<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka pracuje
Podtytuł Powieść dla dorastających panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Pogłoski.

Anielka nie zjawiła się w fabryce i na obiad również do domu nie przyszła, poprostu nagle zniknęła. Nikt jej we wsi nie widział, nikt nie wiedział, co się z nią stało. Wszyscy drżeli i niepokoili się coraz bardziej.
— Przecież ja nie byłam pewna, że ona ten sznur zabrała, — tłumaczyła się przerażona Basia, — powtarzałam tylko to, co mi opowiadał ten głupi Heniek. Sama nic nie widziałam. Nie możecie o to wszystko mieć do mnie pretensji!
— Ojej! — cygani rozlokowali się w lesie! — oznajmił Jakób Brzózka. — Jeżeli napatoczyli się na nią, to już więcej nie zobaczymy Anielki!
Jakób wypowiedział to poważnym głosem, dodając jeszcze jakąś straszną historję o tem, jak cygani ukradli dziewczynkę w wieku Anielki. Zabrali tę dziewczynkę do swego obozu, zawiązawszy jej przedtem oczy, aby drogi nie widziała i zakneblowawszy usta, aby nie mogła krzyczeć. Potem ją podobno zaczarowali. Od tej pory nie mogła już ani słowa wymówić, tylko wolno jej było śmiać się i płakać i musiała we wszystkich wsiach tańczyć, gdy cygani grali na swych skrzypeczkach.
— Jabym tam Anielkę odrazu poznała, — wtrąciła rezolutna Gieńka, — a wtedy zaczęłabym tak krzyczeć, że przybiegliby wszyscy z całej wsi i odbiliby ją cyganom.
— Może biedactwo musi tańczyć na linie!
— Może już oddawna cygani polowali na nią dlatego, że ma takie czarne loki!
— Tak, słusznie, — przypomniała sobie nagle Weronka Szymczykówna, — raz, jak szłam z Anielką do domu, jakaś cyganka nie dawała nam spokoju. Prawdopodobnie należała ona właśnie do tego obozu, który jest teraz w naszym lesie. Ach, biedna Anielka!
— Żeby jej tylko nie zabili!
— Wiesz, Basiu, ale ty nie powinnaś była okazywać tego wszystkiego Anielce! O tobie też dużo dałoby się powiedzieć. A w tę kradzież, to my zupełnie nie wierzymy!
Dziewczynki odwróciły się z pogardą, Basia zaczęła głośno wycierać nos, a Henio Matysiak zawołał:
— Powiadam wam, że dzisiaj strażnik przy drzwiach kaplicy złapał jakiegoś włóczęgę, jakiego jeszcze w życiu swojem nie widział. Miał dzikie, czarne oczy i czarne włosy. Wyglądał okropnie! Mruczał coś tylko, gdy mu strażnik kładł kajdany. To napewno właśnie był cygan. Chciał może okraść kościół i uciec do lasu. Strażnik opowiadał dziś rano, że go już przed kilku dniami widział w lesie. Strasznie dużo włóczęgów chodzi po okolicy. Co można wiedzieć, w jakim celu się tu kręcą!
— Ach, a Anielka jest tam zupełnie sama, — jęknęła Weronka, — kto wie, może ją jakiś włóczęga schwytał! Czy nie można byłoby przyrzec mu, czegoś pięknego w nagrodę, żeby ją tem samem wykupić? Tak, tak, włóczędzy potrafią i dzieci sprzedawać, jak w inny sposób zarobić nie mogą. Ach, biedna Anielka! Taka była miła! Ja ją najbardziej lubiłam ze wszystkich dziewcząt.
— Ja także!
— I ja!
— Może mam pójść dziś wieczorem do lasu, — zaproponował nagle Henio Matysiak, spoglądając z dumą na chłopców i dziewczynki.
— Do lasu! Dzisiaj! Ty sam! — odezwały się ze wszystkich stron okrzyki przerażenia.
Cała wieś wiedziała, że wśród pagórków w lesie nocowali wszyscy włóczędzy. Niktby się tam pójść nie odważył, bo każdemu chodziło o własne życie.
— Tak, tak, — postanowił Henio Matysiak, — pójdę do gospodarza oberży złodziejskiej, temu żaden włóczęga nie odważyłby się wyrządzić krzywdy. Jest on najzupełniej bezpieczny. Jeżeli jakiś złodziej chce w jego oberży przenocować, musi mu najprzód oddać wszystko, co ma przy sobie, nawet nóż. Dopiero wówczas może położyć się spać. Gospodarz złodziejskiej oberży mądrzejszy jest od wszystkich opryszków! Żadnemu z nich nie ufa. To też włóczędzy obdarowują go, jak który może. — Henio Matysiak ostatnie słowa wypowiedział dziwnie tajemniczo.
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
— Czy Anielka przyszła? — zapytał Jakób Brzózka.
— Nie! — odpowiedzieli jednogłośnie wszyscy mali robotnicy z sali fabrycznej.
Jakób Brzózka powtórzył tę odpowiedź zaniepokojonemu bratu Anielki, który czekał w korytarzu.
W domu Anielki także jeszcze nie było. Wiadomość ta spadła na dzieci, jak piorun z jasnego nieba. Zapanowała martwa cisza. Rezolutna Gieńka przyłożyła chusteczkę do oczu, a Kasia Stelmachówna poczęła się modlić, przejęta lękiem:
— Drogi Boże, uczyń tak, aby jej się nic nie stało! Przecież ja tylko jeden zwój sznurów położyłam, ale nie mogę o tem powiedzieć, bo się wstydzę. Anielka położyła drugi. Widziałam wyraźnie. Ale to nie ona zabrała te sznury, tylko Magdzia, bo zabierałyśmy je razem. Napewno nie Anielka. Ach, drogi Boże, pomóż Anielce! Spraw, aby jej się nic złego nie stało! Niechaj wróci do nas, o Boże, drogi Boże!
Jak skamieniała siedziała Kasia Stelmachówna na swoim stołku. Tuż za nią szlochała Basia, a chłopcy tajemniczo szeptali:
— Już ciemno! Na górze w lesie cygani rozpalili ogień! Tam! Pójdziemy? Pójdziemy szukać Anielki?
I znowu zabrali się do roboty, jakby tego dnia nie chcieli jej wcale przerwać.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.