabrać się z wszystkiemi manatkami i wyciąć nam kuranta; gdy przeciwnie teraz, mamy wszelką szansę dostać go w pułapkę. Nie trzeba zapominać o zbawiennej maksymie Suwarowa: — „Że zawsze lepiej atakować, niż czekać, żeby nas zaatakowano“. — Zapał młodych do wojny, jest, chciej mi wierzyć, stokroć bezpieczniejszą i więcej znaczącą wskazówką, niż całe doświadczenie starych taktyków.
— Jakież on jednak zajął stanowisko? Wysunąłem się dziś dość daleko po za nasze forpoczty i nie byłem w stanie dopatrzeć, gdzie właściwie znajduje się główny oddział armji francuzkiej — wtrącił Bołkoński, który radby był popisać się przed Dołgorukowem, ze swoim własnym planem ataku na siły nieprzyjacielskie.
— To rzecz najzupełniej obojętna. Wszystko jest z góry przewidziane i obliczone najdokładniej. Jeżeli znajduje się w Bernie... — tu wstał Dołgorukow, rozkładając na stole wielką mapę, aby lepiej wytłumaczyć Andrzejowi plan ataku obmyślony przez Weirothera, który polegał na uderzeniu z boku.
Bołkoóski zarzucał to i owo, dowodząc szeroko i długo, że jego plan lepszy od tamtego; tylko Weirother miał więcej szczęścia. Podczas wywodu, w którym Andrzej starał się dowieść ile słabych stron ma plan Weirothera, a o ile korzystniejszym byłby atak przez niego obmyślany, Dołgorukow roztargniony, przestał go słuchać, wodząc wzrokiem bezmyślnym po mapie i po mówiącym.
— Dziś wieczór zbiera się u Kotuzowa rada wojenna... tam mógłbyś wystąpić z twojemi zarzutami — bąknął od niechcenia.
— I nie omieszkam tego uczynić! — zawołał żywo Bołkoński.
— O co wam idzie, moi panowie? — wmieszał się teraz do rozmowy Bilibin, ze zwykłym drwiącym uśmiechem. Jakiś czas przysłuchując im się w milczeniu, ostrzył groty swojego dowcipu. — Czy jutro zwyciężymy, czy przegramy, honor rosyjski na tem nie ucierpi. Z wyjątkiem naszego sędziwego Kotuzowa, nie ma ani jednego Rosjanina pomiędzy tylu dowódźcami. Przejrzyjmy ich tylko pobieżnie: Herr generał von Wimpfen, hrabia de Langeron, książę Lichtenstein, książę Hohenlohe, a w końcu Pszczy... Pszczy... i tak dalej... jak brzmią zwykle polskie nazwiska, które mi wiecznie kołkiem w gardle stają, nim je zdołam wymówić!
— Cicho byłbyś, ty, ty! języku złośliwy! — Dołgorukow zawołał, nie mogąc sam wstrzymać się od śmiechu. — Mylisz się zresztą. Prócz Kotuzowa jest jeszcze dwóch Rosjan czystej krwi. Miłoradowicz i Dokturow... nawet jeszcze i trzeci dowódzca Araktczejew, ale ten ma nadto słabe nerwy...
— Idę ja tymczasem do mojego jenerała. — Andrzej powstał. — Życzę panom szczęścia i powodzenia jak najlepszego... na bal jutrzejszy!
Wyszedł uścisnąwszy dłonie im obu.
Gdy w chwilę później wracał siedząc w powozie obok Kotuzowa, który milczał zawzięcie, spytał go, co też sądzi o bitwie jutrzejszej? Starzec odpowiedział mu tonem smutnym, przygnębionym, ale całkiem stanowczo i na serjo:
— Myślę, że ją przegramy. Prosiłem hrabiego Tołstoja, żeby oświadczył Najjaśniejszemu panu to moje najgłębsze przekonanie... I cóż powiesz na odpowiedź, którą odebrałem? — „Mój kochany jenerale, moją rzeczą obmyśleć ryż z kotletami, które car tak lubi, do ciebie zaś należą wszelkie sprawy wojenne“... — Oto mój drogi mi na to odpowiedział.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.