Złoty robak/Wiersz o Filigranowej

<<< Dane tekstu >>>
Autor Mieczysław Piotrowski
Tytuł Złoty robak
Wydawca Czytelnik
Data wyd. 1968
Druk Drukarnia Wydawnicza w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Wiersz o Filigranowej

Przeczekał w piwnicy, aż zgasły szklane kostki w suficie, nastał zmrok, odryglował drzwiczki i wyszedł. Przemknął się ulicami.
Przytrzymując się ściany wszedł po schodach na strych do swego pokoju. Nikogo nie spotkał. Potknął się o siennik, przewrócił krzesło i stłukł szklankę.
Podszedł do okna, usiadł na blaszanym parapecie. Pod nogami spadał widok pochyłego rynku.
Znów odezwała się krew, krwawiły dziąsła, nie obliczył jeszcze wyplutych zębów. Łykał krew, zaczęła palić jak roztwór dzikiego żelaza. Patrzył w dół na rynek. Po godzinie dziesiątej prawie wszystko wygasło, jakieś nikłe światełko wędrowało po mokrym od mgły bruku i było wielkości robaka. Siedział i głupkowato patrzył. Rynek, jak zakopcona ikona, czarny był teraz po kątach. Kilka złotych punktów dziurawiło czarne niebo. Słyszał w sobie obszar rosnącej głupkowatości.
Mijały godziny, mdły robak świdrował ciemności, aż przewiercił się w różowy brzask na szczycie komina. Nad ranem komin ten przybierał kształt grobowca z amorkiem i o siódmej blaszany amo-rek zaczynał płonąć. Był świt.
Przypomniał sobie miasteczko rodzinne, dzwon kościoła w trawie, pogrzeby, siostry, urodziny, radosny bełkot ojca.
Zszedł z okna, pozbierał szkło stłuczonej szklanki.
Od dawna był przekonany, że dla siebie, dla swych naturalnych skłonności, tak sądził, lirycznych i poczciwych, mógłby znaleźć miejsce na świecie, i że gdyby świat ofiarował mu uczciwe warunki, przystałby do świata — i być może — poprzestałby na małym.
Lecz od dzisiaj zaczęła się nowa sytuacja, wroga, odebrano mu honor, wypowiedziano mu walkę — wyzwanie przyjął; małe przestało być ceną godną uwagi.
Położył się i zaraz wstał z łóżka. Usiadł przed ułamkiem lusterka, w którym się golił. Oderwana od poduszki głowa znowu zaczęła krwawić, czuł spływającą strużkę krwi poprzez plecy. Zataczała wolno łuk w stronę biodra i skosem poszła ku prawej nodze, owijała się i łaskotała jak zabłąkana mrówka; siedział nie reagując. Patrzył w lustro na odbicie tej łepetyny, która zakwitła młodością jak grzyb biały, popatrzył w poczciwość swych oczu i tak się wzruszył, że był bliski płaczu — lecz znów czym prędzej wydobył z pamięci wspomnienie łakomych warg dawno pogrzebanego rodzeństwa, pisk konającej myszy. Strącił lusterko nogą i zaczął chichotać — on, poważny człowiek, poczuł w sobie jakiś kwik nieludzki: nerwy — pomyślał — to przejdzie — wstał: — no, obrzydliwość, obrzydliwość. Obwiązał głowę chustką do nosa, położył się w ciemnym kącie łóżka, twarzą do ściany, i myślał, że już zasnął; ale nie spał, skoro znał tok swej myśli i mógł powtórzyć całą jej kolejność.
A jednak czas upłynął, za oknem robiło się jasno. Wstał, usiadł boso przy małym okienku, wylatującym na niewielki ryneczek pośrodku dachów starych kamienic.
Uciął z dużego, taniego arkusza papieru pakowego kilkanaście karteczek wielkości kart do gry. Takich zazwyczaj używał do pisania — i atramentem uszeregował na nich teraz kilka krótkich zdań. W treści zawierały decydujące postanowienia na całe życie.
To jest ściśle tajne — popatrzył na karteczki ułożone w pasjans: — szczególnie ważne... Zaczął się tym bawić, zgarnął karteczki, przetasował, ułożył z powrotem: — I nie tylko dla mnie. Dla innych także.
Poszedł w kąt, mansarda w tym miejscu ścinała sufit, na skrzynce stał prymus, podlał spirytusem miseczkę palnika, zapalił, poruszył pompką, wybuchnął płomień, wziął z okna karteczki. Odczytywał je kolejno, wrzucał w ogień i spalał. Potem przysunął do okna stół i zabrał się z powrotem do pracy.
Gdyby nie miał decyzji pisania wierszy, powziąłby ją w tej chwili. Jest to decyzja słabych — zdał sobie sprawę — i pretensjonalnych. Lecz właśnie: oto powstała pretensja i przyspieszyła pracę. W ten sposób złożyło się jeszcze lepiej. Upokorzenie, które wzmaga ambicję — jeśli już się stało — należy go tylko pragnąć. Teraz już rozmyślnie wywoływał w pamięci ten palący policzek — z całym okrucieństwem. Nie chciał pozwolić mu zgasnąć.
Znów naciął drobnych karteczek papieru pakowego. Wrócił na okno. Próbował napisać wiersz. Wiersz o Filigranowej. Jakby nigdy nic się nie stało. Próbował sprzedać to uczucie, które było przedtem. Napisał cztery strofki, lecz nie chciał spojrzeć na nie po raz drugi.
Nauczyć się — myślał — nauczyć się myśleć leżąc na dnie. Za wszelką cenę zdobyć tę umiejętność.
Poszedł spać, położył się na sienniku i nie zasnął, znów wstał do swego wiersza i znów się położył.




Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.