Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IV/XXXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IV
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXV.

Skoro powrócił do pułku, Rostow opowiedziawszy szeroko i długo pułkownikowi o fatalnem położeniu Denissowa, odjechał natychmiast do Tylży, z supliką tegoż w kieszeni.
Dnia 25 czerwca, nastąpiło spotkanie się dwóch monarchów, Aleksandra z Napoleonem. Borys Trubeckoj dostąpił tego szczęścia, za protekcją bardzo wysoko położonej osobistości, że go przydzielono do świty carskiej w tym dniu pamiętnym. — Radbym popatrzeć na „wielkiego człowieka“ — wtrącił mimochodem mówiąc o Napoleonie, którego dotąd nazywał po prostu, na wzór innych Bonapartem.
— Myślałeś zapewne książę o Bonapartem? — spytał jenerał uśmiechając się nieznacznie.
Borys w lot zrozumiał, że jestto sposób delikatny wypróbowania go:
— Mówię o cesarzu Napoleonie, wasza ekscellencjo...
Jenerał poklepał go przyjacielsko po ramieniu:
— Wydrapiesz się bratku wysoko! — rzekł tonem żartobliwym, i wziął go ze sobą na ten zjazd wiekopomny.
Tym tedy sposobem Borys należał do nielicznej garstki wybranych, którzy byli obecni powitaniu dwóch monarchów nad brzegami Niemna. Przypatrzył się namiotom i statkom, ozdobionym flagami i cyframi obu mocarzów. Widział Napoleona na brzegu przeciwległym, odbywającego przegląd swojej gwardji przybocznej. Car Aleksander tymczasem przygnębiony, tonąc w głębokiej zadumie, czekał w karczmie nad gościńcem na przybycie swego przyszłego sprzymierzeńca. W oczach Borysa obaj monarchowie wsiedli na statki. Napoleon, skoro statki zetknęły się na środku rzeki, wskoczył pierwszy na pomost statku cara i wyciągnął dłoń do Aleksandra. Następnie weszli obaj monarchowie pod namiot. Odkąd potrafił wcisnąć się w sfery najwyższe, Borys miał zwyczaj chwalebny, badania wszystkiego w koło siebie jak najpilniej. Niczego nie pominął, i nic nie uszło jego uwadze. Dowiedział się zatem najdokładniej, jak się nazywają, wszyscy, należący do świty Napoleona. Przypatrzył się ich mundurom, podsłuchiwał rozmowy, prowadzone przez najwyższe matadory; spojrzał nawet na zegarek, aby wiedzieć o którym czasie weszli pod namiot obaj monarchowie, i tak samo zbadał chwilę, kiedy wychodzili z pod namiotu. Rozmowa monarchów trwała godzinę i pięćdziesiąt trzy minuty. Zanotował to w swojej pamięci, obok innych faktów historycznych, równie ważnych i doniosłych. Świta cara nie była wcale liczną. Kto się zatem do niej dostał, wzmocnił tem swoje dotychczasowe stanowisko. Borys wkrótce się o tem przekonał. Obecnie przestano uważać go za intruza w sferach najwyższych, przyjęto go jako jednego z „naszych“ a dwa razy wysłano go nawet do cara z jakiemś poleceniem. Car znał go już dobrze, całe więc carskie otoczenie oswoiło się również z widokiem Borysa i byłoby zdziwione, gdyby był im zniknął z oczów.
Mieszkał razem z innym adjutantem, hrabią Żeleńskim, polakiem wychowanym w Paryżu, bardzo bogatym i zapalonym stronnikiem Francuzów. Ich zatem namiot, jako jeden z największych i najozdobniejszych, stał się salą recepcjonalną, na tych kilka dni. Tam odbywały się śniadania, objady i tym podobnie, dla oficerów francuzkich i sztabowców rosyjskich.
Dwudziestego czerwca hrabia Żeleński urządził wspaniałą wieczerzę. Adjutant cesarza Napoleona siedział przy stole na pierwszem miejscu. Pomiędzy zaproszonymi, było jeszcze kilku oficerów francuzkich i pewien młodzieniaszek gołowąsy, z rodu wielkiego i starożytnego, który był paziem Napoleona. Tego dnia samego Rostow korzystając z ciemnej nocy, przebrany w strój cywilny, aby nie być poznanym, udał się wprost do Borysa.
Armja rosyjska, którą Rostow tylko co porzucił, nie miała jeszcze czasu dostroić się do najnowszych stosunków sztabu głównego i świty carskiej z Napoleonem i tegoż oficerami. Szczególniej taki mużyk w szeregu, nie mógł tak łatwo pomieścić w swojej ciasnej mózgownicy, zmian całkiem naturalnych, w skutek odmiennych stosunków polityczno-dyplomatycznych, pomiędzy obu narodami, Francuzów uważali dotąd za ciężkich wrogów, Bonaparte wzniecał w nich jak i przedtem nienawiść nieubłaganą, połączoną z uczuciem trwogi zabobonnej i wstrętu. Rostow dysputując o tem przed kilkoma dniami, z jednym z adjutantów Platowa, utrzymywał zawzięcie, że postąpionoby z Napoleonem jak z prostym zbrodniarzem, a nie jak z panującym, gdyby gwiazda szczęśliwa pozwoliła wziąć go do niewoli. Za drugim razem, rozprawiając w tej sprawie z pułkownikiem francuzkim, rannym i uwięzionym, uniósł się tak dalece, że powiedział mu bez ogródek:
— Nie może być mowy o zawarciu sojuszu, między panującym z Bożej łaski, a prostym zbójem.
Zdumiał się też i doznał dziwnego wrażenia, na widok oficerów francuzkich w mundurach, rozpartych przy stole. Rostow nawykł był widywać ich tylko z bronią w ręku na forpocztach, podczas utarczek większych lub mniejszych. Zaledwie rzucił okiem do środka, odezwało się w nim uczucie nienawiści, tak naturalne u wojskowego na widok nieprzyjaciela, z którym spotykał się tyle razy na linji bojowej. Zatrzymał się na progu mieszkania Borysa, pytając po rosyjsku, czy jest u siebie? Borys usłyszawszy głos obcy, zerwał się od stołu, spiesząc naprzeciw. Mimo całej dyplomacji, nie mógł ukryć pewnego zażenowania i niezadowolenia, ujrzawszy Rostowa przed sobą.
— Ah! to ty? — Jakże się cieszę, że cię widzę — dodał uprzejmie, nie dość jednak szybko, aby zatrzeć w umyśle Mikołaja, pierwsze niekorzystne wrażenie.
— Wybrałem się zupełnie nie w porę, co? — odrzucił Mikołaj nader chłodno. — Przychodzę z pilnym interesem, inaczej nigdybym...
— Ależ przeciwnie... zdziwiłem się tylko skąd się tu wziąłeś!... Służę w tej chwili — odpowiedział komuś, który go wzywał z drugiego pokoju.
— Przekonywam się coraz bardziej... żem tu wcale niepotrzebny — powtórzył Mikołaj z naciskiem. Borys jednakże był się już namyślił, jaką rolę wypada mu odegrać, i ująwszy go pod ramię pociągnął ze sobą. Wzrok Borysa łagodny i spokojny, zdawał się chować po za „niebieskie okulary“ dobrego tonu i przyzwoitości towarzyskiej.
— Sądzisz całkiem niesłusznie — zaprotestował najuprzejmiej. — Chodź ze mną.
W tej chwili podano wieczerzę. Borys przedstawił Rostowa biesiadnikom, dodając w rodzaju komentarza, że nie jest cywilistą, tylko wojskowym i jego serdecznym przyjacielem od lat dziecięcych. Mikołaj patrzał na Francuzów z pod oka z miną ponurą i pełną uprzedzenia. Skłonił im się sztywnie i zdaleka.
Żeleński mocno niezadowolony z pojawienia się przy jego stole tego „Moskala“, wcale nie zwrócił na niego uwagi. Borys ze swojej strony udawał, że nie widzi przymusu, jaki sobie zadawało całe towarzystwo, skoro wprowadził do ich kółka niepotrzebnego intruza. Starał się wszelkiemi siłami, podtrzymać i ożywić rozmowę. Jeden z gości z grzecznością wyszukaną, iście francuzką, zwrócił się z zapytaniem do Rostowa milczącego zawzięcie, czy nie przybył w chęci zobaczenia cesarza Napoleona?
— Bynajmniej — szorstko odburknął. — Przyjechałem w ważnym interesie.
Zły humor Rostowa, podniecony jeszcze niemiłem przeświadczeniem, że przybył nie na rękę Borysowi i że wszyscy krzywo na niego patrzą, oddziaływał rzeczywiście najfatalniej i na resztę towarzystwa. Było prawdą niestety, że Rostowa zjawienie się popsuło im szyki i rozmowa rwała się co chwila.
— Po co oni tu się zeszli? — pytał w duchu.
— Czuję żem tu niepotrzebny — powtórzył raz jeszcze Borysowi. — Pozwól opowiedzieć sobie w kilku słowach mój interes, po czem zabiorę się stąd natychmiast.
— Ależ zostań, proszę cię o to! Jeżeliś strudzony idź odpocznij w moim pokoju.
Weszli do malutkiej dziurki, w której Borys spał. Mikołaj nie usiadłszy nawet, wyłuszczył mu krótko i węzłowato, tonem mocno rozdrażnionym, całą sprawę Denissowa. Następnie spytał go prosto z mostu, czyby chciał i mógł wręczyć jego prośbę carowi? Po raz pierwszy wzrok Borysa wydał mu się chytrym i pełnym fałszu, robiąc na nim nader przykre wrażenie. Borys istotnie zamiatał oczami, niby lis ogonem, spozierając to w górę, to na dół, tylko nie na Rostowa. Rozparł się, założył nogę na nogę i miał taką minę nadętą, jak jenerał słuchający raportu jednego ze swoich podwładnych.
— Oh! słyszałem o bardzo wielu sprawach w tym rodzaju — bąknął od niechcenia. — Car jest pod tym względem nieubłagany... pełny niezwykłej u niego surowości... Mojem zdaniem byłoby lepiej nie udawać się z tem wprost do cara, tylko wręczyć po prostu suplikę Denissowa, jenerałowi główno dowodzącemu. Sądzę zresztą, że...
— Powiedz mi wyraźnie i nie owijając w bawełnę: — „Nie chcę i nie zrobię!“ — wybuchnął Rostow rozdrażniony w najwyższym stopniu.
— Ależ... i owszem... zrobię co będę mógł...
Żeleński zawołał na Borysa, wetknąwszy głowę pod portjerę, dzielącą namiot na dwie ubikacje, obszerniejszy i mniejszą.
— Idź do nich, idź — naglił Mikołaj Borysa, sam nie chcąc się dać namówić do wzięcia udziału w wieczerzy. Został w Borysa sypialni, przemierzając ją krokiem niespokojnym, przy odgłosie ożywionej teraz rozmowy francuzkiej, brzęku talerzy i kieliszków.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.