Złotowłosa czarownica z Glarus/Rozdział XXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Złotowłosa czarownica z Glarus
Podtytuł Powieść
Wydawca Powszechna Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1932
Druk Zakł. Druk. F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXX.
Zaczarowane ciasto.

Nazajutrz pastor przystąpił do dzieła.
Nastąpił trzeci egzamin terrorystyczny pod datą 8 Maja. Brak nam o nim pełnego sprawozdania. Jakaś ręka wandalska uszkodziła protokół. Zachował się zen tylko strzęp. Ale świadczy on, że na len raz me zadawano srogich tortur Annie Göldi. Były zbędne. „Oskarżona złagodniała i sama chętnie dała potrzebne wyjaśnienia“. „Mówiła głosem cichym i łagodnym, ukorzona wobec potęgi Boga i przenikliwości sądu“.
To znaczy, że właściwie była już obłąkana. Wymownie wskazuje na to charakter jej zeznań. Są niekompletne, ale dowodzą, iż zyskano materjał obfity — „prawie dobrowolny“ — notuje sumienny sekretarz.
Wyznała, że już w dzieciństwie błąkała się w obrazie wilkołaka, że katastrofa, która pogrzebała pod lawiną dom jej dziada była dziełem jej rąk, ze zaraza, która padła na oborę sąsiada Heireli Kleinhirna była również jej sprawką, że zamierzała podpalić Zbór ewangielicki — wreszcie, że podała Miggeli rankiem ostatniej niedzieli swego pobytu w Glarus zaczarowane ciasto, przygotowane w tym celu przez Steinmüllera. W tem cieście były zarodki owych gwoździ i szpilek, które później rozrosły się w żołądku dziecka do niebywałych rozmiarów w zwiększonej ilości.
Chciano — jak stwierdza ów strzęp protokółu w ostatnich wierszach — „zahartować ją w torturze dla przekonania się, czy te zeznania dobrowolne potwierdzi“, ale już nie wymuszono z niej nic więcej. Zaszła rzecz dziwna — „możliwa tylko u czarownic“, zdaniem sędziów w Glarus — notowana przecież w podręcznikach psychofizjologii, jako fakt dziwny, ale naturalny: Anna Göldi zasnęła na torturach.
„Wymodliła sobie ów sen u Boga“ — tak osądziła zdziwiona po przebudzeniu, nie widząc ogni, któremi przypiekano jej pięty, i przyszedłszy do przytomności.
„Gdzie się podzieli sędziowie?“ — pytała dozorcy. „Czy mnie męczono dzisiaj?“
— Hm... trochę...
— Nic nie czułam!... Bóg okazał mi łaskę swoją...

∗             ∗

Pastor Bleihand mógł być dumny z siebie. Wyszło na jaw, że owe prądy zaczarowujące — może dziś uznalibyśmy je za jakieś promienie radjowe — stosowały się do późniejszych wymiotów. Pierwsze wywołane były na miejscu — jeszcze przed wyjazdem Anny — i od nich rozpoczęła się choroba dziecka. Miggeli, rozpytana w domu przez członków komisji — obecnie znowu słabująca na żołądek, wymiotująca słodycze, któremi ją przekarmiała matka, ale już bez gwoździ — potwierdziła, iż takie właśnie ciasto z „migdałami i rodzenkami dostała rankiem owej niedzieli, kiedy Anna się wyniosła“... „Był przytem Steinmüller — mama i tata byli w kościele“. Wszystko to dziewczynka rozpowiadała ospale znudzili ją już ci panowie w czarnych togach i perukach, którzy ciągle nachodzili dom jej rodziców i nie dawali jej spokoju.
Świadectwa gromadziły się z różnych stron i dawały obraz zupełnie zgodny. Albowiem i Steinmüller — „ledwo podniesiony nieco wgórę, zanim ciężary zdołały rozciągnąć porządnie muskuły na nogach starczych zakrzyknął, że wyzna wszystko. W istocie w strachu, który najeżył włosy osiemdziesięcioletniego delikwenta, opisał badany najściślej wszystkie ingredjencje, które weszły do zaczarowanego przysmaku. Były to podług protokółu — następujące substancje: „Miód, witrjolej, opiłki stali, gips, pozłota, werniks“ i t. p.[1].
Teraz można było już dać odprawę dyplomatyczną Genewie. Sprawa podpadała jednakże pod kompetencję trybunału w Glarus.

∗             ∗

Tillier, zawiadomiony sztafetą z Genewy, ze „władze Glarusu przy nadesłaniu nowego protokółu oświadczyły o właściwości swoich sądów w sprawie Göldi, wobec czego jesteśmy bezradni“ — wpadł w rozpacz i wściekłość. Dosłownie bił głową o mur. Poczem inapisał list do Zarządu miasta Glarus.
W liście tym nazywał dostojników miejskich z burmistrzem na czele „bandą łotrów i bałwanów, idącą na pasku hyjeny w ludzkiem ciele, zwarjowanego apostoła ciemnoty, jakiegoś pastora z pod ciemnej gwiazdy, skończonego zbója i szelmy, Bleihanda“. Nie szczędził barw — nie hamował się w słowach.
Pisał jeszcze, że wzywa burmistrza m. Glarus „przed sąd historji“, zanim Pan Bóg porachuje się z nim na Sądzie Ostatecznym, gdzie stawi się mało łajdaków tak doskonałych, jak on i jego kompanjon, Bleihand”.
W końcu pisma zmieniał jednak ton na uroczysty, pełny zaklęć „w imię Rozumu i Serca, Ludzkości i Czasu“. Przypominał „sprawę, która rozegrała się w Polsce za króla Sobieskiego, sprawę, o której pełno było w pismach owego czasu, a te dotarły aż do epoki naszej: ścięcie w dn. 4 marca roku Pańskiego 1689 szlachcica Łyszczyńskiego po wydarciu mu języka i konfiskacie dóbr.“ Pisał: „Jakkolwiek chodziło tam o obrazę Boga i wyrok poparli biskupi i sejm polski, to przecież Europa ówczesna zatrzęsła się oburzeniem: zwłoki spalono bowiem na stosie z pismami delinkwenta, nie uzyskawszy na wyrok aprobaty papieża Inocentego XI, który też swawolę biskupów, demoralizujących Sejm polski, dostojnie zgromił“[2].
Przypominał jeszcze drugą sprawę w słowach gorzkich:
„Niepomna tej ohydy Polska ponownie popełniła zwyczajną zbrodnię kryminalną w roku 1715. Skazany został na śmierć i konfiskatę majątku młody protestant, Zygmunt Unrug, za jedno zdanie cudze — przepisane przezeń w notatniku swoim z książki francuskiej — zdanie o treści niewinnej w niewinnym kształcie zapytania[3] — a wyrok uprawomocniły sądy polskie i wykonały wbrew skasowaniu przez Stolicę Apostolską! Naówczas to Sorbona Paryska uroczyście potępiła ów wyrok, jako „pogwałcenie wszelkich praw ludzkich i boskich“; nie uznało go też duchowieństwo, widząc w mm „nieprawowite mieszanie się trybunału świeckiego w rzeczy duchowne“.[4] Polska straciła wtedy na długie czasy sympatję i szacunek cywilizowanego świata, jako ze podeptała nieopatrznie własne lepsze tradycje z okresu rządów wolnomyślnych króla Zygmunta Augusta“.
„Baczcie więc i wy, panowie! — pisał w pięknem natchnieniu proboszcz Ferneyski — abyście i wy, skoro ja one rzeczy, czasem i miejscem dalekie, tak żywo pamiętam na mocy ksiąg starych, nie znaleźli się na czarnej liście pamiątek w opinji potomnych. Opamiętajcie się, ludzie, i nie kładźcie plamy hańby wieczystej na kartę Historji Szwajcarji — albowiem Sąd Historji napiętnuje wzgardą na wieczne czasy nasz cudny i dostojny kraj, nasz poczciwy naród, a nadewszystko w nienawiści ludzkiej z piętnem na czole za podłość i ciemnotę pozostanie wierzący w potworne i dziecinne bajki o czarach wasz Glarus! Strzeżcie się pióra poety, który poda was w czasie światlejszym czasom przyszłym na pośmiewisko i postawi was przed okiem Ludzkości, jako wzór ohydy!
W dopisku Tillier zapowiadał, że przybędzie osobiście, aby „popatrzeć żółtym gadom w ślepia — i przekonać się, czy wytrzymają wzrok człowieka uczciwego, który nie wierzy w szatany, o ile te nie mieszkają w Topniejących duszach pastorów Bleihandów i burmistrzów Wetterhornów!“
Po wysłaniu tego listu, starzec jął rzeczywiście przygotowywać się do podróży w obawie, iż samo pismo pożądanego efektu nie osiągnie. Ale, niestety, popadł w gorączkową chorobę — i nieprzytomny przeleżał w łóżku dni parę.

— — — — — — — — —
— — — — — — — — —

A tymczasem w Glarus sprawa Anny Gőldi i Steinmüllera dojrzała do wydania wyroku. W jakiej mierze odbił się na nim list pastora Tillier — który równocześnie przestraszył i oburzył małodusznego burmistrza — obaczymy niebawem.





  1. Scherr notuje jeszcze z protokółu „Galizensteinwasser“, termin dla nas niepojęty (P. A.).
  2. Por. Encyklopedja S. Orgelbranda (r. 1901) Tom IX str. 501.
  3. Brzmi ono: „La vérité salutaire n‘est elle descendue du ciel que pour être aux habitants de notre globe une occasion perpetuelle d’erreur, de guerre, de haine et de division“. (Czyż Prawda zbawcza po to li zeszła z Nieba, aby stać się dla mieszkańców naszego globu wieczystym powodem do błędów wojny, do nienawiści i rozterki?). Por. Brūcknera „Dzieje literatury polskiej“. Wyd. r. 1903. Tom V str. 363.
  4. Trybunał Piotrkowski. (Patrz u Brucknera Ib.).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.