Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VIII/XXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VIII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.

W sobotę 12 września wszystko przewracało się do góry nogami w pałacu Rostowów. Drzwi pootwierano na oścież, meble pakowano lub okrywano szaremi pokrowcami. Nic w całym pałacu nie zostało na dawnem miejscu. Wszędzie było pełno słomy, siana i papierów do owijania. Chłopi przybyli z wozami z dóbr hrabiego z pod Moskwy, znosili stękając i pot z czoła ocierając, ciężkie paki jedne po drugich. Składali je następnie i przywiązywali sznurami do wozów. Tak w pałacu jak i na dziedzińcu było gwarno i roiło się od ludzi. Hrabia ma się rozumieć, ulotnił się z domu czemprędzej. Hrabina dostawszy okropnej migreny, z tego całego piekielnego tartasu i hałasu, leżała z głową obwiązaną, na którą kładła kompresy z octu, na szezlongu w gabinecie na samym końcu długiej anfilady. Paweł poszedł odwidzieć kolegę, z którym chciał się dostać razem do milicji i bronić Moskwy do upadłego. Sonja pakowała od rana własną ręką porcelanę i kryształy, w wielkiej sali jadalnej. Nataszka tymczasem, przykucznąwszy na posadzce w ich panieńskim pokoiku, wpatrywała się nieruchoma, wzrokiem zamglonym, starej, zmiętej sukience balowej... W niej była ubraną na pierwszym balu w Petersburgu!
Sama sobie gorzko wyrzucała, że tak próżniakuje, gdy cały dom pracą zajęty. Próbowała kilkakrotnie w dniu dopomódz Sonji w czemkolwiek. Pakowanie atoli nudziło ją niesłychanie. Taką zaś już miała naturę, że nie potrafiła niczego, jeżeli nie wzięła się do roboty z całą ochotą, całem sercem. Po kilku próbach niefortunnych, zostawiła Sonję przy porcelanie, i poszła, żeby przynajmniej spakować swoje własne graciki. Bawiło ją to zrazu. Rozdawała na prawo i lewo pokojowym i dziewczętom z garderoby. Pierwszym swoje zużyte sukienki, drugim barwne wstążki do warkoczów. Skoro jednak zaczęła resztę pakować, uczuła się od razu na śmierć znużoną:
— Ty mi to wszystko ślicznie zrobisz duniaszka! — pogłaskała pieszczotliwie po twarzy swoją starą, poczciwą nianię, sama zaś jak wiemy, wpatrzyła się nieruchomo w suknię balową, która wywołała nagle w jej duszy cały szereg wspomnieć czarownych, świetlanych i... nader bolesnych jednocześnie...
Obudziła ją z głębokiej zadumy głośna i nader ożywiona paplanina dziewcząt garderobnych tuż obok niej. Wstała i spojrzała przez okno. Przed pałacem stał długi szereg wozów z rannymi. Co żyło w domu ze służby, wyglądało przed pałac, gapiąc się na coś tak dla nich niezwykłego. Nataszka zarzuciwszy w prędkości na głowę chusteczkę od nosa batystową, zbiegła również na dół, aż na ulicę. Stara klucznica hrabstwa Rostowów, Mawra Kuźminicha, podeszła do jednego z wozów, nakrytego budką z płótna szarego, i zaczęła rozmawiać z rannym oficerem, bladym jak ściana, który leżał sam jeden, na sianie, i dwóch poduszkach pod głową. Zbliżyła się do nich i Nataszka, z pewną nieśmiałością, chcąc usłyszeć ich rozmowę.
— Nie macie zatem baryń żadnych krewnych w mieście? — pytała poczciwa staruszka. — Byłoby wam przecież o wiele wygodniej w przestronnych, dużych, chłodnych pokojach... ot! u nas naprzykład... Nasi hrabstwo i tak dziś pałac opuszczają.
— Czy by mi jednak na to pozwolno? — odrzucił ranny głosem omdlewającym. — Trzebaby prosić majora naszego... — dodał wskazując tegoż oczami.
Nataszka spojrzała z przestrachem naprzód na rannego, a potem pospieszyła prosto do majora:
— Czy nie mogli by ci ranni być u nas pomieszczeni? — spytała rezolutnie.
— Któregoż z nich życzy sobie mieć panienka? — major odpowiedział z uśmiechem, salutując ją szarmancko.
Nataszka powtórzyła pytanie tonem spokojnym, prawie uroczystym. Jej twarzyczka i cała postać dystyngowana, tak zaimponowały majorowi, mimo białej chusteczki do nosa, niedbale na głowę zarzuconej, że major przestał się uśmiechać zalotnie, i tym razem przemówił z najwyższem uszanowaniem:
— Ależ i owszem... jeżeliby właściciele pałacu nic nie mieli przeciw temu...
— Naturalnie że pozwolą, dlaczegożby nie! — Nataszka skinęła mu z lekka główką, i wróciła do klucznicy, szepcąc jej do ucha:
— Można, można!
Natychmiast zwrócono telegę z rannym oficerem w bramę dziedzińca. Z tą samą chęcią oświadczyli się i mieszkańcy domów pobliskich. Ten wypadek przerywający niespodzianie monotonność życia codziennego, zachwycił Nataszkę. Kazała zajechać na dziedziniec kilkunastu wózkom z rannymi.
— Trzebaby jednak dać o tem znać państwu — zauważyła stara klucznica, trochę zakłopotana.
— Oh! czy to warto? — Nataszka ręką machnęła. — Na ten jeden dzień? Moglibyśmy w końcu tę jedną noc w hotelu przenocować, oddając im nasze pokoje!
— Ah! panno hrabianeczko!... to znowu jeden z twoich pomysłów! Gdybyśmy nawet pomieściły ich w oficynach, musimy mieć przedtem pozwolenie państwa hrabstwa.
— Skoro tak, pójdę i poproszę!
Wbiegła pędem nazad na górę, i wsunęła się do matki gabinetu, gdzie czuć było ostrą woń eteru trzeźwiącego i octu.
— Mateczka spała?
— Czyż mogłabym usnąć bodaj na chwilę w tym tartasie? — hrabina wzruszyła miłosiernie ramionami. Lubiła namiętnie grać rolę ofiary, i teraz minęła się z prawdą, spała bowiem w najlepsze.
— Mamo, mój aniołku! — zawołała Nataszka klękając przed matką i przytulając twarzyczkę do jej twarzy. — Przepraszam, jeżelim cię zbudziła... nigdy więcej tego nie zrobię!... Mawra Kuźminicha przysłała mnie, żebym spytała... Są ranni... sami oficerowie... synowie naszych dobrych znajomych... Mateczka przecież pozwoli?... Nie mają ich gdzie ulokować... a ja wiem z góry, że mateczka nie miałaby serca odmówić biednym rannym przytułku...
Wypowiedziała to wszystko jednym tchem, jakby ją kto gonił.
— Kto, co?... Jacy oficerowie?... Kto ich sprowadził?... Nic a nic nie rozumiem — bąknęła hrabina głosem omdlewającym.
Nataszka śmiechem wybuchnęła. Uśmiechnęła się i matka w końcu do swojej pieszczoszki.
— Oh! wiedziałam że mateczka pozwoli, powiem im to natychmiast! — Zerwała się z kolan, matkę uściskała, i wyfrunęła jak ptaszyna spłoszona. W głównym salonie wpadła na ojca, który wracał z klubu z najgorszemi wiadomościami.
— Za długośmy się konopadzili z tem wybieraniem! — wykrzyknął tonem zgryźliwym. — Klub zamykają, policja miasto opuszcza!
— Tatko mnie za to nie wyłaje, nieprawdaż, żem pozwoliła wprowadzić do nas rannych?...
— Ależ ma się rozumieć — hrabia bąknął roztargniony. — Nie o to idzie teraz; tylko żądam stanowczo, żebyście wszystkie jak jesteście, nie zajmowały się głupstwami, nie latały, nie paplały, tylko wzięły się na serjo do pakowania... Trzeba odjeżdżać, uciekać z Moskwy i to jak najprędzej! — Te słowa powtarzał hrabia bez zmiany, każdemu, kogo tylko w domu napotkał.
Podczas objadu, Paweł opowiedział, jako wiadomość zaczerpniętą z najpewniejszego źródła, że do dnia motłoch uliczny pozabierał wszystką broń z arsenału. Pomimo że Roztopczyn obiecywał w swoich drukowanych afiszach wydać na dwa dni naprzód — „krzyk trwogi, wzywający na ratunek każdego prawego Moskala!“ — dowiedziano się z boku, że wydano rozkaz po cichu, aby lud udał się całą masą na Trój-Górze, gdzie ma się stoczyć walna bitwa! Hrabina wpatrywała się z najwyższą trwogą w twarz swego syna, rozpłomienioną rycerskim animuszem. Przeczuwała, że skoro by go nie wiedzieć jak błagała, żeby w tej bitwie nie brał udziału, odpowiedziałby jej na to jakieś głupstwo po prostu, i tem pilniej by mu było pójść tam, narażając się na śmierć lub kalectwo. Milczała zatem dyplomatycznie, w nadziei, że na wyjezdnem zabierze gwałtem Pawła jako swego obrońcę. Zaraz po obiedzie wzięła męża na bok, błagając ze łzami, żeby mogli wyjechać jeszcze tej nocy. Ona, okazująca dotąd spokój apatyczny, utrzymywała teraz, że umrze ze strachu, jeżeli nie wywiezą jej z Moskwy natychmiast!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.