Dwie sieroty/Tom II/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

— Poręczam za nieposzlakowane obyczaje mojego agenta, zawołał śmiejąc się Theifer. Na noc zostawisz go pani w tej tu pierwszej izbie, Nie zadziwi to nikogo, boć przecie brat mając w Paryżu zamieszkałą siostrę, nie będzie szukał przytułku u obcych ludzi.
— A któż będzie otwierał bramę w nocy?
— Ma się rozumieć, że on!... Dlatego się przecie tutaj umieści, ażeby widział każdego z wchodzących do domu. Dasz mu pani także listę lokatorów. No! jakże zgadzasz się pani na te warunki?
— A dostanę stu frankówkę?
— Natychmiast!... a oprócz tego gratyfikację w tym dniu w którym ów mniemany brat pani wyjedzie z powrotem do Troges.
Zgadzam się na wszystko!...
— Ale ostrzegam... tajemnicę ścisłą zachować potrzeba!
— Bądź pan spokojnym... Będę milczący jak te wypchane kanarki co stoją pod kloszem.
Theifer podał chciwie czyhającej kobiecie stu frankowy banknot, jaki z gorączkową niecierpliwością wsunęła do kieszeni.
— A więc umowa zawarta? pytał Theifer.
— Tak panie. Oczekuję na przybycie mojego brata Klaudjusza Piigal, i zajmę się natychmiast przyrządzeniem dla niego wygodnego pomieszczenia.
W godzinę po odejściu inspektora, cały dom już wiedział o radości odźwiernej, do której miał nazajutrz przyjechać brat dawno niewidziany.
Z nadejściem poranku, stanęła przed domem dorożka wyładowana prowjantami, z której wysiadł jakiś wieśniak. Ujrzawszy odźwierną, rzucił się na szyję tej zaimprowizowanej swej siostrze, ściskając ją serdecznie. Tak to wszystko zrobionem było zręcznie i składnie, że odźwierna rozpłakała się przy powitaniu.
Wyobrażała sobie, że widzi swojego brata, i przez długi czas utulić się w płaczu nie mogła.
We dwie godziny, pod jakimżeś zmyślonym pozorem zawitał Theifer, i zastał wszystko w porządku, tak jak sobie życzył.
Zrobiono zasadzkę z właściwą policjantom przebiegłością. Gdyby jaka obca osoba pragnęła odwiedzić panią Monestier, puszczono by ją na górę, lecz ostrzeżony wnet o tem agent stojący przed bramą śledził by ją przy wyjściu.
Niestety jednak, tak jak powiedział Theifer księciu Jerzemu, żywy duch oprócz doktora Edmunda Loriot nie przychodził do pani Monestier.
Odźwierna dotrzymała słowa; milczała jak kamień. Nikt nie domyślał się, że ów spokojny dom przy ulicy Notre-dame des Champs przemieniony został w pułapkę.
Tegoż dnia właśnie w którym uwolniono Eugenjusza z więzienia, agenci jak zwykle stali na czatach. Żadne ważniejsze zdarzenie nie zakłóciło dotąd spokoju.
Eugenjusz o godzinie ósmej rano, udał się wprost na przedmieście Saint-Germain, do dziewiątej stanął na wprost domu wskazanego adresem przez mechanika.
Zatrzymał się tu chwilę.
— Powiedziano mi, mówił do siebie, że w moim ręku spoczywa szczęście i honor dwóch kobiet... Muszą to być więc szczegóły wielkiej wagi w tym liście. Ireneusz polecił mi go oddać matce a nie młodej dziewczynie jej córce... Lecz na nieszczęście zapomniałem na którym piętrze mieszka tu pani Monestier, a nieradbym pytać o to odźwiernej. Trzeba w inny jakiś sposób nagrodzić moją nieuwagę.
I przeszedł w poprzek ulicę z zamiarem wejścia w głąb bramy.
Nagle spostrzegł przed handlem win siedzącego mężczyznę z przyborami do czyszczenia zabłoconego obuwia przechodniom. Jeden rzut oka ostrzegł go dostatecznie o niebezpieczeństwie. Cofnął się w oka mgnieniu na przeciwległy trotoar.
— Do pioruna! zawołał, ja się nie mylę!... Ów spokojnie siedzący czyściciel, nie jest tym za kogo pragnie uchodzić... Jest to znany mi dobrze agent policyjny, który wieczorami czatował pod teatrem na takich jak ja przestępców. Co on tu jednak robi? Na kogo zakłada sidła? W każdym razie teraz bardziej niż kiedykolwiek na ostrożności mieć mi się potrzeba.
Niechcąc wszelako uchodzić z placu walki przed rozpoczętą kampanją, Eugenjusz wydobył tytuń z kieszeni, a skręcając niby papierosa przypatrywał się uważnie temu mniemanemu czyścicielowi butów.
Za chwilę potem, z bramy tegoż samego domu, wyszedł jakiś tłusty wieśniak, i rozpoczął pogawędkę z przebranym agentem.
Wysłaniec Ireneusza Moulin, omal nie krzyknął z przestrachu, w owym wieśniaku albowiem poznał drugiego policyjnego agenta.
— Tego już za wiele!... mruknął pół głosem. Dom jest strzeżony istnie jak kasa ogniotrwała. Byłożby to w celu przeszkodzenia mojej wizycie? Kto wie?... Co począć zatem? Gdyby mnie spostrzegli, przepadło wszystko!
I szybkim krokiem skręcił w ulicę de Rennes.
Uszedłszy kawałek drogi, zatrzymał się znowu.
— Co zrobić z tą powierzoną mi przesyłką? zapytał siebie. Przyrzekłem, że dziś nieodmiennie doręczę list i klucz tym nieszczęśliwym kobietom. Miałżebym z przestrachu zniżyć się do nikczemności. I czegóż zresztą mogę się obawiać? Że znam tych dwóch agentów, to jeszcze nie dowód ażeby i oni mnie znali!... Zresztą i na nich można znaleźć sposób... Trzeba się nad tem zastanowić.
Zdecydowawszy się powrócić pod № 19. Eugenjusz nie namyślał się dłużej. Wolnym krokiem wszedł na ulicę Notre-Dame.
Grubego wieśniaka już nie było, drugi tylko agent siedział przed sklepem paląc fajkę.
Eugenjusz spojrzał w górę, chcąc się przypatrzeć oknom pierwszego i drugiego piętra, i dostrzegł w jednym z nich wystawioną kartę w rodzaju szyldu z napisem:

„LABROUILLAT“
Krawiec męzki.

— Otóż mam sposób!... zawołał uradowany, i śmiało wszedłszy w bramę skręcał już na wschody gdy ostry głos jakiś zawołał?
— Hej!... hej!... gdzie to idziecie i po co?... Do kogo macie interes?
Eugenjusz obróciwszy się, spotkał oko w oko z owym wieśniakiem, którego widział przed chwilą.
— Gdzie idę? powtórzył ze stanowczością w głosie, do krawca... do pana Labrouillat, jeżeli pan o tem chcesz wiedzieć.
Odpowiedź ta zadowolniła w zupełności przebranego agenta.
— To dobrze, odrzekł, ale należy panu o tem wiedzieć, że gdy się wchodzi do prywatnego domu potrzeba opowiedzieć się odźwiernemu.
Eugenjusz nie słuchając gderania, biegł po wschodach o ile mu sił starczyło, i wkrótce znalazł się na trzecim piętrze.
Na jednych z dwojga drzwi przybita była tabliczka z napisem: „Labrouillat“.
— Zadzwonię tu... rzekł sobie; w takich domach wszyscy się znają nawzajem. Wskażą, mi adres tej pani, której przesyłkę oddać muszę.
Pociągnął za dzwonek. Młoda panienka we drzwiach się ukazała pytając:
— Co pan sobie życzy?
— Chciałbym dowiedzieć się gdzie mieszka pani Monestier... Może tutaj?
— Nie panie; tu mieszka mój ojciec, Labrouillat, krawiec. Pani Monestier zaś mieszka tu, obok.
— Dziękuję za objaśnienie.
Postąpiwszy parę kroków, Eugenjusz miał już zadzwonić, gdy drzwi zwolna otwarto, a w nich ukazała się Berta w grubej żałobie.
— Czy pan do nas ma interes? zapytała, spostrzegłszy nieznanego sobie mężczyznę.
— Tak, do pani Monestier.
— Zatem wejść proszę, dodała cofając się w głąb pokoju.
Eugenjusz wszedł nieśmiało.
— O co chodzi? zapytała, widząc, że przybyły nie śpieszy się z objaśnieniem.
— Pragnąłbym widzieć się z panią Monestier, odrzekł przypomniawszy sobie polecenie Ireneusza.
— Możebym ja mogła zastąpić moją matkę?
— Nie pani... Muszę koniecznie widzieć się z samą panią Monestier.
— Matka moja jest ciężko chora, i zdaje mi się śpi teraz...
— Wybacz mi pani moją natarczywość, lecz muszę w bardzo ważnej sprawie pomówić z matką pani. Proszę ją zatem obudzić, ponieważ każda chwila jest drogą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.