Dziewice nocy albo anioły rodziny/Część czwarta/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Dziewice nocy albo anioły rodziny
Wydawca J. Breslauer
Data wyd. 1853
Druk Drukarnia J. Kaczanowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Belles-de-nuit ou Les Anges de la famille
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.
Wzrok kobiety.

Wyszedłszy ze swego pokoju, Montalt udał się do buduaru, przy drzwiach którego stali dwaj murzyni. Był to zwyczaj azjatycki stawiania przy drzwiach niewolników zastępujących rygle.
Montalt wszedł. Djana i Cyprjana przebrane już w swoją odzież wieśniaczą, siedziały drżące obok siebie, w drugim końcu buduaru. Nic nie mogło wydać ich wycieczki na bal, oprócz uchylonych drzwi pokoju kostiumowego, przez które widać było oświetlenie ogrodu, a na co Montalt nie zwracał uwagi.
Zatrzymał się w progu drzwi dla przypatrzenia się dziewicom, które lubo miały spuszczone oczy, widziały go jednakże bardzo dobrze; wiadomo bowiem że nerw optyczny u kobiet, ma własność przenikania miąższości powiek.
Cyprjana utraciła swą śmiałość Djana zaś przywoływała męztwo, lecz w pierwszéj zaraz chwili ogarnęła ją trwoga.
Nabob przeszedł zwolna przez pokój, a Djana będąc bliżéj niego, uważała każde jego poruszenie; następnie wziąwszy krzesło przysunął je naprzeciw dziewic, lecz nie usiadł. Spojrzenie jego wyrażało lekkie zadziwienie, gdyż pierwszy raz zdarzyło mu się widziéć u siebie dziewice ubrane po wiejsku.
To zadziwienie zresztą nie zawierało w sobie nic przykrego, a w miarę jak się im przypatrywał w milczeniu, w jego twarzy malowało się pewne wzruszenie.
— Biedna Bretanjo... — poszepnął głosem cichym.
Wyrażenie to pochodziło z głębi serca i odznaczało się tym posępnym i łagodnym tonem, którym się objawia żal po stracie przyjaciela, na którym wcześniéj nie mogliśmy się poznać.
Rozumie się że z pierwszego rzutu oka, Cyprjana i Djana poznały go, nie tylko jako podróżnego w dyliżansie, lecz zarazem był to ten sam, który się stawił na schadzce przy kościele Panny Maryi w miejscu Stefana i Rogera, a dzisiejszéj nocy słuchał opowiadania Roberta. Były bowiem obecne przy końcu téj sceny, odegrawszy w niéj rolę odezwaniem się do Roberta w sposobie zaprzeczającym jego zapewnieniom i oskarżyły go o morderstwo.
Z miejsca gdzie były ukryte, widziały uporczywy spokój jaki zachował Montalt słuchając okropnego opowiadania, jak również zmianę jego oblicza, które zdradzało głęboką gorycz, ukrytą pod powierzchowną oziębłością.
Jakże wtedy jego czarne oko zaiskrzyło się niespodzianie, jakaż posępna groźba w posępnym płomieniu jego źrenicy!
W téj krótkiéj chwili, w któréj Montalt odchylał zasłonę swój martwéj obojętności, Djana ujrzała w nim sędziego zbrodni i nadzieję własnego ocalenia. Pomiędzy jéj olśnionym okiem umieszczoną została pryzma, która ukazała jéj człowieka tak pięknego, pana tych cudów, króla zaczarowanego pałacu.
Romantyczny pociąg który jéj wszystko przedstawiał w nadzwyczajném świetle, na nowo się w niéj ocknął.
Co myślała a nadewszystko co czuła, nie mogła być może tego wyrazić, lecz jéj dusza ukoi żyła się podlegając wzruszeniu, jakiego doznawała w godzinach modlitwy. Coś ją pociągało ażeby szanowała Montalta nie wiedząc nawet o jego nazwisku, i żeby mu zaufała.
W chwili gdy dziewice powróciły do buduaru przejęte trwogą, drzwi się otworzyły i Montalt ukazał się w progu.
Djana siedziała nieporuszenie, z baczném wzrokiem i natężonym słuchem, a jéj zimna krew zastanawiała ją samą; Cyprjana zaś nabierała prawie odwagi, widząc siostrę tak spokojną.
Montalt przypatrywał się im w milczeniu. Opium zaczynało objawiać działanie, przywracając jego twarzy szlachetną spokojność.
— Po co to przebranie? — rzekł uprzejmie i łagodnie — nie potrzebujecie tego, żeby być pięknemi jak anioły.
— To jest nasz ubiór krajowy — odpowiedziała Djana cichym głosem nie podnosząc oczu.
— Ah! — rzekł Montalt — czy jesteście tak przywiązane do waszego kraju?
Na to niespodziane zapytanie, Cyprjana ośmieliła się spojrzeć lękliwie, poczém szybko odwróciła głowę dla pokrycia zapłonienia. Lecz miała dość czasu przypatrzéć się Montaltowi, którego uśmiech w téj chwili cechował dobroć ojcowską.
Brzemie trwogi które ciążyło nad Cyprjaną, zmniejszyło się także przynajmniéj o połowę.
— Jesteśmy bretonkami — rzekła Djana.
— Ah! — rzekł Montalt nie zmienionym głosem — podług was moje piękne dzieci, wielką jest sławą być bretonką...
— Pan wiesz od dawna zkąd jesteśmy — szepnęła Djana.
— Oh, oh! — zawołał nabob, którego uśmiech wydawał się szczerszym — a więc, panny zauważyły mnie w podróży?...
Cyprjana potwierdziła główkę.
— A więc dla czegóż tak długi opór? — zapytał Montalt — gdyż już dawno jak pragnąłem odwiedzin waszych... czyście się mnie lękały?
— Pana mniéj jak kogokolwiek — odpowiedziała Djana, któréj głos przejmujący i słodki nabierał śmiałości.
Nabob skłonił głowę.
— Mniéj jak kogokolwiek — powtórzył — to wiele... spodziewam się, żeście się pozbyły trwogi... czy chcecie ażebym był waszym przyjacielem?
— Oh! — odpowiedziała z żywością Djana — pragniemy tego z całego serca!
W spojrzeniu Montalta objawiło, się zmieszanie. Rzecby można że się wahał nadać znaczenie téj odpowiedzi.
Milczenie znów nastąpiło w buduarze przez kilka sekund. Montalt wodził niepewnym wzrokiem od jednéj do drugiéj dziewicy i przyglądał się z wzrastającym wzruszeniem tym pięknym czołom jaśniejącym szczerością; rysom czystym i powabnym, którym czepeczki wiejskie służyły za wieńce.
Ci którzy go znali, odgadliby, że myśl dobra i szlachetna staczała walkę z jego uporczywym sceptycyzmem; lecz ten sceptycyzm był silnym i czas zakorzenił go w sercu.
Pomiarkowawszy się, przybrał ton lekkości który był właściwym jego postaci młodzieńczéj.
— W istocie, moje piękne panny... wstydzę się wam wyznać... w początkach pragnąłem odwiedzin waszych nie dla siebie... jakże byłem nieroztropny!... Potrzeba was widziéć z bliska ażeby umiéć ocenić... ręczę, że teraz nikomu was nie odstąpię...
Djana zbladła, a Cyprjana zapłoniła się cała aż do ramion.
Podobieństwo obu sióstr znikało w tjé chwili, gdy to samo uczucie objawiało odmienne charaktery ich urody. Cyprjana, było to biedne dziecię, strwożone i zdumiałe, Djana zaś obdarzona była uzasadniony wyniosłością królowéj.
— Nie wiemy... — przemówiła z cicha i powolnie — zaledwie możemy powiedziéć co nas obraża w twoich słowach panie... a jednakże ufność który w nim pokładały śmy, zamieniła się na poniżenie i smutek... Przymówiono nam w chwili, gdy nas niedostatek gnębił i gdy moja biedna siostra zbyt słaba przeciw cierpieniom, wspomniała o śmierci... obok nas konała święta niewiasta którąśmy kochały jak własną matkę... nie będę pana nudzić opisywaniem innych naszych udręczeń... ukazano nam nadzieję, która bardzo długo, wydawała się marzeniem... Dla czego ukrywać. Obietnice które nam czyniono, pokrywały hańbą naszą. Lecz czasem też biedne, zaślepione, mniemałyśmy że Bóg musiał umieścić na ziemi, pomiędzy tylu ludźmi złemi, okrutnemi i nielitościwemi... serca wspaniałomyślne, dla których niebo nie wydaje się próżnię po śmierci... nie pytaj się panie czyśmy wyrozumowały nasze nadzieje, gdyż sumienia nasze nakazywały nam pozostać... i jeżeli tutaj jesteśmy... to jest moją winą... moją jedynie... moja siostra nie chciała przyjść...
Cyprjana przybliżyła się do Djany i oparła główkę na jéj łonie.
— Poszłabym za tobą na koniec świata — szepnęła.
— Wysłuchaj mnie panie — mówiła Djana — gdym pana poznała, uczułam w sobie radość niewymowną... moja nadzieja wydała mi się mniéj niedorzeczny... trwoga ściskająca moje serce opuściła mnie... cóż powiem? gdyśmy były same w naszéj nędznéj izdebce, przypomniałyśmy sobie o panu... i twój obraz ukazywał się nam czasami... Mój Boże! miałyśmy tyle marzeń w naszém życiu, po których następowało zawsze okropne przebudzenie!... zasłona pokrywająca mój wzrok rozstąpiła się i ukazała mi przepaść, nad którą stoimy... Panie! nie nadużywaj naszego szaleństwa i chciéj nas wypuścić z twego pałacu...
Montalt słuchał jéj nie mając zamiaru przerywać. Twarz jego oblokła się w obojętność, pod który zawsze ukrywało się wzruszenie.
— Moje piękne panienki — rzekł z zimnym uśmiechem — kto tu wchodzi, nie tak łatwo wyjść może.
Cyprjana zakryła twarz rękami.
— Miéj pan litość nad nami — rzekła Djana — jesteśmy córki szlachetnego rodu!
— Do kata! — odpowiedział Montalt usiłując utwierdzić się w swéj ironii to jest bardzo pochlebne dla takiego chłopa jak ja...
— Miéj pan litość! — powtórzyła Djana ze łzą w oku — nasz ojciec jest bardzo stary... i jeżeli będziemy shańbione, on już nigdy nie ujrzy córek swoich...
Oczekiwała odpowiedzi z podniesiona głow ąi spuszczonym wzrokiem, lecz gdy Montalt milczał, dodała śmielszym głosem:
— Posłuchaj pan... jest nas dwie... dość będzie dla pana jednéj ofiary...
— Zgadzam się na to — odpowiedział Montalt — któraż zostanie?
— Ja! ja! — zawołały razem obie siostry.
— Wybornie — rzekł Montalt — teraz o to idzie, która ma odejść.
— Oh! — poszepnęła Djana — moja biedna Cyprjano... proszę cię, proszę...
Cyprjana rzuciła się w jéj objęcia i przycisnęła do swego łona.
— Umrzemy obie! — rzekła.
Djana po raz pierwszy zwróciła oczy na twarz Montalta. Jéj źrenice pałały i krew żywo barwiła lica poprzednio tak blade. Lecz te oznaki oburzenia znikły jak czary.
Montalt nadaremnie zatrzymał swoją maskę, bo przenikliwy wzrok dziewicy przejrzał ją, a powieki jéj które się znów przymknęły, osłaniały prawie jéj uśmiech. Wyczytała z fizjonomii naboba widoczną sprzeczność ze słowami, i dostrzegła wrodzoną dobroć pod nielitościwém skrzywieniem ust. Zdawało się jéj nawet, że jego oczy były zwilżone.
Montalt szybko usiłował przetworzyć fizjonomję; lecz któż uprzedzi spojrzenie kobiety! Widząc się tak niespodzianie podchwyconym, zmarszczył brwi na prawdę.
— Kobiety, bretonki i córki szlacheckie — pomruknął z udaną goryczą — w istocie moje piękne, spadłyście bardzo nisko...
Odsunąwszy krzesło na którém się opierał, przechadzał się po pokoju mówiąc:
— I wy jeszcze mówicie o honorze... i może mi będziecie prawić jak w komedjach: „przekładamy śmierć nad hańbę!” mogłabyś moja panno być nie złą aktorką... honor! — powtórzył wzruszając ramionami — czy wiecie do kogo przemawiacie... ja nie wierzę w honor moje piękne... równie w honor kobiet jak i mężczyzn... honor męzki jest głupstwem... honor kobiet, jest śmieszną niedorzecznością... a co się tycze pogróżek śmierci, które się dają słyszéć w podobnych razach, to jest podobném do tych śpiewaków, którzy przepędzają połowę dnia na tém, ażeby się dać prosić, a drugą na stękaniu piosenek, gdy ich nikt słuchać nie chce.
Gdy tak mówił z zimném oburzeniem i wysilał się na poruszenia stosowne, Djana pochyliła się do ucha Cyprjany i szepnęła jéj parę słów; poczém obie dziewice spoglądały ukradkiem na naboba. W oczach Cyprjany było teraz tyle obawy ile ciekawości, co do Djany zaś, odzyskała ona zupełną odwagę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.