Ciche wody/Tom II/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ciche wody
Tom II
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1881
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Wyszedłszy z cukierni, pani Adolfowa długo błądziła po ulicach, namyślając się co ma zrobić: ratować siebie tylko, przytrzymując Adolfa, czy dać znać hrabinie Laurze? Dla rodziny, która męża jéj odepchnęła, która i dla niéj swego czasu nie bardzo była sympatyczna, nie miała szczególnego nabożeństwa: bądź co bądź jednak oddaniem jéj jak wielkiéj przysługi spodziewała się pozyskać jéj wdzięczność.
Z drugiéj strony cała ta historya tak wyglądała bajeczną, nieprawdopodobną, że odkryć ją za wczasu gdy dotykalnych dowodów nie było, gdy markiz nie przyjechał jeszcze, mogło tylko ściągnąć nieprzyjemności, a żadnéj nikomu korzyści nie przynieść. Łatwo się było wyprzeć wszystkiego i w śmiech to obrócić.
Biedna kobieta, utrapiona wielce, postanowiła więc śledzić męża, podsłuchiwać, w ostatniéj chwili, zamknąć go na klucz na pierwszém piętrze, aby uciec jéj nie mógł, sama zaś do pałacu się udać i odkryć spisek, gdy go już zaprzeć nie będzie można.
Potrzebowała całéj mocy nad sobą wdowa, aby Adolfowi nie dać poznać swego gniewu, lecz że się już od niejakiego czasu swarzyli ciągle, tonu zmieniać nie potrzebowała. Obrachowała się z godzinami bardzo dobrze, pokój na więzienie dla pana Adolfa opatrzyła, aby się jéj wymknąć nie mógł, klucz od niego za wczasu wzięła do kieszeni — i czekała.
Poszła nawet, jakeśmy widzieli w towarzystwie małżonka na ślub hr. Lamberta, i tam mogła się przekonać, że markiz już przybył, bo go się domyśliła po wejrzeniach, jakie na niego p. Adolf rzucał ukradkiem.
Im bardziéj zbliżała się chwila stanowcza, tém Siennicka smutniéj była zamyślona i milcząca.
Z oka nie spuszczała męża szczególnie tego dnia, na który ucieczka była postanowiona. Pan Adolf nieostrożny, od rana zbierał drobne różne rzeczy, które chciał zabrać z sobą; nie mówiono mu nic. Wiedziała Siennicka, iż schadzki już tego dnia w cukierni nie będzie, i o godzinie jedenastéj w nocy powóz z markizem ma u fórtki oczekiwać.
Pan Adolf zapowiedział żonie, że tego dnia po herbacie musi wyjść na godzinkę w pilnym interesie. Herbata się przypóźniła do ósméj, samowar się nie zagotowywał, brakło to tego, to owego, była dziewiąta gdy dopiwszy prędko drugą filiżankę, zerwał się z siedzenia Siennicki i chwycił za kapelusz.
— Momencik tylko — odezwała się żona — chodź, mam ci coś pokazać....
— Dokąd?
— Ale do drugiego pokoju! śmiejąc się złośliwie zawołała Siennicka — oto tu, chodź!
Przeszedłszy przez sień, otworzyła drzwi do pokoju od tyłu, z oknem małém u góry, gdzie zwykle różne rupiecie składano. Adolf wszedł, popchnęła go daléj dodając szydersko:
— Patrzże, ot tam, na prawo w kątku....
I nim mąż miał czas się opamiętać, drzwi były na rygiel zamknięte.
— Cóż to za głupi żart znowu! krzyknął podbiegając do progu Adolf.... otwierajże!
— Siedź mi cicho! zawołała żona, o jedenastéj miałeś ze swą kochaną Józią uciekać, pomagając do wykradzenia markizowi.... Wiem wszystko!! Jeśli mi hałasować będziesz, wezwę pomocy policyi i oddam cię w jéj ręce — ty łotrze jakiś!...
Milczeć mi — ja wiem co mam począć. Podła zdrada, do któréj chciałeś służyć, nie powiedzie się.
Kilka razy z całych sił targnąwszy drzwiami, zrozpaczony pan Adolf jęknął, kląć począł, i widząc, że się nie wyprosi żonie, która śpiesznym krokiem odeszła, rzucił się na stary materac leżący w kącie.
— A szpieg podły! powtarzał po cichu.... No — rozrachujemy się my z jéjmością....
Po chwilce spojrzawszy na okno, przyszła myśl uwięzionemu wydobyć się przez nie z niewoli. Okno było wysokie, przystawił pod nie co znalazł pod ręką, wdrapał się do góry i — runął z wysokości téj, z hałasem takim, że Krystyna kucharka, mająca pewne instrukeye, przybiegła.
— Co pan tam wyrabia! zawołała przeze drzwi, to nic nie pomoże. Proszę siedzieć cicho; oknem się nie dobyć z pierwszego piętra, a tam stróż stoi, który pilnuje!
Pan Adolf pozostał na materacu, potłuczony, zły, nie mówiąc już słowa....
Siennicka tymczasem wybiegłszy z domu szukała dorożki, któréj znaleźć nie mogła; potém znalazłszy ją, gdy przyjechała do bramy pałacowéj, zastała ją zamkniętą. Stróż obwieścił, że młoda pani jest chora, i nikogo o téj godzinie puszczać nie kazano.
Na nalegania nieznajoméj sobie kobiety i zapewnienie, że idzie o najważniejszą sprawę tyczącą się hrabiny, obojętny człek ruszając ramionami odpowiadał:
— Niech pani się jutro pofatyguje.
— Ale jutro stanie się nieszczęście i już będzie za późno. Tu idzie o panią, o hrabiego! o....
Niedowiarek im więcéj nalegała Siennicka, tém zdawał się bardziéj podejrzewać ją, że własną jakąś miała sprawę, i odpowiadał już z fukaniem i groźbą.
— Co to to? karczma czy co? Kiedy mówię, że nikogo o téj godzinie wpuszczać nie kazano, to finis, skończyło się. U nas tu tak sobie zajeżdżać po nocach nikt nie pozwala.
Biło pół do jedenastéj na zegarach. Siennicka szturmowała rozpaczliwie. Słysząc tę wrzawę u bramy, podszedł kamerdyner hr. Laury, aby się dowiedzieć o przyczynie. Siennicka błagała go, aby hr. Laurze dać znać o niéj, iż przybywa w interesie niecierpiącym zwłoki, tyczącym się samych hrabiów.
Stary, wytrawny sługa, słuchał niecierpliwie poplątanéj mowy pani Adolfowéj, i nabierał coraz mocniejszego przekonania, iż musi iść o wyłudzenie pilnéj pomocy u hrabiów; nie dał się poruszyć, i tonem poważnym dał admonicyę surową natrętnéj jéjmości, aby zaprzestała nadaremnych szturmów, z których dla niéj tylko nieprzyjemne następstwa wyniknąć mogą.
Pani Adolfowa płakała już i ręce łamała; kamerdyner ruszał ramionami.
— Niech pani jedzie do domu; jutro po dziesiątéj może ją hrabina przyjmie, ale dziś gdyby się świat walił, ja nie zaanonsuję.
— Patrzże waćpan — krzyknęła już gniewna Siennicka — że wam się on zwali na ramiona, że żałować tego będziecie — ale za późno.
Jedenasta biła powoli na zegarach w mieście — cóż miała począć odepchnięta Siennicka? zżymała się i zawołała na dorożkarza, aby ją wiózł do domu.
W pałacu najgłębsza panowała cisza, od frontu w żadném oknie światła nie było. Hrabina Laura w swoim pokoju siedziała nad listem poufnym do kasztelanicowéj; hr. Lambert w dawném mieszkaniu swojém czytał nie rozumiejąc Tocqueville’a o Ameryce; przez korytarz, na który wychodziły drzwi appartamentu młodéj hrabiny, panna Józia zakazała chodzić nawet na palcach.... I nic a nic nie przerwało spokoju nocnego, — a około północy księżyc wybiwszy się z chmur oświecił drżącém swém światłem lipy ogrodu i ścieżki żwirem wysypywane....
Dziwna rzecz — furtka ogrodowa wychodząca w uliczkę, stała noc całą otworem.
Hrabina Laura budziła się zwykle około ósméj, służąca o téj godzinie odsłaniała firanki. Dzień był prześliczny.
— Dowiedz się proszę, odezwała się przebudzona do panny swéj — jak noc spędziła młoda pani?...
W kilka minut potém wróciła zarumieniona panienka, mówiąc jakoś niewyraźnie, że drzwi jeszcze są zamknięte, a panny Józefy w jéj pokoju nie ma.
— Musiała mieć znowu noc bezsenną, szepnęła hr. Laura, — a teraz na dzień zaspały....
Drzwi pokoju młodéj pani stały zamknięte, służba przechodząc około nich zauważała, iż klucza w zamku nie było....
A że z rana znaleziono drzwi z sionki do ogrodu otwarte i furtkę prowadzącą w uliczkę także niezamkniętą z tkwiącym w niéj kluczem, wszystko to razem dawało do myślenia.
W domu jednak tak uporządkowanym, strzeżonym, niczego nadzwyczajnego nawet się dorozumiewać nikt nie śmiał. Sądzono, iż któryś z dworskich dopuścił się nocnéj wycieczki, i zapewne z obawy, aby pochwycony nie był, o drzwiach zapomniał.
Gdy o dziesiątéj nie dawano znaku życia w pokojach młodéj pani, hr. Laura przyszła sama i kazała silnie pukać do drzwi....
Ze środka nikt nie odpowiadał. Jeden ze sług wskazał, że klucza nie ma, i doniósł o furtce ogrodowéj. Mogła młoda pani wyjść rano — może do ojca — ale nikt wychodzących nie widział.
Zbladła mocno hr. Laura, i głosem słabym coś niewyraźnie zamruczawszy, poszła do syna.
Hrabia Lambert czytał gazetę i palił cygaro; zobaczywszy matkę, wstał śpiesząc ku niéj, lecz rzuciwszy okiem na twarz jéj, krzyknął. Blada była jak trup, i padła bezsilna na krzesło....
Nieprędko dobywszy z piersi słabego głosu, potrafiła mu coś powiedzieć o żonie — o zamkniętych drzwiach... co trudno było zrozumieć.
— Niech mama tu zostanie, ja biegnę — zawołał Lambert.
Około drzwi zastał kupkę ludzi; odprawił ich natychmiast, zostawiając tylko starego kamerdynera.
— Masz klucz ogólny? zapytał.... Był on już w pogotowiu, ale nikt się nie ważył nim posłużyć.
Lambert wziął go ręką drżącą, i otworzywszy, wszedł sam do mieszkania żony.
W pierwszym pokoju nic nadzwyczajnego dostrzedz się nie dawało; drugi stał otwarty. Lambert zbliżył się i powoli wszedł na palcach. Łóżko stało nieposłane; na stoliku widocznie z myślą jakąś ustawione były wszystkie kosztowne dary, jakie familia w klejnotach i pamiątkach złożyła pani młodéj.
Lambert zbladł trupio — oddechu mu zabrakło w piersi.
— Powróciła do ojca! rzekł w myśli. — A! moja matka, moja matka! jak ona to przeżyje! Stał chwilę jeszcze, ruszył się, zachwiał, i wolnym krokiem drzwi za sobą zamykając, poszedł do hr. Laury....
W progu zabrakło mu męztwa — musiał się wstrzymać, i nieprędko, namyśliwszy się, wśliznął się do pokoju.... Oczy matki czytały z jego twarzy nim przemówił — że stało się nieszczęście jakieś, którego ona nie umiała się nawet domyślić.
Lambert szedł milczący, zbliżył się, ukląkł u kolan matki, i pochwyciwszy ręce jéj zimne i drżące, począł całować.
— Mamo droga! męztwa.... wyjąknął.
— Co się stało? mów! mów!
— Nie ma jéj — musiała powrócić do ojca!
Hrabina odetchnęła....
— Jedź do niego! zawołała — jedź dopóki czas — ja — z tobą.
Chciała wstać i padła na krzesło.
— Czekaj — sił nie mam.
Jak trup blady na progu stawił się książę Ignacy.... Doszedł aż tu, ostatnich kilku kroków już nie mógł zrobić i wsparł się o ścianę. Oczy miał łez pełne.
Lambert od matki pośpieszył ku niemu....
— Ratujmy sławę imienia i domu! odezwała się hr. Laura. — Książę mój! ona u ciebie, nie prawdaż? Cożeśmy zawinili?
Ojciec rozpaczliwie ręce załamał, konwulsyjnym ruchem dobył z kieszeni bocznéj kawałek papieru i rzucił go — na ziemię. Mówić nie mógł. Lambert pochwycił kartkę. Był to list krótki córki do ojca, list dziecięcy, szalony, bez związku, niemówiący nic oprócz tego, że gwałtowna miłość zmusiła ją do tego kroku....
W pierwszéj chwili po uderzeniu tego piorunu, hr. Laura nie wiedząc jak się to da zrobić, chciała chorobą, bodaj śmiercią pokryć bolesny cios, który dotykał rodzinę.
Czuła się najwięcéj winną.
Książę płakał, nie mogąc pojąć gdzie się ta miłość i kiedy mogła narodzić, nie znał, nie domyślał się nikogo. Obwiniał Szordyńską, która właśnie była wyjechała i objaśnień żadnych dać nie mogła. Hrabina winiła niegodziwą Józię, ku któréj wstręt czuła od pierwszego wejrzenia....
Cały wypadek okrywała tajemnica nieprzebita....
Jeszcze żałobą okryta rodzina siedziała jak martwa, gdy hr. Lambertowi oddano kartkę pani Siennickiéj, która się domagała gwałtownie widzenia z hrabiną. Dołożyła w niéj, obawiając się, że jéj i teraz nie wpuszczą — „z objaśnieniem smutnego wypadku.“
Lambert sam poszedł po nią. Pani Adolfowa przybiegła najprzód ze współczuciem do staréj hrabiny, potém w prostych słowach opowiadać zaczęła o tém co podsłuchała. Przynosiło nazwisko markiza, którego książę nie znał, i ledwie sobie mógł przypomnieć, że rodzina tego imienia zajmowała sąsiednią willę w San-Remo....
Wczorajszą swą bytność wieczorną opowiedziała Siennicka, że zapewne więcéj szczegółów możnaby dobyć z męża jéj — ale....
— Ale ten ma do państwa żal, i pewnie nic mówić nie zechce.
— My też więcéj nad to co jest wiedzieć już nie potrzebujemy, rzekł Lambert dumnie.
Siennicka odeszła....
Gdy książę Ignacy długo milczący i ciągle ocierający łzy. oprzytomniał trochę, pierwsze słowo było o rozwodzie.
— Małżeństwa właściwie wedle praw kanonicznych nie było, odezwał się Lambert; nie żyliśmy z sobą, rozwód będzie łatwy....
Książę Ignacy wyjechał zaraz, milczący, pokorny pocałunek złożywszy na ręce hr. Laury. Po odejściu jego, syn zaprowadził ją do łóżka, czuła przebiegające po ciele dreszcze, była złamana, posłano po doktora. Drzwi domu oprócz niego jednego dla wszystkich zostały zamknięte.
Wypadek tak smutny, tak dziwny, dotykający rodzinę znakomitą, ani się utaić nie daje, ani wytłómaczyć tak, aby z niéj zdjąć można piętno, które po sobie zostawia.... Rano już rozeszła się po mieście wieść, że hrabina w nocy z kimś, nie wiedziano z kim nawet, uciekła.
Pułkownik, któremu przyniósł tę wiadomość dowcipny Jeremi, rozśmiał się na całe gardło.
— Przecież nie prima aprilis? zawołał.
— Poszedłem o zakład z Tadziem, dodał gość, że mi nie uwierzycie.
— A jakżeby rozsądny człowiek mógł, avec votre permission, uwierzyć głupstwu takiemu.... To wyrównywa temu, jakbyś mi przyniósł nowinę, że się ksiądz biskup ożenił.
I śmiał się.
Jeremi stał trzymając jedną rękę w kieszeni od kamizelki.
— Daję wam słowo honoru, że mówię prawdę!
Allons donc! słowo honoru!
— Słowo honoru!
Pułkownik zerwał się oburzony.
— Oszalałeś czy co?
— Wygrałem zakład! rzekł zimno Jeremi. Je vous salue!
I wyszedł.
Zadzwoniono do drzwi i ukazał się książę Adam od wczoraj małżonek hrabianki Elizy.
— Kochany pułkowniku, rzekł pośpiesznie — jesteś w przyjaźni z tym domem, musisz o nieszczęściu jego wiedzieć. Moja żona, która ma tyle przyjaźni dla hr. Lamberta, wysłała mnie do ciebie. Co się tam stało? Po mieście biega pogłoska. Niepodobna, abyś nie wiedział.
Leliwa zdrętwiał.
— Jak to wy słyszeliście także?
Zawołał na służącego:
— Surdut, kapelusz, lecę tam natychmiast!
— A wracając wstąp do nas, dodał książę Adam — proszę cię, moja żona....
Leliwa już nie słuchając wybierał się co prędzéj. Zeszli razem; siadł do dorożki i popędził do pałacu. Brama była zamknięta.
Chciał fórtką wejść gwałtem, i ta stała zaryglowana. Z posępną miną szwajcar rzekł:
— Nikogo państwo nie przyjmują.
Palsambleu! nikogo — ale mnie! krzyknął pułkownik.
— Nikogo! powtórzył stróż nieubłagany.
Leliwa, który go znał dobrze i miał u niego łaski, bo często go sobie datkami ujmował — spojrzał mu ostro w oczy.
Milczący szwajcar odpowiedział znaczącém wejrzeniem.
— Stało się co u was?
Stróż wrot ruszył ramionami, dawał do zrozumienia, że mówić mu nie wolno.
Pułkownik postawszy chwilę, pomyślawszy, zwrócił się do księcia Ignacego. I tu drzwi były zamknięte dla wszystkich, nawet dla niego.
Informacyi bliższéj nie było zasięgnąć od kogo, wielce strwożony pojechał do młodych księztwa Adamowstwa.
W progu saloniku swego stała czatując na niego już Eliza.
— Na miłość bozką! nie bierz mnie na tortury, mów — co to za szalona plotka?
Pułkownik wszedł rozstawiając ręce i — nie rzekł słowa.
— Co to jest? pytała piękna młoda pani, któréj twarz to gorzała, to bladła.
— Nie wiem nic — odezwał się pułkownik — brama pałacu zaparta dla wszystkich, rozkaz nieprzełamany. Ludzie milczą. Książę Ignacy nikogo nie przyjmuje....
Książę Adam, który dla żony gotów był na najnierozsądniejsze ofiary, wysłany na wzwiady, powracał właśnie zdyszany, ale nie bez pewnéj zdobyczy.
— Przekupiłem służącego, zawołał w progu. Nie ma wątpliwości, że młoda pani w nocy ze swą faworytą służącą uszła — z kim więcéj, tego nikt powiedzieć nie umie.
Z rana drzwi znaleziono zamknięte — nikogo w pokojach; w ogrodzie furtka wskazywała drogę, którędy wyszły.... Hrabina Laura leży chora.... Książę Ignacy płacze.... Tyle dowiedzieć się mogłem.
— A Lambert? zapytała Eliza.
Nie umiał książę Adam nic powiedzieć o nim. Smutnie potrzęsła głową młoda księżna: właśnie gdy on miał być wolnym, ona była związana!!
Leliwa nie zabawiwszy tu długo, puścił się w dalszą podróż z tém co miał i dla zdobycia nowych szczegółów.... Tych jednak pomimo najstaranniejszych poszukiwań po kątkach, ani jemu, ani nikomu się nie udało dostać; w miéjsce rzeczywistych, krążyły baśnie najpotworniejsze. Nikt nic nie wiedział.... Dopiero wieczorem panna Gertruda spotkawszy się z Adolfową, od niéj usłyszała całą historyę ze wszystkiemi drobnostkami i przyniosła ją przyjaciołce.... Niezaspokojona tém księżna dała jéj swój powóz i posłała po Siennicką, zapraszając ją do siebie na herbatę.
Ponieważ ta pana Adolfa swego już niepotrzebowała pilnować, a uwolniony z więzienia, wyłajawszy żonę, wybiegł na miasto i nie wracał, co ją niewiele zdawało się obchodzić, dała się przywieźć Siennicka.
Jeszcze gniew i oburzenie przeciw niewiernemu z ust jéj nieprzerwanie się wylewały; a księżna z uśmieszkiem trochę ironicznym na próżno ja starała się uspokoić.
— Moja pani kochana, rzekła — ja dopiero parę dni jestem zamężną, zdrady się nie spodziewam, ale powiadam ci, nie trzeba jéj tak brać do serca. Najprzód zemsta i odwet łatwy, a potém do mężczyzn takiéj nie można przywiązywać wagi. Są bałamuci z natury....
— O! ja, prawdę rzekłszy, odparła Siennicka, trochę się tego nawet po nim spodziewać mogłam, bo i w innych sprawach na niego niewiele można rachować; ale, proszę księżny dobrodziejki, kochał się we mnie kiedym była panną, nie przestał, gdym za mąż poszła, włóczył się za mną, gdym owdowiała, aż musiałam uwierzyć — no, i taki, bo słabość miałam do nicponia!
— Ale mówże, jak to było?
Siennicka zabrała się do opowiadania zwykłą metodą niewiast, które mając ból w sercu, radeby się z całego procesu swojego męczeństwa wyspowiadać tak, aby go drugim uczynić równie dotkliwym jak jest dla nich; poczęła wiec drobnostkowy protokół, nie pomijając ani charakterystyki pana referenta, grającego w nim pewną rolę, ani fizyognomii Saratellego, któremu dała epitet wyrazisty, ani nawet opisu izdebki, w któréj męża zamknęła z taką sztuką i odwagą.
Księżnę bawiła ta historya, śmiała się i przyklaskiwała energicznéj małżonce. Siennicka umiała ubarwiając je nieco, powtórzyć rozmowy Józi ze swym mężem, nie pomijając całusów, które je przeplatały; — nakoniec co wiedziała o markizie, o planach ucieczki, powtórzyła wiernie.
Eliza słuchając, zadumała się.
— Któżby to był powiedział, dodała, patrząc na tę trwożliwą, nieśmiałą dziewczynkę, któréj hr. Laura anielską aureolę włożyła na skronie? Któżby się domyślał tego po wychowaniu Szordyńskiéj? po pieczołowitości, z jaką czuwano nad tą słabiuchną istotą?
— A cóż pani teraz zrobisz z mężem? dodała księżna.
— Albo się poprawić musi — rzekła Siennicka — albo mu życie zatruję tak....
— To cię porzuci! wtrąciła Eliza.
Siennicka ręką machnęła.
— Już teraz po nim płakać nie będę — rzekła. Dopóki była nadzieja, że z niego zrobię człowieka, miałam przywiązanie do niego; jak się ma łajdaczyć — niech sobie idzie gdzie chce! Tak z nim jak bez niego!!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.