Dwie sieroty/Tom III/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Wchodząc w próg „parlatorjum“ stary rzezimieszek spojrzał bacznie na młodego adwokata, który również badawczo przyglądał się fizjognomji nowo przybyłego.
— Ma sprytną minę, pomyślał Jan-Czwartek. Podoba mi się ten człowiek!... I zaczął z układną grzecznością w te słowa:
— Wskutek przedstawienia mnie przez kolegę, raczyłeś pan zająć się moją sprawą, i kazałeś mnie tu przywołać. Jestem panu tak wdzięcznym panie adwokacie, że nie potrafię wyrazić słowami mojej wdzięczności, tak dla pana jako i Ireneusza Moulin, który wiedząc, że się znajduję, w kłopotliwem pieniężnym położeniu, zobowiązał się zaliczyć panu na mój rachunek wynagrodzenie. Jestem pewnym, że jeśli pan bronić mnie będziesz, zostanę uniewinnionym.
— Będę bronił, jeżeli się przekonam, iż rzeczywiście niezawiniłeś, odparł Henryk de la Tour-Vandieu. A teraz odpowiadaj szczerze na moje zapytania.
— Przysięgam że nic nie zataję!...
— Jesteś oskarżony o kradzież?
— Tak panie.
— Czy rzeczywiście nie zawiniłeś w tej sprawie?
— Nie zawiniłem, niesłusznie mnie oskarżono.
— Musiały być jednak jakieś powody do podobnego oskarżenia?
— Nie było żadnych.
— Może pozory świadczyły przeciw tobie?
— I to nie!... panie adwokacie. Nic nie było coby mnie mogło podać w podejrzenie, prócz denuncjacji pewnego łotra zwanego „Szpagatem“, który postanowił wsadzić mnie do więzienia ponieważ wyobraził sobie, że ja byłem powodem jego przyaresztowania.
— A czy byłbyś w stanie dowieść swej niewinności w tej sprawie.
— Tak; mogę przekonać sędziów, żem był natenczas nieobecnym w Paryżu, świadkowie to potwierdzą.
— Jeżeli tak, to moja pomoc nie jest ci potrzebną?
— Przeciwnie, pomoc pańska jest dla mnie niezbędną.
— Dla czego?
— Bo muszę wyznać że... że jestem recydywistą.
— Wiem o tem, odparł Henryk.
— I że... naturalnie, tłumaczył dalej Jan-Czwartek, jeżeli nie będę miał obrońcy, lub też dostanę obrońcę z urzędu, dla którego moja sprawa będzie zupełnie obojętną, chwycą mnie za kark tam w sądzie, mimo że czysty jestem jak śnieg i zawyrokują mnie na Bóg wie ile miesięcy Więzienia. Pan broniąc mnie, będziesz mógł przekonać sędziów, że chociaż człowiek raz zgrzeszy, nie idzie zatem, ażeby grzeszyć miał ciągle.
— Czy masz rodzinę?
— Niemam. a przynajmniej niewiem o żadnej. Podrzutek, znaleziony w polu, nad rowem, ani opieki, ani zachęty ku dobru... ani życzliwego serca. Takie fatalne położenie do złego tylko prowadzi. Pojmuje pan, że nie należałoby mnie potępiać ale raczej pożałować!...
— Nie potępiam cię wcale... i będę się starał ztąd cię wydobyć. Podaj mi nazwiska świadków na których zeznania chcesz się powołać.
— Już je zapisano panie adwokacie w protokole u sędziego śledczego.
— Dobrze; każę sobie przedstawić akta twej sprawy. Zrobię co tylko będzie w mej mocy, ale nie mogę taić przed tobą, że dawniejsza twa sprawa i wyrok skazujący cię na więzienie, będą wielką dla mnie przeszkodą w odpowiedzi na oskarżenia prokuratora.
— Ach! panie adwokacie, wyjąknął z wzruszeniem Jan-Czwartek, błagam... zaklinam... nie opuszczaj mnie pan!... Całą nadzieję pokładam w panu!... Wyjednaj mi uwolnienie... Ja bardzo potrzebuję być wolnym!...
Henryk de la Tour-Vandieu zdumiony dźwiękiem głosu z jakim Jan wymówił te słowa, spojrzał na niego uważnie.
— Tak bardzo potrzebujesz być wolnym? powtórzył. Sądzę, iż nie w żadnym występnym celu, nie dla tego naprzykład aby się zemścić po nad tym, który cię oskarżył?
Czwartek, jak wiemy był doświadczonym, zręcznym komedjantem. Wytrzymał z niezachwianym spokojem badawcze spojrzenie adwokata.
— Tak; nie dla złego czynu, potrzebuję wolności odrzekł, ale przeciwnie, dla spełnienia dobrego uczynku.
Henryk badał ciekawie fizjonomję więźnia.
— Mam temu wierzyć? odparł z niedowierzaniem.
— Upewniam pana adwokata.
— Jakiegoż rodzaju jest ten twój dobry uczynek?
— Opowiem panu wszystko, lecz przed tem pozwolisz mi pan zadać sobie kilka zapytań... Dajesz mi pan na to upoważnienie? Młodzieniec skinął głową potwierdzająco.
— Nieznam dobrze przepisów prawa, zaczął Jan-Czwartek, a potrzebowałbym dowiedzieć się co do pewnego punktu czy nie jestem w błędzie?
— Mów zatem.
— Objaśnij mnie pan czy prawo karze człowieka za zbrodnię popełnioną przed wieloma laty?
— Powiedz dokładnie przed iloma laty? bez tego bowiem objaśnić cię ściśle nie mogę.
— Zbrodnia o której mówię, popełnioną została przed dwudziestoma laty, i pociągnęła za sobą karę śmierci.
— Zdumiewa mię twoja nieśmiałość, rzekł Henryk. A więc posłuchaj. Kodeks karny powiada w rozdziale piątym, artykule 687, co następuje:
„Możność dochodzenia bądź na drodze cywilnej bądź na drodze karnej, zbrodni, pociągającej“ za sobą karę śmierci lub dożywotniego więzienia, jako też każdej innej zbrodni, zasługującej na więzienie i pozbawienie praw, ustaje po upływie lat dziesięciu, rachując od dnia w którym zbrodnia popełnioną została, jeżeli w tym przeciągu czasu nie były przedsiębrane żadne kroki prawne w celu poszukiwania i wyśledzenia sprawcy“.
Czy więc w wypadku o którym wspominasz nie było żadnego śledztwa ani poszukiwań?
— Nie było, panie adwokacie.
— Skoro tak, to zbrodniarz może być pewnym bezkarności.
— Jakto? nawet gdyby ujawniono i poparto dowodami spełnioną przezeń zbrodnię?
— Nawet i w takim razie.
— A jeżeli człowiek niewinny został zawyrokowanym i straconym w miejsce winowajcy?
— To nie zmienia prawa. Możnaby, rzecz pewna wydobyć na jaw przeszłość, i postarać się o oczyszczenie pamięci niewinnie potępionego, lecz prawdziwemu winowajcy nie będzie grozić żadna inna kara, prócz rozgłośnego skandalu. Winien się okaże jedynie wobec sądu świata, ale nie będzie potrzebował obawiać się niczego prócz... hańby!...
— A gdyby zajmował świetne i bardzo wybitne stanowisko?
— Tem gorzej dla niego. Upadek byłby głośniejszy i cięższy. Ot! wszystko! Jan-Czwartek głęboko zadumał.
— A teraz, zaczął po chwili Henryk de la Tour-Vandieu, powiedz mi w jakim celu żądałeś powyższych objaśnień?
— Posłuchaj pan. Znam pewnego starego zbrodniarza, zajmującego w świecie wysokie stanowisko, miljonera, który stał się wspólnikiem morderstwa, i niewinnego człowieka wysłał pod gilotynę, ażeby zginął w jego miejsce !... Skoro zostanę uwolnionym, pomszczę tę nieszczęśliwą ofiarę, odkrywając prawdziwego winowajcę, i udam się do pana o pomoc w osiągnięciu tego celu. Widzisz pan zatem, że tu chodzi o prawdziwie dobry uczynek.
— Kto wie czy będziesz go mógł dokonać? rzekł Henryk. Sumienie w takich razach bywa najsprawiedliwszym sędzią. Może przez te lat dwadzieścia dręczy ono zbrodniarza za popełnioną winę? W każdym razie, jeżeli po uwolnieniu zechcesz zasięgnąć mej rady, najchętniej ci takową udzielę.
— Wszak pan nazywasz się de la Tour-Vandieu? zapytał Jan-Czwartek.
— Tak: ale dla czego pytasz mnie o to?
— Wszak to rzecz prosta, mój Boże!... Radbym wiedzieć nazwisko mego szlachetnego obrońcy. Zresztą nazwisko pańskie, obcem mi nie jest. Byłżebyś pan krewnym księcia Zygmunta de la Tour-Vandieu?
— Był to mój stryj, ale już nie żyje.
— Wiem o tem... Byłem przy jego śmierci.
Henryk spojrzał na mówiącego z zdumieniem.
— Co?... byłeś przy zgonie księcia Zygmunta de la Tour-Vandieu? wykrzyknął.
— Tak, panie adwokacie... Znalazłem się tam przypadkowo... Stryj pański zginął w pojedynku. Przechodziłem właśnie przez lasek Winceński w chwili kiedy go raniono... Zbliżyłem się... Już konał!... Mogę poświadczyć, że to był dzielny i odważny człowiek!... Znałeś pan zapewne dobrze tego swojego stryja?
— Nie znałem go... wyszepnął młodzieniec.
— A można zapytać ile pan masz lat? badał dalej Czwartek.
Pytania te, męczyły i kłopotały Henryka.
— Mam lat dwadzieścia dwa, odrzekł pragnąc co rychlej ukończyć rozmowę.
— A lat dwadzieścia mija, jak książę Zygmunt zginął. Za małym pan byłeś, to prawda ażeby módz go zapamiętać... Lecz pański ojciec czy nie był on natenczas obecnym na placu walki?
— Mój ojciec mieszkał natenczas we Włoszech, i przyjechał wtedy do Francji w kilka miesięcy po śmierci stryja i babki mojej i przywiózł mnie wtedy z sobą do kraju.
Henryk zmieniał w ten sposób fakta dla uniknięcia tłumaczeń co do swojej pozycji jako podrzuconego niegdyś dziecka a obecnie przybranego syna Jerzego de la Tour-Vandieu.
Zawsze tak odpowiadał, ilekroć go pytano o szczegóły z jego dzieciństwa.
Ta jego odpowiedź zaniepokoiła Jana-Czwartka.
Jeżeli on powrócił wraz z ojcem do kraju, pomyślał sobie, dopiero po śmierci stryja, a więc to nie jego ojciec jest tą osobistością z Neuilly. Gęsie pióro sam nie wiedział co mówił o owym sławnym liście... Widocznie pomięszało mu się w głowie... Słowem, że z tego wszystkiego nic nie rozumiem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.