Wszystko dobre, co kończy się dobrze (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt czwarty

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Wszystko dobre, co kończy się dobrze
Rozdział Akt czwarty
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. All`s Well That Ends Well
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT CZWARTY.
SCENA I.
Pole za florenckimi namiotami.
(Pierwszy Pan na zasadzce z pięcioma lub sześcioma Żołnierzami).

1 Pan.  Nie może inną udać się drogą, musi koniecznie okrążyć róg tego płotu. Skoro wpadniemy na niego, wrzeszczcie najstraszniejsze słowa, a choć nie będziecie sensu ich rozumieć, nie zważajcie na to wcale, bo trzeba nam uchodzić za ludzi nierozumiejących jego mowy. z wyjątkiem jednego, który będzie nam służył za tłómacza.
1 Żołn.  Pozwól, kapitanie, żebym ja był tym tłómaczem.
1 Pan.  Czy nie spotkałeś się z nim kiedy? Czy nie zna twojego głosu?
1 Żołn.  Nie, kapitanie, zaręczam.
1 Pan.  Ale jakimże językiem będziesz do nas szwargotał?
1 Żołn.  Będę waszą mowę naśladował, kapitanie.
1 Pan.  Trzeba, żeby nas wziął za oddział cudzoziemców w nieprzyjacielskiej służbie. Liznął on cokolwiek wszystkich sąsiednich języków; niech więc z nas każdy mówi językiem własnego wymysłu, bo wcale o to nie chodzi, żeby jeden drugiego rozumiał. Im dziwaczniejsze dźwięki, tem lepsze; język gawroni wyborny do naszego planu. Co do ciebie, tłómaczu, należy ci mieć minę głębokiego polityka. Lecz cicho! Połóżcie się na ziemię, przybliża się. Chce zapewne przespać dwie godziny, a potem wrócić i przysięgą stwierdzić kłamstwa, które teraz wymyśla. (Wchodzi Parolles).
Parolles.  Dziesiąta. Dość będzie czasu za trzy godziny wrócić do domu. Co za historyę im opowiem? Musi to zręczny być wymysł, żeby znalazł wiarę. Zaczynają mnie przewąchiwać, i obelgi od pewnego czasu zbyt często do drzwi moich pukają. Widzę, że mój język za zuchwały, a serce, w którem mieszka bojaźń Marsa i jego zwolenników, nie może dotrzymać kroku językowi.
1 Pan  (na str.). To pierwsza prawda, której się twój język dopuścił.
Parolles.  Co za dyabeł mnie podjudził po podjęcia się wyprawy po ten bęben, gdy dobrze wiedziałem, że to rzecz niepodobna, o której spełnieniu ani myślałem? Muszę się sam trochę nasiekać i udać, że to rany, otrzymane w wyprawie. Lecz lekkie draśnięcia na nic się nie zdadzą, bo wszyscy krzykną jednomyślnie: „Jakto? i ty na tem przestałeś?“ a zaciąć się na dobre nie mam odwagi. Co tu począć? Języku, muszę cię wsadzić w gębę przekupki, a sam kupić sobie inny u jednego z niemych Bajazeta, jeśli mnie raz jeszcze wplątasz w podobnego rodzaju niebezpieczeństwo.
1 Pan  (na str.). Czy być może, żeby tak dobrze wiedział, czem jest, a był przecie tem, czem jest?
Parolles.  Chciałbym, żeby posiekanie munduru wystarczyło, albo potrzaskanie hiszpańskiej mojej klingi.
1 Pan  (na str.). To nam nie wystarczy.
Parolles.  Albo ogolenie brody, żeby powiedzieć: to fortel żołnierski.
1 Pan  (na str.). I to nie dosyć.
Parolles.  A gdybym utopił mundur i powiedział: odarli mnie do koszuli?
1 Pan  (na str.). I to za mało.
Parolles.  Albo powiedział, że wyskoczyłem z okna cytadeli
1 Pan  (na str.). Jak wysoko?
Parolles.  Trzydzieści sążni nad poziom.
1 Pan  (na str.). Trzy wielkie przysięgi ledwo zyskałyby na to wiarę.
Parolles.  Gdybym mógł złapać jaki nieprzyjacielski bęben! Przysiągłbym, że to nasz odzyskany.
1 Pan.  (na str.). Usłyszysz go niebawem.

(Słychać odgłos bębna za sceną).

Parolles.  Odgłos nieprzyjacielskiego bębna? Teraz?

(Wrzawa za sceną).

1 Pan.  Throca moconsus, cargo, cargo, cargo!
Wszyscy.  Cargo, cargo, cargo, villianda par corbo, cargo!
Parolles.  Okup! okup! Nie zawiązujcie mi oczu!

(Chwytają go i zawiązują mu oczy).

1 Żołn.  Boskos thromuldo boskos.
Parolles.  Wiem, że jesteście z moskiewskiego pułku.
Gardłem zapłacę, że mowy ich nie znam.
Jeśli jest u was Niemiec, Szwed, Holender,
Włoch albo Francuz, niech do mnie przemówi,
A ja mu powiem takie tajemnice,
Że cała armia florencka przepadnie.
1 Żołn.  Boskos vauvado; język twój rozumiem,
I mogę łatwo rozmówić się z tobą.
Kerelybonto, a tylko mów prawdę,
Bo masz przy piersiach szabel siedemnaście.
Parolles.  Och!
1 Żołn.  Módl się. Manka revania dulche.
1 Pan.  Oscorbi dulchos volivorco.
1 Żołn.  Słuchaj,
Na teraz wódz nasz daruje ci życie.
Z zawiązanemi pójdź teraz oczyma
Tam, gdzie na ścisłą wzięty indagacyę,
Możesz zeznaniem głowę twą ocalić.
Parolles.  Daruj mi życie a ja ci wyjawię
Wszystkie obozów naszych tajemnice,
Siły, zamiary, powiem nawet rzeczy,
Które powszechne podziwienie wzbudzą.

1 Żołn.  A powiesz prawdę?
Parolles.  Bądźcie bez litości,
Gdy skłamię słowo.
1 Żołn.  Więc acordo linta;
Czas egzekucyi odraczam na teraz.

(Wychodzi Parolles pod strażą).

1 Pan.  Idź, powiedz hrabi i mojemu bratu,
Żeśmy złapali naszego cietrzewia,
Że go trzymamy do dalszych rozkazów
Z zawiązanemi oczyma.
2 Żołn.  Pospieszam.
1 Pan.  Mów, że nas zdradzić przed nami zamierza.
2 Żołn.  Idę wykonać rozkaz, kapitanie.
1 Pan.  A ja tymczasem nie spuszczę go z oka. (Wychodzą).

SCENA II.
Florencya. Pokój w domu Wdowy.
(Wchodzą: Bertram i Dyana).

Bertram.  Słyszałem, że się zowiesz Fontybella.
Dyana.  O nie, Dyana.
Bertram.  Nazwisko bogini,
I godne ciebie, a nawet z przydatkiem.
Lecz, piękna duszo, czy w twem pięknem ciele
Miłość i jednej nie znajdzie iskierki?
Jeśli twych myśli gorącej młodości
Ogień nie pali, nie jesteś dziewicą;
Ale przysięgam, umarła i w trumnie,
Będziesz, czem jesteś — zimnym tylko głazem.
Teraz bądź, proszę, jak była twa matka,
Kiedy poczęła piękne twoje ciało.
Dyana.  Była uczciwą.
Bertram.  To i ty nią będziesz.
Dyana.  Nia, moja matka spełniła powinność,
Jaką ty, panie, żonie twej winieneś.
Bertram.  Skończ na tem; nie chciej zwalczać nadaremnie
Mych postanowień; gwałt mnie z nią połączył;

Kochając ciebie, ulegam jedynie
Słodkim przymusom miłości bez granic,
I będę wiernym sługą twym na zawsze.
Dyana.  Służycie, póki my wam nie służymy;
Lecz ledwo naszą uszczkniecie nam różę,
Tylko bolesne zostawiacie kolce,
Śmiejąc się z naszej szalonej prostoty.
Bertram.  Ileż ci razy wiarę mą przysiągłem?
Dyana.  Nie liczba przysiąg prawdy jest pieczęcią,
Lecz jedno słowo w prawdzie ślubowane.
W przysięgach naszych bierzemy za świadka
Co jest najświętsze, święte imię boże;
Powiedz mi teraz, gdybym ci przysięgła,
Biorąc za świadka pioruny Jowisza,
Że cię z sił wszystkich duszy mojej kocham,
Czy mógłbyś wierzyć w przysięgi tej prawdę,
Gdybyś miłości mej widział oziębłość?
Co jest przysięga, dana kochankowi
Na głowę jego, że kocham go szczerze,
Jeśli tajemnie zgubę jego knuję?
Więc twa przysięga to czcze tylko słowo,
Któremu świętej brakuje pieczęci.
To moje zdanie.
Bertram.  O, zmień je, zmień, proszę,
Nie bądź tak dla mnie pobożnie okrutną.
Miłość jest święta. Moja miłość nie zna
Podstępów, które zarzucasz mężczyznom.
Nie bądź okrutną, ulegnij z ufnością
Mym chorym żądzom i ulecz je słowem.
Powiedz, że jesteś moją, a ma miłość
Przetrwa na wieki tak świeża jak dzisiaj.
Dyana.  Gdzie chcecie zwalczyć trudność, tam siejecie
Nadzieje, które spiesznie odlatują.
Daj mi ten pierścień.
Bertram.  Chętnie ci pożyczę,
Lecz nie mam prawa dać ci go, o! droga.
Dyana.  Więc dać go nie chcesz?
Bertram.  To honor rodziny,

Mnogich pokoleń spadek przekazany:
Gdybym go stracił, mójbym honor splamił.
Dyana.  Mój honor także takim jest pierścieniem.
Klejnotem domu mego czystość moja,
Przez mnogich przodków moich przekazanym:
Honor mój splamię, jeżeli ją stracę.
Własna twa mądrość daje mi rycerza,
Który w obronie czystości mej walczy
Przeciw twym żądzom.
Bertram.  A więc zabierz pierścień.
Mój dom, mój honor, me ci daję życie,
Rób, co chcesz ze mną.
Dyana.  Gdy północ wybije,
W mojej komnaty zastukaj okienko;
Zrobię, że matka szmeru nie usłyszy.
Teraz przysięgnij na wszystko, co święte,
Że gdy zdobędziesz dziewicze me łoże,
Nie rzekniesz słowa — odejdziesz w godzinę.
Później, gdy znowu pierścień ten odbierzesz,
Poznasz, jak ważne prośby mej powody.
Ja na twój palec inny pierścień włożę,
Który za świadka posłużyć nam może.
Bądź zdrów, a przybądź — znajdziesz ze mną żonę,
Choć me nadzieje wszystkie zawiedzione.
Bertram.  Niebo na ziemi twój mi ślub otworzył (wychodzi).
Dyana.  Żyj, abyś niebu i mnie dzięki złożył!
Bardzo być może, że i na tem skończysz.
Matka mi jego skreśliła zaloty,
Jakby mieszkała w głębiach jego serca.
Wszyscy mężczyzni, te były jej słowa,
Tak przysięgają. Przysiągł mnie poślubić
Po śmierci żony, więc mu towarzyszką
Będę dopiero po moim pogrzebie.
Jeśli Francuzi tak żartują z wiarą,
Umrę dziewicą — nie chcę być ofiarą.
W mej tylko zdradzie grzechu niema cienia,
Bo nią grzesznika wiodę do zbawienia.

(Wychodzi).
SCENA III.
Obóz florencki.
(Wchodzi dwóch Panów francuskich i dwóch lub trzech Żołnierzy).

1 Pan.  Nie oddałeś mu listu matki?
2 Pan.  Oddałem, jest temu godzina. Treść listu dotknęła go do żywego, bo po przeczytaniu innym zdał mi się człowiekiem.
1 Pan.  Na słuszne zarobił wyrzuty, odpychając tak dobrą żonę i tak piękną panią.
2 Pan.  A przedewszystkiem naraził się na wieczny gniew króla, który dobroć swoją nastroił, aby mu zagrać pieśń szczęścia. Powiem ci tajemnicę, tylko ją zachowaj dla siebie.
1 Pan.  Co powiesz, będzie umarłe, a ja jego grobem.
2 Pan.  Uwiódł on tu we Florencyi młodą, nieposzlakowaną szlachciankę, a tej nocy nasycić ma swoje żądze ofiarą czystego jej honoru. Dał jej rodzinny pierścień i ma się za szczęśliwego, że tym sposobem dobił nieczystego targu.
1 Pan.  Ratuj nas, Boże, od buntu naszych namiętności! Co się z nas robi, gdy zostawieni jesteśmy samym sobie!
2 Pan.  Stajemy się własnymi zdrajcami. Jak w każdej zdradzie widzimy zawsze, że zdrajca sam się zdradza, nim występnego celu dosięgnie, tak i on w tym spisku przeciw własnemu honorowi sam się topi w gwałtownym prądzie swojej namiętności.
1 Pan.  Nie zasługujeż na potępienie, kto sam własne roztrębuje nieprawości? Więc nie możemy rachować tej nocy na jego towarzystwo?
2 Pan.  Nie możemy jak po północy, bo obrachowane są jego godziny.
1 Pan.  A północ już niedaleko. Pragnąłbym jednak, żeby był przytomny dyssekcyi swojego towarzysza, bo wziąłby tam miarę swojego rozsądku, gdy w tak kosztowne ramy oprawił taki obrazek.
2 Pan.  Nie zajmiemy się sprawą tego panicza przed przybyciem hrabiego; jego obecność musi być biczem tego hultaja.
1 Pan.  A tymczasem opowiadaj mi, co wiesz o naszej wojnie.
2 Pan.  Słyszałem, że są już rokowania o pokój.
1 Pan.  To ja mogę cię zapewnić, że pokój już zawarty.
2 Pan.  Co więc zamierza zrobić z sobą hrabia Roussillonu? Czy pociągnie dalej, czy wróci do Francyi?
1 Pan.  Widać z twojego pytania, że nie należysz do jego rady.
2 Pan.  Uchowaj mnie, Boże! Mając udział w jego radach, miałbym za wiele udziału w jego czynie.
1 Pan.  Żona jego, mniej więcej dwa temu miesiące, uciekła z jego domu pod pozorem pielgrzymki do Świętego Jakóba, i z najsurowszą pobożnością dopełniła tego świętego przedsięwzięcia. Podczas jej tam pobytu delikatny jej temperament stał się, że tak powiem, łupem jej boleści, bo nakoniec w jednem westchnieniu oddała ducha i teraz śpiewa z aniołami w niebiosach.
2 Pan.  Czy są na to dowody?
1 Pan.  Własne jej listy stwierdzają część powieści aż do dnia jej zgonu, śmierć zaś, której sama opowiedzieć nie mogła, stwierdza świadectwo parafialnego proboszcza.
2 Pan.  Czy hrabia wie o wszystkiem?
1 Pan.  Wie o wszystkiem, o najmniejszych nawet szczegółach, znoszących wszelką wątpliwość.
2 Pan.  Smutno mi, że go wiadomość ta ucieszy.
1 Pan.  Jak często ze strat się naszych cieszymy!
2 Pan.  I znowu jak często we łzach topimy szczęście nasze! Wielka sława, na którą tu męstwem zasłużył, spotka za powrotem równie wielką hańbę.
1 Pan.  Tkanina naszego żywota z pomieszanych składa się nici, złe i dobre, na przemian. Cnoty nasze byłyby za dumne, gdyby ich nasze wady nie chłostały, a rozpaczałyby nasze zbrodnie, gdyby im nasze cnoty nie szeptały słów pociechy. (Wchodzi Sługa). Co tam nowego? Gdzie pan twój?
Sługa.  Spotkał księcia na ulicy i pożegnał go uroczyście; jutro rano wyrusza do Francyi. Książę ofiarował mu listy polecające do króla.
2 Pan.  Będą mu tam więcej niż potrzebne, choćby zawierały więcej pochwał, niż mogą. (Wchodzi Bertram).
1 Pan.  Nie mogą być za słodkie na kwas królewski. Ale otóż i hrabia. Jakże tam, panie hrabio, czy jeszcze północ nie minęła?
Bertram.  Załatwiłem tej nocy szesnaście interesów w skróceniu, bo każdy wymagał miesiąca. Pożegnałem księcia, poleciłem się jego rodzinie, pogrzebałem żonę, płakałem po niej w żałobie, napisałem do matki, że wracam, przygotowałem wszystko do podróży, a prócz tego wielkiego pakunku interesów nie zapomniałem i o delikatniejszych drobiazgach; ostatni był największy, ale tego nie skończyłem jeszcze zupełnie.
2 Pan.  Jeśli sprawa napotka jakie trudności, a ciągle trwasz w postanowieniu, panie hrabio, tego rana wyjechać, nie masz czasu do stracenia.
Bertram.  Mówiąc, że sprawy nie skończyłem jeszcze, chciałem powiedzieć, że lękam się, abym nie usłyszał o niej późniejszym czasem. Ale już pora przysłuchać się rozmowie fanfarona z żołnierzem. Dalej, przyprowadźcie tego fałszywego rycerza, który mnie oszukał jak prorok dwuznaczny.
2 Pan.  Przyprowadźcie go. (Wychodzą Żołnierze). Biedny, waleczny hultaj całą noc przesiedział w dybach.
Bertram.  Mniejsza o to; zasłużyły sobie na to pięty, co tak długo przywłaszczały sobie ostrogi. Jakże się trzyma w swojem położeniu?
1 Pan.  Już powiedziałem ci, hrabio, że go trzymają dyby. Ale żeby na twoją myśl odpowiedzieć, płacze jak dziewka, co rozlała swoje mleko. Wyspowiadał się Morganowi, którego wziął za braciszka, ze wszystkich grzechów, od czasu jak zapamięta do nieszczęśliwej chwili, w której go w dyby okuto. Co sądzisz, że wyznał, hrabio?
Bertram.  Spodziewam się przynajmniej, że o mnie nic nie mówił.
2 Pan.  Jego wyznanie, spisane protokularnie, będzie w jego obecności głośno odczytane. Jeśli się tam znajdziesz, panie hrabio, a zdaje mi się, że cię to nie chybi, musisz słuchać cierpliwie.

(Wchodzi Parolles pod strażą).

Bertram.  A łotr przeklęty! Z zawiązanemi oczyma! Aleć on nic przeciw mnie powiedzieć nie może. Cicho! cicho!
1 Pan.  Ślepa babka przychodzi. Słuchajmy! Porto tartarossa.
1 Żołn.  Woła o tortury. Czy bez ich pomocy nic nie wyznasz?
Parolles.  Wszystko, co wiem, wyznam bez przymusu. Choćbyś mnie potem zgniótł na miazgę, nie będę mógł powiedzieć jednego słowa więcej.
1 Żołn.  Bosko chimurcho.
2 Pan.  Boblibindo chicurmurco.
1 Żołn.  Miłosierny z ciebie generał. Nasz generał rozkazuje ci, żebyś odpowiadał na pytania, które ci kolejno odczytam.
Parolles.  A odpowiem szczerze, jak żyć pragnę.
1 Żołn.  „Zapytaj go najprzód, jak liczna jest kawalerya książęca“. Co na to odpowiadasz?
Parolles.  Pięć lub sześć tysięcy, lecz słaba i do służby niezdolna. Wszystkie szwadrony rozprószone, a dowódzcy chude tałałajstwo, na moją reputacyę i kredyt, jak żyć mam nadzieję.
1 Żołn.  Czy mam tak zapisać twoją odpowiedź?
Parolles.  Tak zapisz. Stwierdzę ją, jaką chcesz przysięgą.
Bertram.  Wszystko mu to jedno. Co za hultaj przeklęty!
1 Pan.  Mylisz się, panie hrabio, to jest monsieur Parolles, waleczny towarzysz, to były własne jego słowa, który posiadał całą teoryę wojny w węzełku swojej szarfy, a całą jej praktykę w pochwie swojego sztyletu.
2 Pan.  Nie będę odtąd wierzył człowiekowi dlatego tylko, że ma pałasz dobrze wyszlifowany; nie powiem, że posiada wszystkie przymioty dlatego tylko, że nosi mundur nieposzlakowanej formy.
1 Żołn.  Dobrze; odpowiedź zapisana.
Parolles.  Powiedziałem pięć lub sześć tysięcy jazdy, mniej więcej, wyznam prawdę i zapisz mniej więcej, bo pragnę wyznać prawdę.
1 Pan.  Co do tego, niewiele minął się z prawdą.
Bertram.  Ale nie bardzo jestem mu wdzięczny za sposób, w jaki ją ogłasza.
Parolles.  Chude tałałajstwo, proszę cię, zapisz.
1 Żołn.  Dobrze; wszystko zapisane.
Parolles.  Dziękuję ci pokornie, mój panie; co prawda to nie grzech; chude tałałajstwo jak szczury kościelne.
1 Żołn.  „Zapytaj go, jak silna nieprzyjacielska piechota“. Co ty na to?
Parolles.  Na uczciwość, wyznam prawdę, jakby to była ostatnia moja godzina. Zobaczmy: Spurio, sto pięćdziesiąt; Sebastyan, tyleż; Corambus, tyleż; Jakób, tyleż; Gwiltyan, Cosmo, Lodowik i Gratii, każdy po dwieście pięćdziesiąt; moja własna kompania, Chitopher, Vaumond, Bentii, każdy po dwieście pięćdziesiąt; tak więc razem, zdrowych i przegniłych, na moją głowę, nie doliczysz piętnastu tysięcy, z których połowa nie śmie strząsnąć śniegu ze swoich kitli, żeby się i sama nie roztrzęsła.
Bertram.  Co z nim zrobić?
1 Pan.  Nic; podziękować mu tylko. — Zapytaj go teraz o mój charakter i o moje znaczenie przy książęcej osobie.
1 Żołn.  Odpowiedź zapisana. — „Zapytaj go, czy niejaki kapitan Dumain, rodem Francuz, znajduje się w obozie. Jakie jego znaczenie przy księciu, jego odwaga, uczciwość, wojskowe doświadczenie. Czy myślisz, żeby można za dobrą wagę złota skłonić go do buntu?“ Co na to odpowiadasz? Co wiesz o tem?
Parolles.  Pozwól mi, proszę, odpowiedzieć na każdy szczegół osobno. Zadaj mi jedno pytanie po drugiem.
1 Żołn.  Czy znasz kapitana Dumain?
Parolles.  Znam go. Był szewskim czeladnikiem w Paryżu; wypędzono go stamtąd rózgami za to, że zrobił dziecko głupowatej pupilli burmistrza, biednemu niememu głupiątku, które nie mogło mu nie powiedzieć.

(Dumain podnosi rękę z gniewem).
Bertram.  Nie, nie, wstrzymaj rękę na chwilę, choć wiem, że głowa jego należy się pierwszej dachówce, która spadnie na ulicę.

1 Żołn.  Dobrze. „Czy kapitan ten znajduje się teraz w obozie florenckim?“
Parolles.  O ile wiem, znajduje się tam ze swojemi wszami.
1 Pan.  Nie poglądaj tak na mnie, panie hrabio, przyjdzie kolej i na ciebie.
1 Żołn.  „Jakie jego poważanie przy książęcej osobie“.
Parolles.  Książę wie o nim tyle tylko, że to biedny oficer z mojej komendy; pisał nawet do mnie przed kilku dniami, żebym go z mojej kompanii wypędził. Jeśli się nie mylę, mam list ten w kieszeni.
1 Żołn.  Poszukamy.
Parolles.  Zresztą, nie jestem pewny; albo mam w kieszeni albo wciągnąłem go do pliki innych listów książęcych w moim namiocie.
1 Żołn.  Mam go, mam go! Mam tu jakieś pismo; czy ci je odczytać?
Parolles.  Nie wiem, czy to list książęcy, czy co innego.
Bertram.  Nasz tłómacz doskonale gra swoją rolę.
1 Pan.  Wybornie.
1 Żołn.  (czyta). „Dyano, hrabia dudek choć wypchany złotem“ —
Parolles.  To nie list książęcy ale ostrzeżenie do uczciwej florenckiej dziewczyny, nazwiskiem Dyana, aby się miała na baczności od ponęt pewnego hrabi Roussillonu, postrzelonego młokosa, ale okrutnie jurnej sztuki. Proszę cię, włóż nazad pismo do kieszeni.
1 Żołn.  Nie, nie, z twojem pozwoleniem odczytamy je wprzódy.
Parolles.  Oświadczam uroczyście, że moje intencye względem dziewczyny były najuczciwsze, bo wiedziałem, że młody hrabia jest chłopak niebezpieczny i rozpustny, prawdziwy wieloryb na panieństwo, połykający narybek, jaki się trafi.
Bertram.  Co za hultaj na obie strony!
1 Żołn.  (czyta). „Bierz złoto, krzycz o więcej, dopóki nie syty;
Nie jego zwyczaj płacić za honor zużyty.
Tylko tam targ jest dobry, gdzie się widzisz z złotem;
Bierz z góry, bo szeląga nie dostaniesz potem.
Szczęśliwa, co starego żołnierza rad słucha:
Bierz męża za kochanka, nie kochaj dzieciucha.
Hrabia dudek, a na to dowód mam niezbity;
Gdy z góry nie zapłaci, możesz spalić kwity.
Twój wierny, jak ci nieraz szepnął już do ucha,
Parolles“.
Bertram.  Puszczę go przez rózgi całej armii z temi wierszami na czole.
2 Pan.  To twój serdeczny przyjaciel, pierwszorzędny lingwista, potężnoramienny rycerz!
Bertram.  Dotąd mogłem znosić wszystko prócz widoku kota; teraz człowiek ten będzie dla mnie kotem.
1 Żołn.  Widzę z oczu mego generała, że będziesz dyndał, mopanku.
Parolles.  Życie! daruj mi tylko życie! Nie, żebym lękał się śmierci, ale grzechy moje tak są mnogie, że chciałbym spędzić na pokucie resztę dni przeznaczonych mi przez naturę. Daruj mi tylko życie! W turmie w kajdanach, wszędzie, byle żyć tylko!
1 Żołn.  Zobaczymy, co będzie można zrobić, jeśli będziesz szczery w wyznaniu. Wróćmy więc do kapitana Dumain. Powiedziałeś już, co mniemasz o jego powadze u księcia i o jego męstwie; powiedz teraz, co myślisz o jego uczciwości?
Parolles.  On gotów ukraść jaje w klasztorze. Co do porwań i gwałtów, to drugi Nessus. Prawidłem u niego nie dotrzymywać przysiąg; w łamaniu ich przeszedł Herkulesa. Tak płynnie ci kłamie, że prawda głupstwem ci się wyda. Pijaństwo najlepszą jego cnotą; co dzień pijany jak Świnia; przynajmniej kiedy zaśnie, nie robi krzywdy, chyba swoim prześcieradłom; wiedzą o tem ludzie, kładą go też na barłogu. Niewiele mogę dodać co do jego uczciwości: ma on wszystko, czego uczciwy człowiek mieć nie powinien, a co uczciwy człowiek mieć powinien, na wszystkiem mu zbywa.
1 Pan.  Człowiek ten zaczyna mi się podobać.
Bertram.  Dlatego, że tak dobrze uczciwość twoją odmalował? Co do mnie, bodaj zaraza go zjadła! Coraz bardziej jest dla mnie kotem.
1 Żołn.  Co mówisz o jego doświadczeniu wojskowem?
Parolles.  Na honor, mój panie, bił w bęben przy procesyi angielskich komedyantów; nie chcę go potwarzać, ale nie znam żadnej innej żołnierskiej jego służby, wyjąwszy chyba, że w angielskim kraju miał honor być oficerem na łące zwanej tam Mile-end[1], gdzie ćwiczył łuczników w formowaniu szeregów. Pragnę powiedzieć wszystko, co mogę, by mu przysporzyć honoru, ale tego nie jestem pewny.
1 Pan.  Swoją sprosnością tak wszelką przeszedł sprosność, że go osobliwość ta odkupuje.
Bertram.  Zaraza na niego! Zawsze mi on kotem.
1 Żołn.  Gdy przymioty jego tak nizkiej są ceny, nie potrzebuję się pytać, czy złotem można go skłonić do buntu.
Parolles.  Za złotówkę, panie, sprzeda procent swojego zbawienia, ba! kapitał nawet, i wszystkich potomków swoich na wieczne czasy niebieskiego dziedzictwa pozbawi.
1 Żołn.  A co myślisz o jego bracie, drugim kapitanie Dumain?
2 Pan.  Dlaczego o mnie się go pyta?
1 Żołn.  Co to za człowiek?
Parolles.  To wrona z tego samego gniazda. Nie dorównywa starszemu w dobroci, przechodzi go za to złośliwością. Wyższy od brata tchórzostwem, choć brat jego jedno-zgodnie pierwsze trzyma miejsce w tym zawodzie. W odwrocie wyściga wszystkich obozowych ciurów, w ataku zawsze kurcze go łapią.
1 Żołn.  Jeśli ci darujemy życie, czy gotów jesteś zdradzić florenckiego księcia?
Parolles.  Bardzo chętnie, a w dodatku i dowódcę jego jazdy, hrabiego Roussillonu.
1 Żołn.  Rozmówię się z generałem, zapytam, jaka jego wola.
Parolles  (na str.). Ani chcę słyszeć na przyszłość o bębnie; niech tam dyabli porwą wszystkie bębny! Tylko, żeby sobie dać pozór zasługi i zdurzyć ufność tego młodego rozpustnika hrabiego, popadłem w to niebezpieczeństwo. Ależ ktoby się był spodziewał zasadzki w miejscu, w którem mnie pojmano?
1 Żołn.  Niema lekarstwa, kochanku, musisz zapłacić gardłem. Generał powiada, że człowiek, który tak zdradziecko wyjawił tajemnice swojej armii, a tak zjadliwe złożył zeznanie o ludziach wysoko poważanych, nie może się przydać światu na nic uczciwego. Musisz umrzeć. Dalej, oprawco, precz z jego głową!
Parolles.  O, Boże! Daruj mi życie! lub pozwól mi przynajmniej na śmierć moją patrzeć!
1 Żołn.  Zobaczysz ją i pożegnasz wszystkich twoich przyjaciół. (Odsłania mu oczy). Spójrz wokoło siebie; czy znasz tu kogo?
Bertram.  Dzień dobry, szlachetny kapitanie.
2 Pan.  Bóg z tobą, kapitanie Parolles.
1 Pan.  Szczęść ci Boże, szlachetny kapitanie.
2 Pan.  Kapitanie, jakie dajesz mi zlecenia do pana Lafeu? Jadę do Francyi.
1 Pan.  Kapitanie, czy raczysz dać mi kopię twojego sonetu do Dyany w interesie hrabiego Roussillonu? Gdybym nie był tchórzem, zabrałbym ci go gwałtem. Lecz bądź zdrów! (Wychodzą: Bertram, Panowie i t. d.).
1 Żołn.  Zginąłeś, kapitanie; została ci tylko szarfa ze swoim węzełkiem.
Parolles.  Kto oprze się spiskom?
1 Żołn.  Jeżeli ci się uda znaleźć ziemię, w której żyją kobiety tak jak ty teraz zawstydzone, możesz tam zostać szczepem narodu bezczelników. Żegnam cię, kapitanie; i ja do Francyi śpieszę; będziemy tam mówić o tobie (wychodzi).
Parolles.  Dzięki wam jednak! Gdybym w moich piersiach
Wielkie miał serce, pękłoby mi teraz.
Od dzisiaj nie chcę już być kapitanem,
Ale jeść będę i pić i spać smaczno,
Jak najdzielniejszy kapitan na ziemi.
Od dziś zaczynam żyć z tego, czem jestem.
W końcu junaków wszystkich los mój czeka;
Wielkość junaka zawsze tylko krótka,
Prędzej czy później wychodzi na dudka.
Rdzewiej, ma szablo! uciekaj stąd wstydzie!
Ty żyj, Parolles, bezpieczny w ohydzie!
Niech z błazeństw żyje, kto błaznem zostanie;
Ziemia dla wszystkich chleb ma i mieszkanie.
Śpieszę za nimi (wychodzi).

SCENA IV.
Florencya. — Pokój w domu Wdowy.
(Wchodzą: Helena, Wdowa i Dyana).

Helena.  Aby ci dowieść, że cię nie skrzywdziłam,
Pierwszy monarcha w świecie chrześcijańskim
Będzie rękojmią; klęknąć przed nim muszę,
Zanim się moje dopełnią zamiary.
Kiedyś oddałam wielką mu usługę,
Drogą jak życie, wdzięczność zbudzić zdolną
Nawet i w sercu kamiennym Tatara.
Dziś niewątpliwe dochodzą mnie wieści,
Że król z swym dworem do Marsylii przybył;
Tam bez trudności możemy się dostać.
Wiecie, że świat mnie umarłą już sądzi.
Gdy książę wojsko zebrane rozpuścił,
Mąż mój pośpieszył do swojego zamku;
My tam, przy Bożej i króla pomocy,
Wcześniej od niego przybyć potrafimy.
Wdowa.  Szlachetna pani, nigdyś sług nie miała,
Jak my gotowych w pomoc ci pośpieszyć.
Helena.  I ty nie miałaś nigdy przyjaciela,
Któryby szczerzej pragnął wynagrodzić
Dobrą twą miłość. Niebo mnie wybrało,
Ażeby córkę twoją wyposażyć,
Jak ją wybrało, by mi oddać męża.
O dziwni ludzie, co pieścić są w stanie
Swej nienawiści przedmiot tak namiętnie,

Gdy ślepa żądza, ufnością zwiedziona,
Szpeci noc czarną, która ich owija,
Kiedy rozpusta, w oszukanej wierze,
Nienawidzoną za kochaną bierze!
Lecz później o tem; a teraz, Dyano,
Dla mej miłości cierpieć jeszcze musisz,
I moją biedną kierować się radą.
Dyana.  Wszystko dla ciebie znieść jestem gotowa,
Śmierć nawet samą, byle bez niesławy.
Helena.  O, błagam, jeszcze chwilę cierpliwości,
A wróci lato i różane krzewy
Przy cierniach jasnym pokryją się kwiatem,
I będą wonne tak, jak są kolczyste.
Czas nagli, śpieszmy, nasz wóz już gotowy.
Wszystko jest dobre, co kończy się dobrze;
Co w środku, szybko z pamięci ulata,
A koniec wieńcem spraw jest tego świata.

(Wychodzą).
SCENA V.
Roussillon. — Pokój w zamku Hrabiny.
(Wchodzą: Hrabina, Lafeu i Pajac).

Lafeu.  Nie, nie, nie; syna twojego uwiódł ten łotr w kitajce, którego przeklęty szafran powlókłby swoją farbą całą niedowarzoną młodzież swojego kraju. Gdyby nie on, żyłaby twoja synowa, twój syn byłby w domu wyżej postawiony króla łaską niż radami tego trutnia z czerwonym ogonem, o którym mówię.
Hrabina.  Bodajem nigdy go nie znała! On przyczyną śmierci najcnotliwszej niewiasty, którą kiedykolwiek natura dla swojej chwały stworzyła. Gdyby ciałem mojem była, gdybym ją kupiła kosztem największych cierpień macierzyństwa, czulej kochaćbym jej nie mogła.
Lafeu.  Dobra to była pani, dobra to była pani! Choćbyśmy przetrzęśli sałatę niejednego ogrodu, nie trafimy na takie drugie ziele.
Pajac.  Prawda, panie, ona była jak wonny majeranek w sałacie, albo jak piżmowe ziele.
Lafeu.  To nie do sałaty zioła, hultaju, ale dla nosa.
Pajac.  Niewielki ze mnie Nabuchodonozor; nie znam się na trawie.
Lafeu.  Powiedz, za kogo chcesz uchodzić, za łotra czy błazna?
Pajac.  Za błazna w służbie niewiasty, za łotra w służbie mężczyzny.
Lafeu.  Skąd ta różnica?
Pajac.  Schuchnąłbym mężczyznie żonę i sam pełnił jego służbę.
Lafeu.  To prawda, byłbyś łotrem na jego służbie.
Pajac.  A żonie jego oddałbym moje berło na jej służbę.
Lafeu.  Zgadzam się teraz z tobą; łotr z ciebie i błazen zarazem.
Pajac.  Na pańskie usługi.
Lafeu.  Nie, nie, nie!
Pajac.  A jednak, jeśli nie mogę służyć wielmożnemu panu, mogę służyć tak wielkiemu jak wielmożny pan księciu.
Lafeu.  Kto on, czy jaki Francuz?
Pajac.  Nosi on angielskie nazwisko, ale jego fizyognomia gorętsza we Francy i niż w tamtym kraju.
Lafeu.  Co to za książę?
Pajac.  Książę Czarny, alias książę ciemności, alias dyabeł.
Lafeu.  Weź tę sakiewkę; dając ją, nie myślę wcale odmawiać cię panu, o którym wspomniałeś; służ mu zawsze.
Pajac.  Rodziłem się w lesistej okolicy, gdzie ludzie kochają się w wielkim ogniu, a pan, o którym mówię, utrzymuje ciągle dobry ogień; ale że to monarcha świata, niechże jego szlachta zostanie na jego dworze. Co do mnie, przenoszę domek z ciasną furtką, przez którą trudno wcisnąć się pompie; mała liczba pokornych może się tam dostać, ale tłum zbyt delikatny i zbyt wielki zmarzluch, przenosi kwiecistą drogę, wiodącą do szerokiej bramy i wielkiego ognia.
Lafeu.  Idź sobie z Bogiem; zaczynasz mnie nudzić; uprzedzam cię o tem, bo nie chciałbym się z tobą pokłócić. Idź z Bogiem; dopilnuj, żeby o koniach moich dobre miano staranie, tylko proszę, żadnych w tem figlów.
Pajac.  Jeśli im spłatam jakiego figla, to będzie koński figiel, którego nie zabrania prawo natury (wychodzi).
Lafeu.  Szczwany to hultaj, a złośliwy.
Hrabina.  To prawda. Mąż mój nieboszczyk ubawił się nim nieraz, z jego woli tu pozostał, co zdaniem jego jest patentem na wszystkie bezczelności. Nie może chwili pozostać na miejscu; biegnie, gdzie go myśl pędzi.
Lafeu.  Nic to nie zawadza; podoba mi się ten oryginał. — Chciałem więc powiedzieć, że na wieść o zgonie tej dobrej pani i o powrocie do domu twojego syna, błagałem króla, mojego pana, aby raczył przemówić w interesie mojej córki, którą w ich małoletności jego królewska mość, własną powodowany dobrocią, przeznaczył mu za żonę. Król raczył się przychylić do mojej prośby, a żeby przebłagać gniew jego ku twojemu synowi powzięty, nie widzę lepszego nad to środka. Jak ci się moja myśl podoba, łaskawa pani?
Hrabina.  Słyszę ją z radością i pragnę, żeby szczęśliwy osiągnęła skutek.
Lafeu.  Król przybywa pocztą z Marsylii, zdrów na ciele, jakby liczył lat trzydzieści. Będzie tu jutro, jeśli mnie nie zwodzi przyjaciel, który w tego rodzaju wiadomościach rzadko się pomylił.
Hrabina.  Cieszę się nadzieją, że go raz jeszcze przed śmiercią zobaczę. Odebrałam listy donoszące, że syn mój przybywa tej nocy. Błagam cię, panie, zostań z nami aż do ich spotkania.
Lafeu.  Myślałem właśnie, pod jakim pozorem mógłbym bezpieczny znaleźć przystęp.
Hrabina.  Przywileje twojego stanu dają ci dostateczne do tego prawo.
Lafeu.  Nieraz już ze śmiałą użyłem ich wolnością, a dzięki Bogu, jeszcze się nie przestarzały. (Wchodzi Pajac).
Pajac.  O pani, właśnie przybył syn twój, a pan mój z plastrem aksamitnym na twarzy; czy jest pod nim szrama czy jej niema, to wie jeden aksamit, ale w każdym razie piękny to plaster aksamitu. Jego lewy policzek, to policzek z półtrzecia włosa, gdy prawy policzek całkiem nagi.
Lafeu.  Szrama szlachetnie otrzymana albo szlachetna szrama, piękna to barwa honoru; niewątpliwie szrama jego tego jest rodzaju.
Pajac.  Mimo tego wszystkiego, twarz to pokiereszowana.
Lafeu.  Idźmy, proszę cię pani, zobaczyć twojego syna; gorąco pragnę rozmówić się z młodym, szlachetnym żołnierzem.
Pajac.  Na uczciwość, jest ich tam tuzin, w pięknych, delikatnych kapeluszach, z grzecznemi piórami, co się kołyszą i kłaniają wszystkim. (Wychodzą).







  1. Mile-end, łąka w bliskości City, gdzie za czasów Szekspira zbierało się towarzystwo łuczników, zwanych rycerzami króla Artura. Jest o nich wzmianka w III akcie, części drugiej króla Henryka IV.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.