<<< Dane tekstu >>>
Autor Fergus Hume
Tytuł Zielona mumia
Wydawca Lwów: Księgarnia Kolejowa H. Altenberga; Nowy Jork: The Polish Book Importing Co.
Data wyd. ok. 1908
Druk Kraków: W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów, Nowy Jork
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. The Green Mummy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
Plany pani Jascher.

Tymczasem życie płynęło zwykłym trybem w Piramidach. Profesor spędzał całe dnie w swojem muzeum, w towarzystwie Kakateosa, obchodząc się bez sekretarza, bo nie zaangażował nikogo na miejsce zmarłego Sidneja. Frank Random odwiedził Łucyę i wydał się jej zupełnie wyleczonym z miłości ku niej. Jako prawdziwa kobieta, Łucya uczuła się tem dotkniętą, a z właściwą płci swojej przenikliwością domyśliła się, że młody baron musiał znaleźć pocieszycielkę. Nie śmiała pytać go o to sama, ani też zwierzyć się ze swą ciekawością Archibaldowi, postanowiła więc udać się z tem do pani Jascher, którą łączyła zażyłość z młodym baronem.
Random był częstym gościem powabnej wdowy, jak zresztą wszyscy prawie jego koledzy z fortu. Pani Jascher umiała zawsze zgromadzić dokoła siebie miłe kółko przyjaciół i była czarującą gospodynią. Łucya jednak nie zastała jej dwukrotnie w domu, za trzecim razem wreszcie udało się jej z nią rozmówić.
Pani Jascher wróciła tylko co z Londynu, gdzie załatwiała jakieś interesa i ucieszyła się bardzo odwiedzinami Łucyi.
— Jak to ładnie z twojej strony, żeś przyszła odwiedzić biedną samotnicę — mówiła ściskając ją serdecznie.
W istocie chwilowo brakło tu zupełnie męzkiego elementu, wobec czego rozmowa obu kobiet przybrała charakter poufny. Pani Jascher mieszkała w ładnym drewnianym domku, otoczonym kwadratowym ogrodem, poza którym ciągnęły się same bagna dochodzące do Tamizy. Trzęsawiska te otaczały dom z trzech stron, a tylko od frontu znajdowało się suche przejście, prowadzące do drogi. Tą drogą zjeżdżali tu zazwyczaj przyjaciele wdowy z sąsiedniego fortu. Zdaleka widać było błyszczącą wstęgę Tamizy.
Posadziwszy Łucyę na miękkim fotelu przed kominkiem, pani Jascher usiadła obok niej.
— Droga Łucyo — rzekła — jakże się ma twój ojciec po tych okropnych wstrząśnieniach?
— Ma się doskonale, tylko jest w okropnym humorze.
— Zapewne z powodu śmierci tego nieszczęśliwego Boltona?
— Zdaje mi się, że nie czuje się wcale dotkniętym śmiercią Sidneja, chyba tylko o tyle, że brakuje mu jego pomocy jako sekretarza.
— A czy znaleziono jakie poszlaki w sprawie tego ohydnego morderstwa?
— Nie, wszystko było i jest tajemnicą.
Pani Jascher patrzyła zamyślona w ogień.
— Czytałam wszystko co dzienniki pisały w tej sprawie — chciałabym jednak odwiedzić profesora, aby się dowiedzieć szczegółów nieznanych publiczności.
— Takich chyba niema, dzienniki opisały wszystko, ale dlaczego pani się tak interesuje tą sprawą?
Pani Jascher poruszyła się zdziwiona.
— Wiesz przecie, ile przyjaźni żywię dla profesora.
— To bardzo ładnie z pani strony, chociaż na pani miejscu nie rozmawiałabym o tem z moim ojczymem.
— Chciałam mu zaproponować pożyczkę, któraby mu ułatwiła odzyskanie mumii.
— Nie wiedziałam, że pani jest tak bogata.
— Dziś jeszcze nie, ale wkrótce otrzymam kilka tysięcy funtów po bracie moim, który umarł w tych dniach.
— Czy być może! Więc poniosła pani taką stratę?
— Kochana Łucyo, nie myślę stroić się w uczucia, których nie doświadczam. Nie znaliśmy się prawie z moim bratem i żyliśmy z sobą bardzo zdaleka. Mimo to dziedziczę po nim jako jedyna krewna, dlatego będę mogła oddać tę usługę profesorowi.
— Nie rozumiem doprawdy w jakim celu ponosi pani dla niego takie ofiary.
— Domyślasz się chyba tego drogie dziecko, nie taję się przecie z tem, że chciałabym zostać żoną twego ojczyma.
— Cóżby pani na tem zyskała?
— Zapominasz widocznie, że ojczym twój ma starszego brata baroneta Donalda Bradock, który jest bezdzietny. W razie więc śmierci jego, tytuł i majątek przechodzą na profesora. Zostałabym w takim razie baronową, a zamieszkawszy w Londynie prowadziłabym dom otwarty, starałabym się stworzyć salon naukowo-literacki. Byłoby to życie bardzo przyjemne. Nieprawdaż?
— Z pewnością, ale zapominasz pani, że profesor udałby się przedewszystkiem do swego tajemniczego grobowca.
— Wiem o tem, choć przedtem odszukać musi zieloną mumię.
— Zatem dasz mu pani do wyboru jedno lub drugie — zaśmiała się Łucya.
— Przed ślubem być może, potem nie będzie już miał wyboru.
Profesor jak wszyscy mężczyźni, potrzebuje być krótko trzymanym.
Czy nie gorszysz się pani moją szczerością? No! a teraz pomówmy o Tobie. Co zamierzasz zrobić z panem Hope?
— Pobierzemy się na wiosnę.
— A czy wiesz, że i dawny twój wielbiciel powrócił?
— Mówi pani o Franku Random? — rzekła, czerwieniąc się Łucya.
— Odwiedził mnie onegdaj, i zauważyłam, że nie jest już tak przygnębiony.
— Prawdopodobnie znalazł pocieszycielkę — zauważyła Łucya, rumieniąc się coraz mocniej.
— Zdaje się — odparła wymijająco wdowa.
— Któż to być może?
— Domyślam się tylko; nie wiem jednak nic pewnego.
— Niech mi pani wyjawi swoje domysły.
— Jestto prawdopodobnie Hiszpanka donna Inez di Gajangos. Pokazywał mi jej fotografię.
— Więc to Hiszpanka?

— Właściwie Kreolka z Limy, bardzo piękna podobno. Frank Random zaznajomił się z nią i z jej ojcem don Pedrem w czasie wspólnego pobytu w Genui. Oboje, Don Pedro i Donna Inez przybędą tu wkrótce, będziesz więc miała sposobność poznać ich sama.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Fergus Hume i tłumacza: anonimowy.