<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Żacy krakowscy w roku 1549
Podtytuł Prosta kronika
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt; Michał Glücksberg
Data wyd. 1873
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
Drugie posłuchanie u króla.

Król jawnem przypozwaniem — studentów na zamek przywołuje i mówić im przed sobą dozwala....

Kronika Orzechowskiego.

Któż nie słyszał o sławnej posłuchalnej sali w zamku Krakowskim, w której Zygmunt August porobić kazał owe głowy mówiące do siebie, nad któremi przedniejsze maksymy mędrców starożytnego świata ponapisywane były? Dziś śladu jej nie pozostało, ledwie znaczne otwory w których głowy siedziały, one zaś wzięte ztąd, za pamiątki, rozerwane po świecie, tułają się milczące świadki najpiękniejszego wieku dziejów naszych. Z nich to jedna, jak głosi podanie, miała się odezwać do króla z przestrogą wierszami łacińskiemi rymowemi — aby sprawiedliwie sądził. Piękny to był wiek, kiedy głowy drewniane uczyły ludzi i to jeszcze wierszami. Dziś wiele ludzkich głów mniej umie czuć sprawiedliwość, mniej ma życia i mowy w ustach, jak owe drewniane.
W tej sali zebrany był tłum liczny na posłuchanie, które król dawał studentom. Stali oni w oddaleniu ale cicho i spokojnie, czas rozwagi żal ich ukoił, milczeli i czekali cierpliwie, póki im nie będzie dozwolono wylać się ze skargami i narzekaniem.
Król posępny był i gniewny, na twarzy jego bladej malowała się niespokojność, palce trzymał w ustach i co chwila brwi marszczył i czoło. Obok niego stali Samuel Maciejowski bisk. Krak, i w. kanclerz, Mikołaj Grabia podkanclerzy, Stanisław Maciejowski, Jan Tarnowski, Ocieski i mnóstwo prałatów, biskupów, senatorów i księży, wszyscy odkryte mieli głowy i król także, a na stopniach podniesionego nieco, lecz nie wytwornego tronu leżał mały jego kapelusik z piórami, którego obwódka sznurem z pereł otoczona była.
Zda mi się że opisywać króla było by to wedle wyrażenia jednego rzymskiego poety, drwa nosić do lasu, tyle go już razy malowano; lecz że królowie są zawsze przedmiotem ciekawości, a Zygmunt August był niepospolitym królem, wiele zapewne osób ciekawych najdrobniejsze szczegóły, zechce wiedzieć, jeżeli nie wie, jak wyglądał.
Król August był jeszcze dość młody, twarz miał pociągłą, bladawą, oczy podłużne, niewielkie czarne, ale pełne życia i wyrazu, brwi bardzo regularne nie wysoko nad oczyma umieszczone. Nosił wąs długi i bródkę podwójną. Czoło miał wysokie i gładkie — szczegóły rysów nic w sobie doskonałego nie miały, składały jednak całość przyjemną i żywą. Obraz jego na zamku w Warszawie, malowany gdy już był w wieku, szczątki tylko ówczesnej jego okazuje twarzy. Spodem miał król suknię jedwabną ciemnozielonego koloru, u szyi krezę dużą, na wierzchu drugą suknię podbitą lekkiem futrem. Nosił też łańcuch złotego runa, a na palcach miał kilka pierścieni z wielkiemi długiemi kamieniami. Stali koło niego jakeśmy już mówili liczni dygnitarze; z jednej strony sali ks. Czarnkowski ze świadkami swemi, to jest z ks. Wojną, jego bratem i dwoma bernardynami, z drugiej studenci.
Gdy się za wejściem króla uciszyli wszyscy, dano znak studentom, aby sprawę swoją przełożyli, z których jeden wystąpiwszy w te słowa rzecz począł.
— Miłościwy królu i panie!
Jako słońce (była to mowa wyuczona, którą jak mówią, pisał jeden z seniorów). Jako słońce na najpiękniejsze świata cuda i najplugawsze świeci robaki, tak sprawiedliwość królów, nie uważając na małość i mizerność ludzi, przyświecać im powinna. Z sercem przejętem żałością i smutkiem przyszliśmy pod tron twój Najjaśniejszy Panie, do łaskawego ucha twego przełożyć żale nasze na przytomnego tu plebana księdza Jędrzeja Czarnkowskiego.
Król spojrzał na obwinionego surowo, ale na jego twarzy nic prócz cierpliwości i spokojnej rezygnacji znać nie było. Mowca rzecz dalej prowadził.
— Dzień temu trzeci N. Panie, jako z wieczora prowadzono wedle szkoły naszej kobietę znaną całemu miastu z obrzydliwości i niecnoty swojej. Niektórzy z nas naśmiewać się z niej poczęli, a gdy krzyczeć i nawzajem lżyć nas zaczęła, z pobliskiego domku usłyszał te wrzaski ks. Czarnkowski.
Nie nasza rzecz wchodzić zkąd miała początek litość owa, którą nad tą bezwstydnicą pokazał, toć tylko pewna, bo miasto całe prawie swemi oczyma widziało, że przykazawszy sługom swoim bronić jej i nas rozpędzić, gdy oni wzięli się do wypełnienia rozkazów jego, sam wyszedł na próg domu i jawnie, w obliczności wszystkich, widząc nas pobitych, rannych i rozpierzchnionych, a nie czując litości, jeszcze nas gonić i bić przykazał. Ilu nas tam wówczas nieszczęśliwych i pognębionych było, tylu na to świadków. Ludzie owi zabiwszy czterech z naszych, raniwszy śmiertelnie kilku, którzy gdyby nie litość ludzi pospolitych i nizkich co się ostatkiem chleba swego z nami podzielą, może by na ulicach marnie poprzepadali — naigrawawszy się z nas bez litości, dopiero odeszli.
Cóż N. Panie, jeźli zuchwalstwo ludzi, pod bokiem twoim i oczyma prawie, takich się będzie dopuszczać bezprawiów? w co pójdzie moc królewska, jeżeli im to przepuścicie? Przyjdzie może do tego, że nas potem sieroty na śród ulicy codziennie kamienować będą.
I za co?
Lecz jeżeli przewinienie tak jawne i wielkie ujdzie kary pójdziem ztąd pewniejszego szukać miejsca dla nauk, które w ciągłej bojaźni i swarach ostać się nie mogą. Racz pokazać N. Panie, że by najwyżej zbrodnia stała, twoją jest rzeczą pchnąć ją z tej wysokości i przyzwoicie dla przykładu świata ukarać. — Gdyby się to co nam, i sługom tylko jakiego możnego pana stało, byłaby sprawiedliwość, a myż nędzniejsi jesteśmy od sług i pachołków, dla tego żeśmy ubodzy i nikt za nas przemówić nie chce? Tyś ojcem sierót N. Panie — tyś nasz sędzia, innego znać nie chcemy. — Wysoka twoja mądrość dójdzie winnego, a sprawiedliwość go ukarze.
Dokończywszy mówca skłonił się nisko, a król kiwnął głową. Przez cały ciąg mowy zwrócone miał oczy na obwinionego, chcąc wyczytać w poruszeniach jego twarzy to, co miał sądzić o przewinieniu; ale spokojne lice, którem nic poruszyć nie potrafiło, zrobiło go jeszcze niepewniejszym względem prawdy, z której była strony.
Gdy studenci mówić przestali, nie odzywając się, ręką tylko dał król znak drugiej stronie, aby tłumaczenie swoje wyłożyła, a ks. Czarnkowski wystąpiwszy nieco naprzód, ozwał się cichym lecz pewnym głosem.
— Niemniej N. Panie w sprawiedliwości Waszej ufam i jej się oddaję w tej sprawie, jak ci których obwinienia niesłusznego z chrześciańską wysłuchałem pokorą. Ludzka rzecz pobłądzić w zdaniu i dla tego nie mam wcale za złe Ichmościom panom studentom, że uniesieni żalem zwrócili się z obwinieniem na mnie. Mówił ks. Czarnkowski ale go nikt nie słuchał, poprzednim wykładem sprawy wszyscy prawie ujęci i król sam nawet jak się zdawało, szeptali tylko i sądząc za niegodne uwagi to co ks. Czarnkowski mówił na obronę swoją, sami między sobą rzecz już tę wcześnie rozwiązywali. On nie mięszał się tem bynajmniej i spojrzawszy tylko po wszystkich, dalej mówił:
— Gdy się ów nieszczęśliwy rozruch stał podle mego domu N. Panie — nie było mnie tam.
— Jakto? przerwali studenci, niebacząc na przytomność króla — jakto? a to żeśmy wszyscy Waszmość widzieli. — Jak tego zapierać się możesz...
— Dajcież mi Waszmość dokończyć — przerwał pokornie ksiądz i niezważając na wzrastające znowu coraz głośniejsze szepty, które głos jego tłumiły, mówił dalej:
— Przytomny tu ks. Wojna poświadczy N. Panie, że dnia pozawczorajszego byłem u niego z przytomnymi tu osobami na wieczerzy, i bawiłem aż do samego końca rozruchu.
— Jednak miałeś Waszmość czas jeszcze powrócić, aby nas kazać zabijać — przerwał mu znowu student popędliwie. Świadki wasze jak widzimy są w liczbie czterech, naszych tylu, ile nas tu w sali, ile mieszkańców podle miejsca gdzie się to działo.
Ks. Czarnkowski milczał, król namarszczywszy się i wlepiając w niego oczy, zapytał:
— A Waszmość co na to?
— Niczem innem składać się nie mogę N. Panie, tylko tem com już mówił, nie było mię wówczas doma, na to i więcej świadków postawić mogę. Gdym powrócił znalazłem tylko jednego pijanego sługę, który w sukniach moich leżał na łóżku. Wnet i inni powrócili, którzy przyszedłszy do mnie, opowiadać mi zaczęli, jako spełnili wolę moją i studentów pogromiwszy przepędzili.
— Utknął się! aha! a co! wrzasnęli studenci; on mówił dalej spokojnie:
— Ja z podziwieniem odpowiedziałem im, żem tylko co do domu powrócił i przejrzałem od razu, że ów co w sukniach moich leżał, gdy w ciemności wyszedł na próg jak sam powiada i krzycząc towarzyszów zachęcać począł, wzięto go za mnie bez ochyby. Co, gdy ich gromiąc, im odpowiedziałem, zaląkłszy się pouciekali nocą. Świadkowie moi, żem późno od nich powrócił poświadczą.
I obrócił się do świadków, ale spojrzawszy na nich, zobaczył na twarzach wszystkich jakąś niepewność, która dla niego źle rokowała.
Widząc ci albowiem, że przeciw ich nadziejom król nie brał strony ks. Czarnkowskiego, zalękli się zaraz i odmienili zdanie, sądząc że lepiej i rozumniej daleko było, mocniejszej trzymać się strony. Lecz gdy już stawali za świadków i ich za takich ks. Czarnkowski ogłosił — jakże się było od dania za nim świadectwa wywinąć? — chociaż wiedzieli jak ono źle przyjętem będzie i jak przyjdzie nie w porę opierać się opinii króla i wszystkich przytomnych.
Ujrzał więc obwiniony, że świadkowie pomięszani i niepewni zdawali się i poglądali po sobie z pod głowy, jakby się bez słów porozumieć i zgodzić w zdaniach chcieli. Uciszyli się wszyscy, ustały szepty i gwar, król sam obrócił się z uwagą czekając zeznania świadków, lecz ci zwlekali, jak gdyby nie wiedzieli, który z nich miał zacząć. Studenci wyraźną okazywali niecierpliwość z tego ociągania się świadków a wszyscy w ogóle źle rokowali z tej zwłoki. — Sam nawet ks. Czarnkowski niespokojne rzucał na nich wejrzenie, jakby się czego obawiał; co wzięto za przestrach pochodzący z wewnętrznego przekonania o winie i bojaźni kary. Niewinność i cierpliwość ks. Czarnkowskiego na najprzykrzejszą próbę wystawiona została.
Król rozkazał mówić bratu ks. Wojny, który w cudzoziemskim przepysznym stroju stojąc, starał się ciągle być na przedzie, aby ściągnąć na siebie uwagę króla i dworu.
Ten skłoniwszy się nieco zgrabnie i prawie zalotnie z miną wykwintnisia, której się wyuczył w podróżach u francuzów, odchrząknął i stanąwszy, jak by się miał bić na szpady, prosto i prawą nogą naprzód, tak mówić zaczął do króla.
— W licznych i długich moich podróżach po cudzoziemskich krajach, N. Panie — —
Zygmunt August przerwał mu nagle wołając:
— Nie o to Waszmości pytamy, czyś gdzie bywał, bo to łatwo poznać można ze stroju i zakroju, ale o złożenie świadectwa.
Przerwany w przygotowanej naprędce mowie zmięszał się pełen próżności dworak, stanął już lewą nogą naprzód i chcąc się w umyśle króla poprawić, a widząc że wszyscy wyraźnie studentów bronili, ozwał się natychmiast.
— Świadectwo moje N. Panie, krótkie będzie, nieznając sprawy i niczem w niej nie będąc, przebaczysz łaskawie N. Panie, jeśli oddając je, pobłądzę co, lub powiem nie wedle jego myśli. Król kiwnął głową niedbale, a że kawaler ciągle się w niego wpatrywał, przypisując nieukontentowanie które widział na jego twarzy temu, że stoją świadkowie popierać niemiłą mu stronę, zaczął się sam z sobą męczyć, aby takie wydać świadectwo, które jeśliby nie zaszkodziło zupełnie ks. Czarnkowskiemu — przynajmniej by mu także nic nie dopomogło. Jakoż odezwał się spuszczając oczy w ziemię i lekko podnosząc ramiona:
— To tylko powiedzieć mogę N. Panie, żem był razem z przytomnym tu ks. Czarnkowskim na wieczerzy u mego brata. A co się tycze jego uczestnictwa w tym rozruchu, o tem, tak ani owak powiedzieć nic nie mogę, bo nie wiem kiedy był rozruch. Być może że miał czas powrócić jeszcze ks. Czarnkowski na samo rozbicie Ichmości panów studentów.
Tryumfowali młodzi, szepty i krzyki nie tłumione już powagą króla, ozwały się zewsząd radośnie. — Cóż kiedy własne jego świadki nań świadczą? — pomyśleli wszyscy i rzucili jednozgodnie pogardliwy wzrok na księdza, który zarumieniony tylko trochę lecz nie zmięszany stał w milczeniu. Jeden biskup Samuel, nie zmienił twarzy i bacznem okiem tylko na obwinionego poglądał. Student jeden wyrwał się z grona i z zapaloną twarzą występując zawołał:
— Cóż N. Panie, kiedy właśnie jego świadki przeciw niemu świadczą?
W milczeniu powszechnem oczekiwano odpowiedzi obwinionego, który uporczywie milczał. Król zachmurzał czoło coraz bardziej i poglądał na biskupa Samuela, jak by chciał mu dać do zrozumienia, co myślał o tej sprawie.
Ten zaś co oddał tak niesłuszne świadectwo, bezwstydny wzrok wiodąc tu i owdzie po sali, rzucał czasem ukradkiem spojrzenie na wykwintne suknie swoje, czyli na nim tak leżały, jak sobie życzył. Ksiądz milczał.
Wystąpił z kolei świadek jego drugi, ks. Wojna, ale zeznanie jego brata i dwóch księży którzy przed nim jeszcze w kilku słowach rzecz opowiedzieli, jego zdanie zmieniło. Po niedługiem wahaniu, niechcąc zaprzeczać w brew swoim i gniewać króla, broniąc widocznie potępionego w oczach wszystkich księdza, tyle tylko powiedział:
— Nie mam nic więcej do przyłożenia N. Panie, do tego co mój brat miał szczęście złożyć do ucha W. K. Mości. Było tak, żeśmy wieczerzali z ks. Czarnkowskim; lecz co się stało po wieczerzy nie wiemy, bo i czas rozruchu niewiadomy.
— Za pozwoleniem W. K. Mości, odezwał się nareszcie obwiniony. — Ośmielam się przypomnieć księdzu Wojnie, że w pół prawie wieczerzy przybiegł chłopak oznajmując co się dzieje około WW. Świętych, że tam lud jakieś rozruchy poczyna.
Było to wpół wieczerzy jakem mówił, a wieczerza trwała blisko godzinę — rozruch zaś nie przeciągnął się i połowę.
Oczywista zatem rzecz, że gdym wyszedł ztamtąd nie mogłem zastać początku rozruchu, chyba nabiedz na jego ukończenie — jak się też i stało.
— Prawdaż to księże Wojna, odezwał się król, że wieczerza trwała godzinę?
Kawaler z cudzoziemskich przybyły krajów odezwał się z uśmiechem:
— O tem N. Panie, ani ja, ani żaden ze świadków sądzić nie może, bo zegarów u nas nie ma, a w rozmowie, która była żywa i wesoła, bicia wieżowych nie słyszeliśmy.
— Nie przypominasz-że sobie Waszmość, przerwał ks. Czarnkowski, że gdyśmy siadali 23. była prawie godzina, o czem właśnie mowa była, że się opóźniła wieczerza, i zegaru bicie słyszeliśmy stojąc w oknie. A gdyśmy odchodzili do domów, zatrzymywaliście się Waszmość, mówiąc że jest ledwie dwódziesta czwarta godzina.
— O tem, z uśmiechem prawie szyderskim odezwał się pierwszy świadek wpół do króla, wpół do obwinionego, mówiąc, o tem z przeproszeniem Waszmości nie całkiem przypomina mi pamięć moja.
Ksiądz milczał, król usta wykrzywił, wszyscy stronnicy studentów widząc oczewiste ich zwycięztwo naigrawać się po cichu zaczęli w obliczu króla z obwinionego, który się nawet nie odzywał.
Zdawało się że król chciał niby dopomódz księdzu obwinionemu, lecz każde jego pytanie nowy cios na księdza sprowadzało.
— Gdy więc obrażeni uporczywie przy tem stoją, żeś Waszmość był sprawcą tego zabójstwa, a ze świadków żaden się pożytek nie okazał, — trzeba było przynajmniej przywieść tu owego sługę, który, jeżeli pomnę dobrze, jakeś Waszmość mówił, w waszych sukniach wyszedł i za niego samego był wzięty.
Zwrócili się wszyscy, oczekując odpowiedzi niecierpliwie, król i studenci wlepili oczy w księdza, a on schylając głowę powoli i smutnie odpowiedział:
— Ten uciekł N. Panie.
Król głową i ustami poruszył, studenci rozśmieli się głośno, inni zdumieni stanęli. Ci nawet którzy znając dobrze ks. Czarnkowskiego, nie mogli ani na chwilę myśleć żeby on był sam zabójcą lub motorem zabójstwa, zaczęli się już wahać i na stronę studentów nachylać, widząc jak się wszystko przeciw niemu składało.
Chwila przykrego milczenia nastąpiła w sali, a oczy wszystkich bezustanku spoczywały na obwinionym, który nie zmienił twarzy, nie okazał po sobie niespokojności i milczał.
Cóż albowiem miał mówić, gdy wszystko, nawet to co myślał że go obroni, przeciw niemu się zwracało. Król zdawał się chwilkę namyślać, potem odezwał się z cicha:
— Sądowe scrutinium sprawy, w razach mężobójstwa używane, wyjaśni to, co my tu prędkiem badaniem obejrzeć ani sprawdzić nie możem.
— Gdy N. Panie — przerwał obwiniony, wszystko się na pozór przeciw mnie składa, jedynem mojem jest życzeniem, abyś W. K. Mość wyrozumicielów mi ku tej sprawie wyznaczyć raczył, aby podejrzenia któremi mnie obciążają przed światłem sprawiedliwości zniknąć mogły.
— Stanie się zadość Waszmość — rzekł król — teraz do was się odzywam, dodał spoglądając po studentach. Wielce mnie na siebie mieliście rozgniewanego za wasz postępek, który mi się wcale niepodoba — żeście uszanowania zapomniawszy z takim mnie onegdaj wrzaskiem naszli. Chociaż nie było przykładu dotąd by u mnie komu, najlichszemu i najmniej znaczącemu trudno było o przystęp. Ztąd to poszło, że dla nauczenia was na drugi raz rozumu, nie przyjęto w ówczas i nie przypuszczono. Teraz gdy wiem i uznaję sprawę, aby bez kary nie uszła, wielce o tem pomyślę. Ale ponieważ praesens ks. Jędrzej Czarnkowski nosząc suknię duchowną, do sądu naszego nie należy, dla tego całe tej sprawy roztrząśnienie i naznaczenie wyrozumicielów polecam przytomnemu tu teraz biskupowi Krakowskiemu Samuelowi (ten powstał i skłonił się poważnie), pod którego władzą ksiądz Czarnkowski zostaje.
Przyjmujecie Waszmość księdza Samuela?
Studenci milczeli.
— A wy, prędko odezwał się, czy bierzecie to na siebie księże biskupie?
Biskup odpowiedział, że nie raz pierwszy użyty będąc do łagodzenia podobnych sporów, będzie się starał równie szczęśliwie ten ukończyć, jak wiele innych załatwił.
Przytomny tam Jan Tarnowski spojrzał na biskupa, jak gdyby sobie przypomniał, że pozorną zgodę z Kmitą jemu był winien. Lecz studenci stali cicho, a z milczenia i smutnych twarzy wnieść było można, że się im sędzia nie podobał, bo wszyscy wiedzieli w jakiej był przyjaźni z obwinionym.
Lecz nikt ozwać się nie śmiał, ani przecząc, ani dziękując — powaga króla, wysoka dostojność Samuela i zachowanie jego u Zygmunta Augusta, wszystkim usta zamykały.
Nie czekając odpowiedzi, król natychmiast wyszedł z posłuchalnej sali.
Tłum studentów coraz głośniej szemrząc i narzekając, rzucając najdziwniejsze obelgi na ks. Czarnkowskiego, wytoczył się także, nie słuchając nawet jak biskup wzywał ich na dzień następny, aby się ku niemu stawili. Zaraz też umknąć chcieli świadkowie ks. Czarnkowskiego, aby uniknąć rozmowy z nim i wymówek na jakie sprawiedliwie zasłużyli, miał jednak czas obwiniony zbliżyć się do brata ks. Wojny i skłoniwszy się rzekł:
— Pozwolisz mi Waszmość podziękować sobie za trud jaki zadałeś przybywając aż tutaj, chociaż bytność jego, przeciwko nadziejom moim, więcej mi zaszkodziła niżeli pomogła.
Jak gdyby nic nie słyszał, skłoniwszy się tylko od niechcenia umknął szybko P. Hiacynt, a za nim co prędzej jak od zapowietrzonego wszyscy świadkowie od księdza uciekli. Chciał nim odszedł także obwiniony zbliżyć się ku kilku znajomym osobom, które z biskupem rozmawiały, ale z podziwieniem ujrzał, że do kogokolwiek się przybliżył, każdy go zimno przywitawszy umykał pod różnym pozorem. Księża i panowie, którzy mu wprzódy przyjaźnemi się być zdawali, cofali się teraz od niego i unikali zdaleka. To powiększyło jego żałość i smutek, a niechcąc zrobić przykrości natrętnością swoją, tym którzy mu posądzaniem swoim taką krzywdę wyrządzali — umknął także z sercem zakrwawionem i żalem ściśnionem.
Nieszczęście jego szło za nim i dalej. W kościele i na ulicy, znajomi których spotykał, odwracali głowy aby go nie widzieć, nie odpowiadali na jego powitanie, lub uniknąć niemogąc, zimno i prędko zbywszy, uciekali.
Przekonał się na ówczas ks. Czarnkowski, że użalenia się studentów, a może i odgłos powszechny, iż ta sprawa źle poszła na jego stronę, uczyniły go pogardzonym i usunęły od wszystkich. Każdy teraz lękał się aby znajomość z obwinionym nie zrobiła mu jakiego kłopotu, nie zmusiła do wyznań, do stawania u sądu na świadectwo lub tym podobnie.
Biskup nawet Samuel, lękając się podejrzeń studentów, nie chciał się widzieć z księdzem Czarnkowskim. aby nie sądzono, że jego stronę trzyma i naradza się z nim o sprawie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.