Inteligencja kwiatów/Miara czasu

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurice Maeterlinck
Tytuł Miara czasu
Pochodzenie Inteligencja kwiatów
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1922
Druk Poznańska Drukarnia i Zakład Nakładowy T. A.
Miejsce wyd. Lwów; Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. La Mesure des Heures
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




MIARA CZASU.




Lato, to pora szczęścia. Nauczmy się korzystać rozkosznie, pełną piersią, z całą swobodą z owych chwil radosnych roku, o których w ciągu zimy marzą drzewa, łąki, góry i cała przyroda. Ów okres uprzywilejowany domaga się miary szlachetniejszej, dostojniejszej, wyższej niż miara stosowana do godzin zwykłych, szarych i pospolitych. Zawrzyjmy owe świetliste momenty w czarach wspaniałych, odświętnych, przejrzystych, zrobionych z tejże samej promienistej substancji, jaką zawrzeć mają, podobnie jak cennego wina nie nalewa się w szklanki pospolite dnia powszedniego, ale w przeczyste, kryształowe czary albo puhary srebrne, zdobiące stoły w dzień uczt wielkich i pamiętnych.

*

Jesteśmy już tak zorganizowani, że nie możemy osiągnąć świadomości życia, nie odczuwamy jego smutków, ani nie rozkoszujemy się jego momentami radosnemi, o ile nie mierzymy płynącego czasu, nie liczymy owej monety, której dojrzeć nie jesteśmy w stanie. Czas nie ucieleśnia się nam, nie staje dostrzegalnym, nie nabiera wartości, o ile nie przepływa przez skomplikowany aparat, jaki wynaleźliśmy po to, by go unaocznić i uczynić konkretnym. Nie posiadając sam przez się istnienia, przyjmuje cechy, ton i kształt instrumentu, który mu formę nadaje. Minuta, którą wyszemrze nasz kieszonkowy zegarek, wygląda zgoła inaczej niźli minuta wyznaczona przez wielki wieżowy zegar katedry gotyckiej. Nie należy tedy odnosić się obojętnie do sprawy narodzin godzin naszych.
Wszakże w różnego kształtu szklanki nalewamy wino, stosownie do odcienia barwy jego i smaku, jakim czaruje nasze podniebienie, innego naczynia domaga się lekkie bordeaux, sytny burgund, orzeźwiające wino reńskie, ciężkie porto, lub wesoły, swywolny szampan. Dlaczegóżbyśmy nie mieli rozróżniać chwil życia naszego wedle tego, czy są pełne melancholii, bezwładu, czy radości: Przystoi, by miesiące pracy, dni zimowe, dni trosk, zajęć materjalnych, pospiesznej zabiegliwości, momenty niepokoju i trwogi znaczone były metodycznie w sposób właściwy, liczone i rejestrowane przez kółka i wskazówki stalowe na emaljowanych tarczach zegarów kominkowych, elektrycznych, pneumatycznych, czy minjaturowych zegareczkach damskich.
Czas majestatyczny, władca ludzi i bogów, czas nieogarnięty, człowieczy kształt nieskończoności, jest z drugiej strony jeno uprzykrzonym owadem, gryzącym i drążącym z bezduszną wytrwałością życie pozbawione nadziei nieba i spoczynku. Co najwyżej w chwilach ukoju, wieczorem, przy świetle lampy, w krótkich momentach, skradzionych trosce o chleb, lub zakusom próżności, wolno majestatycznemu, spiżowemu wahadłu marmurowego, okrytego bronzami, flamandzkiego zegara przeciągać i przybierać w odświętny kształt sekundy, poprzedzające nadejście poważnej nieuniknionej nocy.

*

Jakże nam brak starożytnej, tajemniczej, cichej klepsydry, snującej piasek w godzinach nie obojętnych, ale naprawdę czarnych, w godzinach zniechęcenia, rezygnacji, choroby cierpień, w czasie martwym życia naszego? Stała się ona dziś jeno obumarłym symbolem grobowym i widnieje, poza pomnikami cmentarza, jeno na malowidłach kościelnych o treści żałobnej. Odnajdujemy ją co najwyżej gdzieniegdzie w prowincjonalnych kuchniach w formie zwyrodniałej, gdzie mierzy czas gotowania jaj na miękko. Wyszła z użycia jako instrument mierzenia czasu i figuruje jeno wraz z kosą w przestarzałych emblematach, a jednak miała swe zalety i oddała nam znaczne przysługi. Była miarą, nie dającą się zastąpić bez uczucia wielkiego braku w godzinach pozbawionych radości, uśmiechu, uroczych niespodzianek i przyozdoby wszelakiej, kiedy myśl człowieka snuła się poprzez wieczystą omgłę smutku w klasztorach, pobudowanych wokół cmentarzysk, otwierających swe podwoje i okna jeno na niepewne blaski płynące z poza rubieży tego świata. Nie podkreślała wówczas istnienia czasu, bo tonął on w piasku, mierzyła jeno jedno po drugiem ziarnka różańca, liczyła zdrowaśki, bezmiar oczekiwania, strach i nudę. Minuty utożsamiały się z ziarnkami tegoż piasku, zdawały oderwane, odcięte od całokształtu życia, od nieba gwieździstego, od ogrodu, przestrzeni, a naczyńko szklane klepsydry zamykało ten piasek, jak cela więżąca mnicha. Nie szło tam wcale o nazwę godziny, o jej byt swoisty, wszystkie bowiem grążyły się w piasku żałobnie, a znużona i otępiała myśl snuła się przy cichym, nieustannym ich spadku bezmiarami nicości i padała wkońcu niby popiół, łącząc się z popieliskiem śmierci.

*
Wśród baśniowych brzegów, kędy toczy się płomienna fala lata, lepiej, zda się, mierzyć świetlisty zalew płynących godzin w ten sposób, jak je wyznacza sama promienista gwiazda, będąca źródłem upojeń i wywczasów naszych. Czasu dni onych, jakby nieskończonych i nieuchwytnych, wierzę i ufam jeno owemu rozdziałowi światła, jaki zaznacza samo słońce zapomocą cienia na marmurowej tarczy, widniejącej w ogrodzie tuż w pobliżu studni. Ono samo promieniami swemi w: ciszy zupełnej zapisuje mijanie czasu, znacząc, jakby to była rzecz zgoła bez znaczenia, przelot światów po śródgwiezdnej przestrzeni. Ta bezpośrednia transkrypcja jest jedynie autentycznym wyrazem woli czasu, kierującej ruchem gwiazd, a zarazem naszemi marnemi godzinami ludzkiemi, regulującemi porę jadła, oraz drobne czynności życia. Ta jeno miara posiada urok dostojeństwa, jest oddźwiękiem potęgi nieskończoności, ten jeno bezpośredni sprawdzian czyni urocznemi i świętemi poranki rozbłysłe rosą, a przemienia czas popołudniowy bezchmurnego lata w coś, co przypomina wieczność.

Znika niestety coraz to bardziej z ogrodów zegar słoneczny, jedyny, umiejący z należytem namaszczeniem kreślić dzieje promienistych, niepokalanych godzin. Napotykamy go dziś jeno w podwórzach pałaców, po placach gry, kamiennych terasach, po starych miastach i opuszczonych zameczkach, gdzie pozłociste znaki na jego tarczy i wskazówki niszczeją zwolna pod działaniem potęgi tego samego bóstwa, którego kult szerzyć miał przez wieki.
Pozostały jednak wiernemi zegarowi słonecznemu Prowancja, oraz niektóre włoskie miasta, i widzimy tam często na zniszczonych fasadach, rozpadających się w zgoła swywolnej beztrosce, malowaną al fresco tarczę, na której promienie słońca znaczą starannie majestatyczny ruch jego. Widzimy tam naiwne, czy głębokie dewizy i napisy, znamienne jednak zawsze przez miejsce, na którem są umieszczone, oraz wysiłek włączenia krótkiego życia człowieczego w całokształt niepojętych zjawisk przyrody.
— Godzina sprawiedliwości nie bije na zegarze tego świata!
Tak głosi napis zegara słonecznego na wieży kościoła Tourette-sur-Loup, przedziwnej, niemal afrykańskiej wsi, w pobliżu mego domu położonej, która przez swe olbrzymie zwały skał, rozpadliny, agawy i figowce zdaje się być minjaturą jakiegoś Toleda, zmienionego w ruinę żarem słońca.
A lumine motus! Porusza mną światłość!
Taką wieść głosi inny zegar z dumą niezmierną.
A myddst ye flowers, I tell ye houres! Liczę godziny wedle kwiatów!
Taki napis widnieje na marmurowej płycie starego stołu w pewnym ogrodzie.
Najpiękniejszą jednak, rzec można, sentencję odkrył pewnego dnia w okolicach Wenecji Hazlitt, autor angielski, żyjący w początkach zeszłego wieku. Brzmi ona:
Horas non mumero nisi serenas! Znaczę jeno jasne chwile!
O jakąż niszczącą potęgą jest smutek? Cień znika z słonecznego zegara, gdy słońce kryje się za chmury, a czas staje się bezmierną pustką, o ile przelotu jego nie stwierdzają momenty wesela, bowiem wszystko co nie raduje, zapada w otchłań zapomnienia.
Cóż za piękne słowa? Uczą nas, że liczyć należy jeno godziny przynoszące dary, że przywiązywać trzeba znaczenie jeno do uśmiechu, nie myśleć o przeciwnościach losu, ale tworzyć byt własny z momentów jasnych, miłych, patrzeć jeno na słoneczną stronę każdej rzeczy, czy zjawiska, a resztę zostawić wyobraźni niebacznej i zapominającej łatwo.

*

Zegar wahadłowy i zapomniana klepsydra znaczą godziny abstrakcyjne, nie posiadające oblicza. Są to narzędzia zanemizowanego czasu, komnat naszych, czasów niewoli i bezwoli, natomiast zegar słoneczny to coś, co nam daje realny i żywy obraz skrzydła onego bóstwa, które unosi się w lazurze. Marmurowa płaszczyzna zegara słonecznego, zdobiąca terasę, lub plac, z którego rozbiegają się długie aleje, harmonizuje doskonale z majestatycznemi schodami, ujętemi w balustrady, z murami zielonych szpalerów, idącemi w głąb niesiężną, zda się i tam to zażywamy przelotnych, a niezapomnianych chwil radości. Ten, kto umie dostrzegać w przestrzeni kształty godzin onych, zobaczy, jak spływają nad ziemię i, pochylając się ku tajemniczemu ołtarzowi, składają ofiarę bóstwu, które człowiek czci, choć go pojąć nie może. Ujrzy je płynące w szatach różnych, zmiennych, uwieńczone owocami, kwiatami i brylantami rosy. Pierwsza jawi się przejrzysta jeszcze, ledwo widzialna godzina brzasku, po niej przybywają siostry, godziny południa, płomienne, okrutne, błyszczące, niewzruszone, a. po nich nadpływają godziny zmierzchu, powolne, dostatnie, bogate, opóźniane w biegu swym ku nocy bliskiej przez zakrwawione purpurą cienie drzew.

*

On jeno godzien jest mierzyć świetność miesięcy, mieniących się zielenią i złotem. Porówni z wielkiem szczęściem niemy jest. Czas płynie ponad nim bezgłośnie, podobnie jak ponad sferami przestrzeni. Ale użycza mu czasem głosu spiżowego kościołek wiejski i wówczas nic nie dorównywa harmonji tętnienia dzwonu, złączonego z niemym gestem jego cienia, znaczącego południe w oceanie lazuru. Tworzy on punkt centralny i daje imiona chwilom szczęśliwości rozpierzchłym i bezimiennym. U tego zwierciadła czasu spotyka się wszystko i nabiera świadomości swego trwania. Zbiegają tu zjawy rozliczne, cała poezja, rozkosz patrzenia na świat, wszystkie tajemnice firmamentu, mgliste i niejasne myśli krzewów, strzegących rzeźwego tchnienia powierzonego im przez noc, niby świętego skarbu, intensywna, rozedrgana błogość łanów pszenicy, łąk, wzgórz wydanych bezbronnie na łup pożerczej świetności promieni, niezaradność strumieni, toczących się wśród niskich brzegów, sen stawu, pokrywającego się potem baniek powietrza, zadowolenie domu rozwierającego pośród białej fasady okna złaknione odetchnięcia przestworzem nieba, zapach kwiatów, spieszący się, by zakończyć dzień na miłowaniu piękności spędzony i ptaki, śpiewające wedle programu godzin, wijące im girlandy wesela, sięgające w niebo. Wszystko to i mnóstwo zjaw zgoła niedostrzegalnych zbiega się tu, gdzie słońce, będące jednem jeno kółkiem w olbrzymim mechanizmie, daremnie dzielącym na części nieskończoność i wieczność, znaczy łaskawie obrót, którego ziemia wraz z wszystkiem, co w sobie mieści, dokonywa codziennie, dążąc przeznaczoną sobie drogą pośród gwiazd.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maurice Maeterlinck i tłumacza: Franciszek Mirandola.