Dwie sieroty/Tom V/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Podczas tej rozmowy, Estera siedziała na łóżku nieruchomie zapatrzona w przestrzeń.
Edmund ujął zwolna jej rękę.
Spojrzała na niego, jak gdyby go dopiero w tej chwili spostrzegła.
— Czy pani bardzo cierpisz? — zapytał łagodnie.
Wstrząsnęła głową wysuwając rękę z jego dłoni.
— Może pani życzysz sobie czego? — zapytał po chwili.
Obłąkana przywtórzyła poruszeniem głowy.
— Czego więc pani pragniesz?
— Słońca i kwiatów, — odparła zaledwie dosłyszanym głosem.
— Słońce masz pani w oknie, a za chwilę zaprowadzą cię do ogrodu, gdzie jest dużo kwiatów. Będziesz pani mogła ułożyć sobie bukiet.
Na twarzy chorej zawidniał wyraz najwyższego zadowolenia, a usta wyszeptały:
— Czy do Brunoy mnie zaprowadzą?
— Tak.
— Nie chcę! gwałtownie zawołała.
Edmund usłyszawszy to nazwisko, drgnął widocznie. Przypomniał bowiem sobie, że Ireneusz Moulin powiedział mu kiedyś:
„Jestem pewny, że to są prawdziwi zabójcy doktora z Brunoy.“
— Dziwny zbieg okoliczności! — myślał sobie. — Miałyżby te dwie kobiety mieć coś wspólnego z sobą? Czyliż zamknięcie tu jednej, jest w związku ze zniknięciem drugiej? Miałożby z tąd wyjść rozwiązanie tajemnicy o której mu Berta z Ireneuszem wspominali? Miałażby mnie wybrać Opatrzność do rozświetlenia tej sprawy?
Po chwili znów ujął rękę Estery.
Chciała ją usunąć natychmiast, lecz doktór na to niepozwolił. Spojrzał bystro jej w oczy, i zmusił do zupełnego posłuszeństwa.
— Niechcesz więc pani jechać do Brunoy? — zapytał przyciszonym głosem.
— Nie... niechcę!
— A jednak pojedziesz pani.
Chora zaczęła drżeć na całym ciele, a odwróciwszy się od Edmunda wyszepnęła:
— Nie pojadę!... lękam się... tam mnie zabiją... Boję się!... boję!
I coraz gwałtowniej zaczęła drżeć, usuwając się od doktora.
Atak mógł wybuchnąć lada chwila.
Tego właśnie obawiał się Edmund.
— Rozkazuję pani zachować się spokojnie!... — zapytał stanowczo. — Odpowiadaj na moje zapytania. Czego się lękasz?
Estera milczała.
— Kogo obawiasz się pani spotkać w Brunoy?
Obłąkana wpatrzyła się w niego. Widocznie nie rozumiała zapytania. Po chwili jednak zrywając się z wyrazem najwyższego przerażenia:
— Tam... w nocy... krew i śmierć!... — zawołała. — Tu, kwiaty... niebo błękitne... słońce i rozkosz niebiańska!..
Przy ostatnich słowach, głos jej ucichł zupełnie, z ciężkiem westchnieniem pochyliła głowę na piersi. Nastąpiło zupełne obezwładnienie i zupełna bezprzytomność?
Edmund coraz mocniej był przekonanym, że jakiś tajemny węzeł łączył te dwie fale z sobą. Czuł, że przeszłość Berty i Estery, odnosiły się do jednych i tychże samych wypadków.
Jakim był jednak ten węzeł? Trudna do rozwiązania zagadka. Nie tracił jednak nadziei, że prędzej lub później wykryje tę prawdę.
— Doktorze! — zagadnął asystent, — czy znasz cośkolwiek przeszłość tej kobiety?
Pytanie to zwróciło go do przytomności. Przypomniał sobie zalecenie ordynującego lekarza.
Chora według przepisów umieszczoną została w odosobnieniu. Nie wolno mu więc było podchwytywać i badać tajemnic, jakie władza pragnęła ukryć przed ludzkiemi oczyma.
— Nie, niewiem; — odrzekł asystentowi i jeżeli pragnę odnaleść powód choroby, to dlatego aby ją zwalczyć skutcznie.
— Jestem tego zdania doktorze, iż w życiu tej kobiety ukrywa się jakaś groźna tajemnica. Czy nie zwróciłeś pan na to uwagi?
— Być może... Nie zastanowiłem się nad tem.
— Przysłano nam ją tu zdaje się z prefektury?
— Zdaje się... — rzekł Edmund pragnąc zmienić temat rozmowy. Zapisz pan proszę lekarstwo jakie podyktuję.
Asystent po zapisaniu recepty, wyszedł z doktorem z celi Estery.
Szli przez korytarz w milczeniu, aż wreszcie pomocnik Edmunda — zagadnął:
— Pozwól mi doktorze zadać sobie jedno zapytanie...
— Owszem; odpowiem jak będę mógł najlepiej.
— Powiedz mi, czy wierzyć temu co mówią że w domach zdrowia dla obłąkanych, ukrywają się różne zdrożne czyny zemsty i nienawiści i że takim czynom przewodniczący zakładów chętną pomoc dają?
Edmund spojrzał na mówiącego z niedowierzaniem i zamiast odpowiedzi:
— Dla czego pan o to do mnie się zwracasz — zapytał.
— Dla tego, ponieważ sądzę, że pan jednego ze mną jesteś zdania. Zacny i szlachetny pański charakter oburza się zapewne na to przymusowe zamknięcie osób, często zupełnie zdrowych, które przez same moralne cierpienie i obcowanie z choremi, ulegają chorobie umysłowej. Jakież to straszne nieraz odgrywają się dramaty!... Estera Dérieux w mojem przekonaniu jest jedną z takich ofiar!
— Dziękuję panie Bigauld, — odparł młody doktór — za dobre o mnie mniemanie. Z całą ci też szczerością odpowiem. Nie przypuszczam by wszystkie domy dla obłąkanych były Bastylją gotowa do pokrycia nikczemnych tajemnic i brudnych spekulacji, mimo że się zdarzają takie wypadki i w obec jednego z tychże znajdowaliśmy się przed chwilą. Rola oswobodziciela wyznam, uśmiecha się do mnie, pragnę z całej duszy powrócić światło w głąb tego zbłąkanego umysłu. Chcesz że mi pan w tem dopomódz?
— Jestem na pańskie rozkazy. Wszystko wykonam co mi pan tylko polecisz, zachowując jaknajściślejszą tajemnicę.
— Dziękuję z całego serca; odparł Edmund ściskając dłoń młodzieńca. Nie dla samej tylko nauki pragnę powodzenia tej kwestyi. Zdaje mi się że tę chorą łączą węzły wspólnego nieszczęścia z bardzo drogą dla mnie osobą. Jeżeli zdołam powrócić jej zmysły, to choćby mi wypadło wypowiedzieć wojnę całej administracyi, choćby mi przyszło zwichnąć całą moją karjerę, nie odstąpię od tego co mi sumienie nakazuje. Skoro tylko uznam Esterę za uleczoną, wyślę raport względny do prefektury, żądając wypuszczenia jej na wolność. Wtedy to dowiemy się co za ludzie oddali ją tutaj i jaki jest powód jej uwięzienia?
— Przyjmij pan i wtedy mą, pomoc, zawołał młody praktykant. Będę walczył chętnie za dobrą sprawę.
— Dzięki serdeczne!.. — odparł Edmund, — liczę na pana i nie zaniedbam odwołać się do niego w razie potrzeby.
Wracając do Paryża rozmyślał:
— Miałbym chęć wielką opowiedzieć Ireneuszowi o mojej pacjentce, ale zbywa mi na odwadze. Lękam się by mnie nie posądzili o niedyskrecję i wglądanie w ich tajemnicę. Lepiej jeszcze zaczekać.
Po załatwieniu się z choremi Edmund po raz trzeci w tym tygodniu udał się do Montrenil, gdzie każdego z przechodzących wypytywał i badał nie obawiając się nawet tego, ze podejrzliwi brali go za policyjnego agenta.
Miał nadzieję że jakieś światło zabłyśnie z tej strony, choć nie był w stanie okreśiić na czem opiera swoje nadzieje? Wracał tam ciągle wiedziony głosem serca, jaki go wzywał w te strony.
Ireneusz zaś dnia tego wybrał się do Bercy. Skręcił na wybrzeże de la Rapée zajęte w tedy na składy drzewa budowlanego jakie przychodziło Sekwaną. Tragarze stojący po biodra w wodzie wynosili na ląd pozwiązywane sztuki. Na całem wybrzeżu panował ruch do późnej nocy.
Zewsząd słyszano nawoływania:
— Rozwiąż!
— Podawaj!
— Usuń się!
— Nabieraj!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.