Woyciech Zdarzyński, życie i przypadki swoie opisuiący/Rozdział XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Michał Dymitr Krajewski
Tytuł Woyciech Zdarzyński, życie i przypadki swoie opisuiący
Wydawca Michał Gröll
Data wyd. 1785
Druk Michał Gröll
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVI.

We dwie godziny zrobił ſię dzień iaſny. Pogladaiąc na Xiężyc zdziwiłem ſię, iż Balon moy nie tak był wyſoko iakem ſię ſpo dziewał. Zniknął mi iednak z oczu Kray Sielańſki, bo wiatr wſchodowy co raz ſię bardziey wzmagaiąc, nioſł mię z ſobą gwałtownie. Przez kilka godzin byłem prawie w iedney wyſokości, chociaż częſto przydawałem Gazu. Widząc nakoniec, iż ciężar złota nie dopuſzczał mi wyżey ſię podnieść, zacząłem wyrzucać z łodzi ciężſze bryły, nakſztałt kupca wrzucaiącego w Morze towary ſwoie, gdy mu nawałność grozi utratą życia.
Mgły grube, ktore potym okryły Xiężyc nie dały mi widzieć, co ſię zemną działo i w iakim mieyſcu znaydowałem ſię od dni czterech; Z tym wſzyſtkim byłem bez naymnieyſzey boiaźni, częścią dla tego iż miłość Oyczyzny, i nadzieia iey, oglądania nie wyſtawiały mi przed oczy niebeſpieczeńſtwa, na ktore ſię puſzczałem, częścią, iż iak oſtrzelany Zołnierz mniey zważałem na to, co mię pierwſzą razą niezwyczaynie czyniło trwożliwym. Spuściwſzy ſię na Opatrzność, czekałem loſu, iaki mię ſpotka, a w tych prawie myślach z wielkim zadziwieniem obaczyłem ſię na ziemi, a co oſobliwſza bez żadnego ſzwanku. Nayprzód radość nadzwyczayna napełniła mię, widząc ſię bliſko Oyczyzny z tak wielkiemi ſkarbami; ale potym przypatruiąc ſię Niebu, poznałem iż ta radość była nadaremna, bom zoſtał na Xiężycu Kray tylko odmieniwſzy, a nie Płanetę.
Łatwo ſię każdy domyśli, iaki mię ſmutek ogarnął zaſtanowiwſzy ſię nad tym, żem utracił Sielanę i zoſtał bez nadziei oglądania Oyczyzny. Jeżeli pierwey utyſkiwałem na Kolegę, że mię ſprowadził na Xiężyc; Nierównie bardziey narzekałem na ſiebie, żem ten Kray utracił, w którym mogłem przepędzić reſztę dni moich daleki od wſzelkich troſkow.
Uſpokoiwſzy nieco żal w ſobie, naypierwſza myśl moia była ukryć w ziemi złoto i drogie kamienie, kilka tylko bryłek biorąc do kieſzeni. Zachowawſzy ſkarby i Balon móy, z żywnością udałem ſię w tę ſtronę, gdzie mi ſię zdawało iakobym ſłyſzał łoſkot koni i wozów. W ſamey rzeczy wſzedłſzy na wzgorek obaczyłem wielki gościniec i pełno wozów tam, i nazad idących. Przyſtępuiąc bliżey, ośmieliłem ſię ſpytać iak ſię ten Kray nazywał? a gdy mię nikt nie zrozumiał, udałem ſię daley w tę ſtronę gdzie ſię ſchodziły drogi maiąc przez cały czaſ oczy tam w lepione, gdziem ſkarby moie zachował.
Mimo roztargnienia, w którym zoſtawałem, myśląc o moim ſtanie, dziwiłem ſię pogladaiąc częścią na pola, które miały urodzaie bardzo mizerne, częścią na lud mieſzkaiący w nikczemnych chatach, którego poſtać wybladła oznaczała nędzę, a powierzchowność ſama okazywała niewolą, i zgłupiały umyſł.
Uſzedłſzy bliſko pół mili, poſtrzegłem Miaſto, ktorego okolice i położenie zdawały mi ſię być podobne do naſzey Warſzawy. Zdziwiony częścią przeciwieńſtwem, które widziałem przez pomieſzanie nędzy z okazałością w Mieſzkańcach Kraiu tego, częścią wielkim podobieńſtwem do moiey Oyczyzny, udałem ſię iak nayſpieſzniey do Miaſta.
Zgiełk i zamieſzanie, które obaczyłem wchodząc, tak mię odurzyły, że długo przyiść do ſiebie nie mogłem z zadziwienia patrząc na różne narzędzia, ktore ludzie, i konie ruſzały. Jedni na nich ſiedzieli, drudzy za niemi; Ci coś nieśli, tamtych nieſiono, ieden ciągnął, drugi pchał, ten bił, tamten krzyczał, ow uciekał, drugi za nim gonił. Szedłem z boiaźnią, aby mię nie roztratowano, oglądaiąc ſię na wſzyſtkie ſtrony, i za każdym prawie krokiem albo ſzturkniony byłem od przechodzących, albo uciekać muſiałem przed Karytami, i końmi w czwał idącemi.[1]
Momenta, ktore miałem wolne od boiaźni, aby mię nie roztrącono, obracałem na przypatrywanie ſię Miaſtu i Domom pięknieyſzym; Ale mimo okazałości to mię dziwiło, iż rzadko ſię widzieć dał Dom iaki, któryby nie był okopcony od dymu, a każdy (iakem ſię potym dowiedział) miał tę niewygodę, która ieſt prawie powſzechną w Warſzawie, iż trudno o kominek, aby nie dymił. Mieſzkańcy Miaſta tego żyiąc inſzym ſpoſobem, iak Obywatele Sielany przez ciekawość, którą poſpolicie miewaią ludzie w próżnowaniu żyiący, zbiegać ſię zewſząd poczęli, i w koło mię obſtępować, dziwuiąc ſię ubiorowi, który miałem na ſobie. To mię przymuſiło, abym daley nie ſzedł, i ſzukał dla ſiebie Domu, w którym bym odpoczął po Podróży. Gdym chciał wniyść do iednego Domu uſłyſzałem głoſ w Polſkim ięzyku witaiący mię po Imieniu moim. Obróciłem ſię w tę ſtronę, i z wielkim podziwieniem obaczyłem mego Kolegę. Po uściſkaniu wzaiemnym, i oświadczeniu wſpólney radości, iaka bydź mogła w ſercu Oſób zoſtaiących w podobney przygodzie, ſpytałem ſię go, iakim przypadkiem doſtał ſię w te ſtrony i iak ſię nazywa Kray ten, i Miaſto dokąd nas obydwóch los, i oſobliwſze zdarzenie ſprowadziło. Opowiedział mi w krótkości, iako uleciawſzy w Balonie z Magaty doznał różnych przypadków, ktore przyobiecawſzy dokładniey mi opowiedzieć powolnego czaſu, uſpokoił po części ciekawość względem wiadomości o Kraiu. Dowiedziałem ſię, iż to Pańſtwo nazywa ſię Wabad, iż Miaſto w którym na ów czas byliśmy, zowie ſię Modol, i że Mieſzkańcy Kraiu tego tak iak my. Ziemianie kochaią ſię w bogactwach, a przenoſząc nade wſzyſtko złoto nie znaią oſzczędności, pracy i innych przymiotów, któremi ſię zaſzczycaią Sielanie.
Ucieſzony, żem ſię doſtał do takiego Kraiu, gdzie ſkarby, ktore wywiozłem z Sielany nie były próżnym ciężarem, uczyniłem nadzieię przyſzłego ſzczęścia Koledze memu, i pokazawſzy mu to zloto, ktore miałem przy ſobie, proſiłem go, aby mi opatrzył Dom iaki, gdzie bym mógł odpocząć po fatydze z podróży. Kolega od Roku iuż bawiąc ſię w Modolu umiał iakokolwiek ięzyk, i znał zwyczaie Kraiowe; opatrzył dla mnie mieyſce, zamienił złoto za dwieście ſześćdzieſiąt Gubolow, co uczyni na naſzą monetę trzyſta dwanaście Czerwonych Złotych, i był przewodnikiem moim w nieznaiomym Kraiu.





  1. Rzecz okropna patrzyć na tyle koni, i karyt w ręku ſzalonych ſtangrytów, którzy ſię wyścigaią w pośrzód ludzi obciążonych wiekiem, Niewiaſt ciężarnych, dzieci, i kalek. Człowiek piechotą przepychaiący ſię przez tłum ludzi, i roztrącaiący ich, byłby oſądzony za waryata; ten ſam wſiadłſzy do karyty, ma prawo, aby ſię przed nim wſzyſcy umykali. W mieście takim, gdzie Policya chodzi piechotą, wſzyſtkie Uſtawy ściągaią ſię ku dobru piechotnych. Powozy i ludzie tam idący, trzymaią ſię prawey ſtrony, powracaiący lewey. Ten ſam porządek mogłby być po wſzyſtkich Wielkich Miaſtach, nie czekaiąc Roku Dwochtyſiącznego Czterechſetnego Czterdzieſtego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Dymitr Krajewski.