Dwie sieroty/Tom V/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

Te i tym podobne wykrzykniki przerywane wesołą piosenką, nie rozpraszały smutnych myśli Ireneusza. Przechodził koło wybrzeża nie słysząc nawet tego gwaru. To tylko sobie przypominał że w tem właśnie miejscu znaleziono dorożkę Piotra Loriot!
Zastanawiał się, z której ona strony przybyć mogła i jak daleką odbyła podroż?
Robotnicy tymczasem, zaczęli rozrąbywanie świeżej tratwy. Jeden z nich stojący na brzegu, pochylił się w wodę, a zamoczywszy rękę aż po ramię zawołał:
— Patrzajcie chłopcy!.. złowiliśmy „Machabeusza.“
Tą nazwą określają marynarze zwykle ciało topielca.
Grupa ciekawych zebrała się na brzegu.
— Zarobiłeś sporo grosza; rzekł jeden z tragarzów. Taki dzień to się opłaci. Dwadzieścia pięć franków, jak byś miał w kieszeni.
— To prawda, ale nie wielka z niego pociecha. Musiał być kaleką, dodał po chwili żartobliwie, bo jeden rękaw jest pusty.
I wśród ogólnego zdumienia wyciągnął z wody płaszcz brązowego koloru ze stalowemi guzikami.
Irenensz posłyszawszy o topielcu, zeszedł nad brzeg rzeki. Płaszcz świeżo wydobyty mocno go zastanowił.
— Od dziesięć kroków ztąd, pozostawiono dorożkę Piotra Loriot, pomyślał, przysiągłbym że ten płaszcz należał do nędznika, który się weń przebrał za stangreta. Ażeby zaś zatrzeć ślad wszelki, utopił płaszcz w Sekwanie.
— Bogata zdobycz! — zawołał tragarz. Sukno gatunkowe... Jeżeli chcesz Popinet sprzedam ci go za tanie pieniądze. Każesz sobie zrobić zeń paltot od święta.
— A ile chcesz za niego?
— Dwie kwarty wina.
— Nie! — tyle niedam. Chcesz jedną?
— Zgoda, — niech będzie i jedna. Ale zanim ci go oddam, wprzódy przetrząsnę kieszenie.
To mówiąc zapuszczał ręce w boczne otwory płaszcza.
— Nic niema! — wyrzekł po chwili. Jeszcze jedna kieszeń pozostała mi do zrewidowania, może z tej wyleci jaki bilet bankowy.
Po chwili wydobył zmiętą i zmoczoną kartkę papieru.
— Znalazł tysiące franków! — odezwały się głosy.
— Pomyliliście się; odrzekł robotnik. Zwyczajny papier listowy.
— A może przed śmiercią samobójca napisał na tej kartce co ważnego? — ozwał się jeden z obecnych. Obejrzyj czy papier jest czysty?
Robotnik ostrożnie rozwijał kartkę aby jej nie podrzeć.
Ireneusz patrzył na wszystko ze wzrastającą ciekawością.
— Jest coś napisanego — zawołał!
— Czy umiesz czytać mój przyjacielu? zapytał Moulin.
— Umiem trochę; ale tego przeczytać niepotrafię. Woda pozalewała atrament. Gdzie niegdzie tylko można rozeznać litery. Może pan to zechcesz załatwić?
— Chętnie; jeżeli sobie tego życzysz.
Przypatrując się z uwagą każdej niemal literze Ireneusz przeczytał głośno: „Jedź z tym człowiekiem którego przysyła ci Ireneusz Moulin.“
Spostrzegłszy swoje nazwisko wypisane wyraźnie na papierze, biedny mechanik niemógł powściągnąć wzruszenia. W drżącej ręce zaledwie zdołał utrzymać papier, nie zwracając uwagi na obecnych, którzy z jego pomieszania rozmaite wnioski wyprowadzać mogli.
— Sprzedaj mi ten płaszcz i tę kartę papieru, rzekł do robotnika.
— A czy pan znasz tego jegomościa o którym tu mowa? zapytał tenże z niedowierzaniem.
— Znam doskonałe! — Jest to mój przyjaciel. W padłem na trop figla jaki mu spłatano.
— Skoro tak, to chętnie, ileż pan dajesz?
— Dwadzieścia franków.
— Zgoda! — panie ambasadorze; zawołał uradowany robotnik. Bierzcie te kosztowności.
— A wy bierzcie swoje pieniądze.
Zabrawszy celny dokument i płaszcz zmoczony, Moulin z radością w sercu powracał do Paryża.
— Nie omyliłem się; myślał. Ten płaszcz okrywał łotra który uwiózł Bertę. Tą kartką właśnie wzbudził w niej zaufanie i skłonił do wyjazdu. Nie pojmuję tylko jakim sposobem ta kartka wróciła napowrót do niego.
Uszedłszy kilka kroków, rozwinął papier a przypatrując mu się bacznie.
— To pismo tak mi jest znane, wyszepnął, jak gdybym je już nieraz widywał. Nie przypominam sobie gdzie i kiedy, alem je widział na pewno!
Po chwilowem zastanowieniu się, mówił dalej:
— Wiem!.. wiem... toż samo pismo znajduje się w owej potwornej nocie jaką zostawiono wtedy w moim biurku, na placu Królewskim. Ci sami przeto nędznicy działają dalej na naszą zgubę! — Znam z nich jednego, Fryderyka Bérard, lecz gdzie szukać? — Jan Czwartek wie o jego mieszkaniu, ale Jan przepadł bez wieści.
Pogrążony w tych myślach, zaszedł na ulicę Cuvier do Edmunda Loriot.
Służący przywykły go widywać codziennie i tym razem otworzył mu drzwi, mimo że Edmunda nie było w domu.
— A pan co niesie? zawołał zdumiony. Czy pan przypadkiem nie wpadł do rzeki?
— Nie; nie mój kochany. Kupiłem to sobie za dwadzieścia franków.
— Dwadzieścia franków! — za taką tandetę? zawołał oburzony sługa. Ależ to zdzierstwo bezwstydne! — Jak można było panie Ireneuszu tak się dać obedrzeć?
— Byłbym dał czterdzieści gdyby zażądali i to dla tego tylko aby ten piękny płaszcz pokazać twojemu panu. Czy zastałem go w domu?
— Nie panie. Wyszedł na miasto.
— Ale powróci na obiad?
— Zapewne; bo nic nie mówił ażeby na niego nie czekać.
— Przyjdę więc później; a ty mój przyjacielu rozwieś tę piękną sztukę ażeby trochę gdzie przeschła.
— Wywieszę go za okno.
— Dobrze; lecz pozwól niech jeszcze raz przepatrzę przed tem kieszenie.
Tragarz w pośpiechu nie dojrzał bocznej od spodu kieszeni, w której Ireneusz przy skrupulatnym oglądaniu namacał jakiś papier.
Z niewysłowioną radością rozwijał drobną notatkę.
Był to zwykły rachunek restauracyjny.
Na górze kartki wydrukowano.
„Richefeu restaurator Bulwar Montparnasse“
Później następowała data dnia w której rachunek podano.
— Dwudziesty Październik! — zawołał Moulin to właśnie dzień w którym porwano Bertę. Nareszcie choć drobny ślad wykryć zdołałem. Musiano ich przecie zauważyć w restauracyi. Tam dowiem się więcej; może mi wskażą ich rysopis.
Służący słysząc te bez ładu wymawiane słowa, patrzył na niego z osłupieniem. Moulin spostrzegłszy jego minę zdziwioną niemógł powstrzymać się od śmiechu.
— Wychodzę teraz — rzekł, ale powrócę niedługo. Proś doktora ażeby na mnie zaczekał, mam mu ważną wiadomość do zakomunikowania.
— Dobrze, powiem, jak tylko pan doktór powróci.
— Dodaj jeszcze — rzekł Ireneusz — że przynoszę dobrą nowinę.
Wyszedłszy, wsiadł w dorożkę, i kazał się zawieść na ulicę Richelieu’go.
O tej godzinie, w restauracji, napływ gości był wielki. Służba biegała jak szalona obsługując jednych, przyjmując zamówienia od drugich.
Zewsząd dobiegał brzęk kieliszków, szczęk talerzy, i wesołe gwary obiadujących.
Sam właściciel, mężczyzna silny, barczysty, stał za kontuarem, nalewając dla gości wino, w kieliszki i szklanki.
Ireneusz zbliżył się do niego.
— Chciałbym pomówić z panem Richefeu. — zagadnął.
— Jestem do usług pańskich — odparł restaurator.
— Przychodzę prosić pana o pewne objaśnienie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.