Dom tajemniczy/Tom III/XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.
W Czerwonym domu.

Po wyjściu z hotelu Dyabelskiego, owinięta w czarne domino, które kostyum jej okrywało, wiedźma zamiast skręcić na lewo i pójść na plac świętego Michała, udała się wprawo na ulicę l’Ener.
O parę set kroków po za uiluminowanemi sztachetami pałacu zięcia de Simeusów, a w pobliżu małej furtki wybitej w murze, natrafiła na lektykę.
Tragarze spali siedząc na poręczach. Wiedźma usiadła i poleciła odnieść się do domu.
Po trzech kwadransach drogi wysiadła przy końcu ulicy l’Estoufade, a rozejrzawszy się na wszystkie strony i przekonawszy, że niema nigdzie ani jednej żywej duszy, weszła ostrożnie do siebie.
Wielką salę pierwszego piętra oświetlała mała lampka, stojąca na hebanowym stole.
Murzyn Jowisz, któremu kazała była oczekiwać na swój powrót, używał głębokiego, niczem niezamąconego spokoju, w ogromnym fotelu.
Nie słyszał nic, jak pani weszła i jak się zbliżyła do niego.
— Hej, Jowisz!... krzyknęła niecierpliwie.
— Słucham pani... wyszeptał murzyn nagle przebudzony, przewracając wylękłemi oczami.
— To tak pilnujesz?... to tak czuwasz nad mojem mieniem, kiedy mnie niema w domu...
— Pragnąłem czuwać... pragnąłem pilnować... ale sen silniejszy był odemnie... Biedny Jowisz uznaje swoję winę i błaga o przebaczenie — dodał trzęsąc się cały ze strachu...
— Przebaczam ci... pomimo bowiem licznych wad swoich, dobrym jesteś bardzo sługą... Posłuchaj teraz tylko uważnie, co ci powiem...
— Słucham... nie jestem wcale śpiący...
— Idź na górę do swojego pokoju, przynieś materac z łóżka i połóż go w sieni przy schodach, podedrzwiami tego pokoju...
— Dobrze, proszę pani... w tej chwili spełnię ten rozkaz... i pójdę zaraz potem na górę spać się położyć, jeżeli pani pozwoli...
— Będziesz się mógł położyć, ale nie w swoim pokoju... Rzucisz się w ubraniu na materac, w ten sposób, aby bez obudzenia cię niepodobna było dostać się tutaj... Oto są pistolety... masz je mieć ciągle pod ręką i użyć w razie potrzeby.
Murzyn spojrzał na Perinę z widoczną obawą.
— Czy pani się spodziewa złodziei?... zapytał zieleniejąc, co u negrów bladość naszę zastępuje.
Wiedźma nie mogła powstrzymać uśmiechu...
— Nie — odrzekła — nie spodziewam się złodziei... ale mam nieprzyjaciół... Ostrożność nakazuje mi czuwać bezustannie... Idź i zrób jak kazałam...
Murzyn wyszedł z pistoletami.
Po chwili Perina usłyszała, jak schodził z góry, a niedługo regularne chrapanie przekonało ją, że zajął wyznaczone mu stanowisko.
Perina pozamykała wszystkie drzwi na klucze, pozasuwała rygle i powiedziała sobie, że jest teraz bezpieczną...
Słyszeliśmy, że Perina mówiła o nieprzyjaciołach, w rzeczywistości jednak miała tylko jednego wroga, a przynajmniej obawiała się tylko jednego. Obawiała się barona Luca de Kerjeana...
Nie robiła sobie żadnych co do niego iluzyj... Wiedziała, że ją od dawna śmiertelnie nienawidzi... rozumiała, że narzucone mu małżeństwo bardziej jeszcze tę nienawiść powiększyło. Nie uważała też wcale za rzecz nadzwyczajną, iżby Luc zapragnął pozbyć się strasznego dlań łańcucha... Ztąd ostrożności, jakie zarządziła.
Wiemy, że sypialny pokój wiedźmy łączył się z dużą salą. Wzięła lampę, weszła do owej sypialni, zdjęła przebranie i włożyła szeroką ciemną suknię, jaką zwykle nosiła,
Potem podeszła do rogu pokoju, w którym po za lamperyą z rzeźbionego drzewa ukryte były wiadomo nam drzwi małe, nacisnęła sprężynę, a gdy drzwi się usunęły, weszła do wązkiego, ponurego pokoiku, służącego za schronienie, a właściwie za celę więzienną Janiny de Simeuse.
I zbliżyła się do łóżka, na którem nieszczęśliwa księżniczka spała w ubraniu snem głębokim, podobnym do omdlenia.
Słabe światełko lampy opromieniało śliczną, łagodną jej twarzyczkę, a bladość tej twarzyczki tem lepiej uwydatniały czarne rozrzucone włosy księżniczki.
Potrzeba było mieć duszę tak spodloną, jak Perina, ażeby patrzeć bez wzruszenia na te boleśnie zmienione rysy, na te sińce pod oczami, zapadłe policzki i wychudłe ramiona.
Janina i teraz piękną była... ale pięknością straszny, pięknością suchotnicy na śmierć w dwudziestym roku skazanej.
Panna de Simeuse nie przebudziła się wcale.
Wiedźma długo się wpatrywała w czyste jej rysy, na których wielka boleść była wypiętnowaną.
Wiedziała, co znaczą symptomaty, jakie uderzyły jej oczy.
— Umiera!... gaśnie z nadzwyczajną szybkością... mruknęła. Silna to była i bogata natura i mogła przetrzymać wiele, ale ciemność i brak ruchu ją zabijają... Zawcześnie jeszcze, panienko... jeszcze mi jesteś potrzebną... Twoje życie jest mi koniecznem jeszcze!... Nie możesz umrzeć wcześniej, niż za dziesięć miesięcy... Inaczej wymknąłby mi się pan Kerjean... inaczej nie doszłabym do celu!... Dni jej są, jak się zdaje, policzone... ale nauka nie jest czczem słowem tylko, potrafię przedłużyć tę egzystencyę, albo raczej agonię do czasu, dopóki Janina de Simeuse nie będzie mi zupełnie już niepotrzebną.
Udała się do sali, wyjęła z jednej z szaf flaszkę ze szkła czarnego i maleńki kryształowy kubek. Nalała doń kilka kropel bezbarwnego płynu, powróciła do Janiny i ujęła ją za białą, wychudłą rękę
Nieszczęśliwe dziecko otworzyło oczy i uniosło się trochę, Chociaż lampka była przyciemnioną, powieki biedaczki przyzwyczajone do ciągłych ciemności, nie mogły znieść najmniejszej jasności i natychmiast się zamknęły.
Jednocześnie wydobyło się z piersi długie, ciężkie westchnienie, ręka chwytała się piersi, a twarz wyrażała bolesne odrętwienie.
— Czy cierpisz?... zawołała nikczemna czarownica.
Młoda kobieta nie była w stanie pojąć, czego chcą od niej i nic nie odpowiedziała.
Czarownica powtórzyła zapytanie, szarpnąwszy jednocześnie silnie za ramię męczennicę.
Drgnęła ona, spojrzała żywo przed siebie i wyszeptała głosem zaledwie dosłyszanym:
— Ogień!... ogień!... Palę się!... O moja matko, moja matko, dla czegoż mi umrzeć już nie pozwolisz!...
— Nie umrzesz... moje dziecię... odpowiedziała Perina, matka twoja przysłała mnie tu po to, abym stłumiła płomienie, które cię pożerają... Masz, napij się, a orzeźwisz się i zaraz lepiej ci będzie...
Janina zwróciła na mówiącą oczy przygasłe i bez wyrazu.
Nie wyciągnęła ręki ku podawanemu jej kabkowi kryształowemu, ale wyszeptała po raz drugi:
— O!... moja matko... moja matko!...
— No... odezwała się Perina głosem rozkazującym, trzeba mi ufać i słuchać... Napij się a zaraz lepiej ci się zrobi... no... pij... żądam tego...
Jednocześnie przytknęła kubek do ust dziewczęcia.
Janina wstrząsnęła się nerwowo całem ciałem, ale nie stawiła żadnego oporu i wypiła wszystek płyn do ostatniej kropelki.
Prawie w tej chwili opadła na poduszki i zamknęła znowu powieki. Zasnęła.
Perina przystanęła z boku u łóżka i śledziła z ciekawością twarzyczkę ofiary.
Po kilku minutach dostrzegła w niej zmianę znaczną.
Rysy się ożywiły, sino-niebieskawe obwódki, otaczające oczy, ściemniały, słabiutki rumieniec wystąpił na śmiertelnie blade czoło i policzki, oddech równy i łagodny począł poruszać piersi.
Widocznem było, że gwałtowne boleści, sprawiane nieszczęśliwej przez pożerający ją ogień wewnętrzny, w zupełności ustąpiły.
Na wargach czarownicy ukazał się uśmiech zadowolenia. Opuściła pokoik, a raczej celę więzienną, mrucząc:
— Będzie żyła jeszcze sześć miesięcy...
Po tem spostrzeżeniu, udała się do swej sypialni z zamiarem położenia się do łóżka, ale zmieniła zaraz zamiar, bo poczuła się zanadto jeszcze wzburzoną, ażeby usnąć potrafiła — postanowiła zająć się pracą.
Wiemy, co to była za praca.
Kiedy nie kładła kabały, dystylowała sławne swoje mordercze eliksiry.
Wytwarzać najrozmaitsze wyciągi mineralne, było prawdziwą dla niej przyjemnością.
Tej nocy zresztą potrzebowała przygotować lekarstwo, któreby przedłużyło na pół roku egzystencyą Janiny de Simense.
Wyszła ze swego pokoju, zapaliła drugą lampę, żeby zapewnić sobie światło, jakiego potrzebowała; weszła do szklanego laboratoryum, nakładła węgli w piecyki, rozpaliła je, popostawiała retorty, założyła na twarz szklanną maskę, jakiej używała przy niebezpiecznych operacyach chemicznych i kiedy ostre pary zaczęły się wydobywać, usiadła pogrążona w zadumie, to przywoływała wspomnienia z przeszłości, to znów roiła różne o przyszłości nadzieje.
— Ah!... szeptała sama do siebie, przechodząc w pamięci całe przeszłe życie swoje, miał wielką racyę stary żyd Samuel, miał wielką racyę mistrz mój, gdy mówił w chwili zgonu:
„— Dałem ci jedyne dobro prawdziwe, jedyny niezrównany talizman, dałem ci naukę złego!... Dzięki mnie, będziesz bogatą i potężną!... I namiętności i występki będziesz umiała wyzyskiwać!... W błocie szukać będziesz złota, a posiędziesz zbiór obfity!... Kopalnia, do której schodzisz, jest niewyczerpaną, pozostanie zawsze i wiecznie bogatą!... Złoto i wiedza, oto dwa sekrety życia!... Wszystko inne, jest niczem!...“
Był stary mędrzec prorokiem!... Sprawdzają się przepowiednie jego... Występki, namiętności i zbrodnie ludzkie, uczyniły mnie milionerką, wkrótce też posiądę władzę, wkrótce wejdę z głową podniesioną w ten świat dumny, patrycyuszowski, który zdawał się być na zawsze zamkniętym przedemną!... Za sześć miesięcy zostanę baronową de Kerjean!... Za sześć miesięcy nosić będę nazwisko tego wielkiego pana bretońskiego, którego moi pradziadowie byli nędznemi sługami... Luc de Kerjean zawsze był tylko nędznikiem... był szlachcicem bez honoru i bez duszy, ale gdyby inaczej było, czyżby się ożenił ze mną?... Nie... z pewnością nie!... Ale co mnie to obchodzi?... Żądam tylko tytułu... pogardzam nim tak samo, jak on mnie nienawidził... Pewną jestem, że w tej chwili marzy o mojej śmierci!... Skoro pozostanę jego żoną, będzie przedewszystkiem o tem myślał, ażeby pozbyć się mnie w jakikolwiek sposób!... Ale potrafię go uprzedzić... pani baronowa de Kerjean pierwsza z pewnością owdowieje... żeby oszczędzić kochanemu baronowi zmartwienia!...
Na tę myśl ostatnią, straszna istota uśmiechnęła się pod maską.
Kiedy sobie to wszystko w duszy mówiła, węgle zajęły się, ale nie rozpalały tak, jak tego była potrzeba.
Zdjęła ze ściany mieszek i zaczęła nim dmuchać, natychmiast jednak przerwała tę robotę.
Wydało jej się wśród nocnej ciszy, jakby od strony uliczki l’Estoufade, po cichu drzwi się otworzyły, a ponieważ, jak wiemy, Czerwony dom stał w pewnem oddaleniu, skrzypnięcie drzwi cudzych dojść jej nie byłoby w stanie.
Wyszła z laboratoryum, otworzyła okno w sali i wyjrzała na ulicę.
Ciemno było zupełnie i głęboka cisza dokoła.
W dali gdzieś słychać było szczekanie psa, ulicą nikt nie przechodził.
Zamknęła okno, przeszła przez całą salę i zbliżyła się do drzwi, po za któremi Jowisz zasypiał.
Tu znowu posłuchała parę sekund, ale posłyszała tylko głośne miarowe chrapanie murzyna.
— Złudzenie!... powiedziała sobie, zasiadając ponownie przy retortach, w których płyny zaczynały szumieć właśnie. Cisza nocna pełną jest dziwnych, niewytłomaczonych odgłosów. Czerwony dom doskonałe jest zamknięty... nie mam się więc czego obawiać...
Uspokoiwszy się w ten sposób, zamieszała kilka razy ciecze pałeczką żelazną i powróciła znowu do przerwanych na chwilę marzeń.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.