Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/103

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 103. Szpieg
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

103.
Szpieg.

Iszym Beli znajdował się w orszaku Jana Sobieskiego.
Miano wprawdzie w obozie polskim dosyć dokładne wiadomości o sile wojska tureckiego i zajmowanych przez nie pozycyach, wkrótce jednak okazało się, że oddziały jezdnych, którym polecono rekognoskowanie nieprzyjaciela, nie powracały. Widocznie Tatarzy napadali je, zabrali do niewoli lub niszczyli.
Tymczasem wojska tureckie posuwały się coraz, dalej i coraz bardziej zbliżały się do murów Wiednia.
Pewnej nocy, gdy przy królu znajdował się tylko kapitan Wychowski i Tatar Iszym Beli, który jak wiemy z niezmierną wiernością, wdzięczny za darowanie życia, służył Sobieskiemu, ukazał się w kwaterze królewskiej krwią oblany jeździec, jeden z tych których z rana posłano na rekonensans.
Przyszedł on oznajmić królowi, że jego towarzysze zginęli w potyczce z Tatarami i tylko on prawie cudem ocalał.
— Jakąż wiadomość mi przynosisz? Czegoście się dowiedzieli? — zapytał król.
— Niczego nie dowiedzieliśmy się, najjaśniejszy panie, — odpowiedział raniony, — Tatarzy nie przepuszczają nikogo! Napadli na nas, gdy chcieliśmy się do nich przybliżyć ukradkiem i przeciw ich przemocy nie mogliśmy się obronić! Walczyliśmy, ale niepodobna było nic zrobić.
— A zatem nie wiesz Jak daleko posunęli się Tatarzy i gdzie jest główna siła turecka, mój synu? — zapytał Jan Sobieski.
— Nie wiem, najjaśniejszy panie! Ranny przez Tatara, spadłem z konia i sądziłem, że już wybiła moja ostatnia godzina. Nie wiem, jak długo leżałem bezprzytomny. Gdym się obudził, czułem silny ból w ramieniu.
— Krew płynie jeszcze z twojej rany, mój synu!
— Tak jest, najjaśniejszy panie, pragnąłem jednak przybyć tutaj, ażeby donieść, że tamci zginęli, i że nie powiodło się nam nic dowiedzieć o nieprzyjacielu.
Ostatnie słowa ranny wymówił urywanym głosem i padł wycieńczony na podłogę.
Iszym Beli siedzący w kącie w głębi, zerwał się, aby podać pomoc rannemu.
Wychowski przystąpił także do niego.
— Zaprowadź go do innego pokoju Beli, i opatrz ranę nieszczęśliwego — odrzekł król.
Tatar Iszym Beli wziął na barki skrwawionego żołnierza i przeniósł go z pokoju króla do innej izby, gdzie złożył go na miękkiej słomie. Następnie przyniósł lampę, wody i trochę wina i zaczął ratować rannego.
Wpuściwszy mu do ust nieco wody i wuna, rozciął suknię na rannem ramieniu, ponieważ miejsce ranione napuchło i tak krwią nabiegło, że nie można było innym sposobem usunąć odzieży.
Następnie obmył Tatar ranę żołnierza, który powoli przyszedł do siebie i poznał go.
— Sprawia mi to ulgę, — rzekł słabym głosem, — sądzę jednak, że mimo to będę musiał umrzeć.
— Z tej rany nie umrzesz, — odpowiedział Iszym Beli, — gdy obandażuję ranę, to się zagoi i będziesz żył.
— Twoi bracia Tatarzy zadali mi tę ranę, — mówił żołnierz.
— A ja ją opatruję, ażeby złe wyrządzone ci naprawić — odparł Tatar.
I obmywszy ranę, zaczął ją zręcznie bandażować.
Tymcazsem Jan Sobieski przechadzał się po swym pokoju oświetlonym kilkoma świecami.
Otrzymane doniesienia niepokoiły dzielnego króla.
Wychowski ponuro patrząc przed siebie, stał na boku. Nie śmiał się odezwać.
Najbardziej niepokoiło króla to, że nie miał dokładnych wiadomości o pochodzie i pozycyach nieprzyjaciela. Ze wszystkich rekonensansów powrócił tylko jeden raniony, inni padli ofiarą morderczego i chciwego krwi nieprzyjaciela.
W tem drzwi pokoju króla otworzyły się.
Król i Wychowski spojrzeli na wchodzącego.
Był to Iszym Beli.
Wszedłszy ukląkł on przed królem.
— Panie! — rzekł, — klękam przed tobą, bo mam prośbę do ciebie.
— O cóż prosisz, Beli? — zapytał król.
— Wyślij mnie, jako szpiega, panie! Noszę odzież tatarską, we mnie nie poznają twojego sługi. Wysłani przez ciebie, oprócz tego rannego, nie powrócili, pozwól mi iść i wyszpiegować, gdzie są twoi wrogowie i ilu ich jest.
— Jakto Beli, ty chciałbyś...
— Nie powątpiewaj o mej wierności, panie! zobaczę Tatarów i powrócę do ciebie.
Sobieski pomyślał chwilę.
— Ciężka to będzie pokusa dla ciebie Beli, — rzekł poważne, — ale jestem przekonany o twej wierności. Cóż jednak będzie, jeżeli cię poznają, jeżeli cię pochwycą na szpiegostwie. Zginiesz!
— Któżby mnie poznał, panie? Pozwól mi iść!
— Dobrze! — odpowiedział król, — weź sobie konia. Ciekawym, czy zdołasz dowiedzieć się czego więcej, niż twoi poprzednicy i czy szczęśliwie powrócisz. Wiele mi zależy na otrzymaniu dokładnych wiadomości. Powracaj jak najspieszniej! Bóg z tobą!
Beli wyszedł. Każdy rys jego twarzy świadczył o chęci dokonania wielkiego dzieła. Opuścił kwaterę królewską i dosiadłszy konia wyjechał z obozu.
Placówka poznała go. Żołnierze sądzili, że król wysłał go z listem. Nikt mu nie przeszkadzał w wyjeździe.
Tatar znał mniej więcej kierunek, w którym znajdowali się nieprzyjaciele. Był on doskonałym jeźdźcem i pędził galopem wśród nocy przez rozległą rów ninę.
Nad ranem ujrzał w oddaleniu ciżbę ludzi. Zbliżywszy się, rozpoznał po ubiorach i broni, że to Tatarzy. Dostał się wkrótce na wzgórek i zobaczył z niego w głębi ciemne poruszające się masy. Słonie, wielbłądy, jeźdźcy, piechota,, nadciągali chmarą, zasłaniając cały widnokrąg.
Oddział bliższy, złożony z Tatarów, stanowił straż przednią. Za nim nadciągało właściwe wojsko tureckie.
Beli znalazł to, czego szukał, teraz tylko potrzeba było czegoś więcej się dowiedzieć.
Puścił się nagle, jak gdyby należał do poprzedniej straży z pagórka i udał się do głównego korpusu.
Ponieważ był Tatarem, ukazanie się jego nie zwracało uwagi. Małe flankowe oddziały tatarskie widziały go, ale nie myślały zatrzymywać. Plan jego widocznie był dobry.
Bez przeszkody dostał się do Tatarów, a gdy ci patrzyli na niego, jako na nienależącego do ich oddziału, powiedział im, że przeszedł do nich z innego oddziału.
Było to prawdopodobnem i Tatarzy nie wątpili, iż mówił prawdę. Iszym Beli pozostał u nich, rozmawiał z nimi i powoli dowiedział się wszystkiego, co chciał wiedzieć. Postępował tak ostrożnie, że nikt nie odgadł jego zamiaru.
Nad wieczorem, gdy straż przednia dostała się właśnie na górę, z której można było dobrze wszystko widzieć dokoła, nadjechał nagle oficer wysłany przez wielkiego wezyra i dał przedniej straży rozkaz zatrzymania się.
Tatarzy wykonali rozkaz, zeskoczyli z koni i rzucili się na trawę.
Iszym Beli położył się także w blizkości drogi przechodzącej przez wzgórze, ażeby stąd przyjrzeć się dokładnie całej nadciągającej zbrojnej masie i zauważyć w jakim kierunku się zwraca. Zależało mu na tem, ażeby dojść, czy Turcy podzielą się w tem miejscu, ażeby równemi drogami podstąpić pod Wiedeń już oddawna okrążony przez dążące przodem hordy Tatarów.
Nagle spostrzegł Iszym Beli u stóp wzgórza wspaniały orszak, który odłączył się od głównej masy wojska i zmierzał prosto ku wzgórzu.
Wielbłądy, prowadzone przez Murzynów, okryte kosztpwnie haftowanemi czaprakami, niosły na grzbiecie ludzi, nad którymi pół nadzy Murzyni trzymali roztworzone wielkie parasole. Cały orszak otoczony był janczarami. Oficerowie, mający dlań przygotować miejsce na wzgórze, puścili się naprzód.
Widocznem było, że naczelny dowódca chce z tego wzgórza rozpatrzyć okolicę.
Osób, składających orszak, których twarze zasłaniały parasole, Iszym Beli nie mógł rozpoznać.
Świetna kalwakada przybliżyła się bardziej.
Konwój janczarów, których broń połyskiwała w słońcu, był wskazówką, że na pierwszym wielbłądzie, prowadzonym przez dwóch Muraynów, siedział zapewne sam wielki wezyr.
Dalej szły dwa wielbłądy przybrane również z wschodnim przepychem, a następnie jechało grono oficerów, stanowiących świtę jadącego na czele.
Iszym Beli, który leżał tuż przy drodze przy swoim koniu, wstał, ażeby widzieć lepiej i stanął tuż obok konia, cugle jego niedbale trzymając w ręku.
Murzyni, prowadzący pierwszego wielbłąda, przeszli tuż koło niego.
Stosownie do zwyczaju, Iszym Beli padł na kolana. Blask drogich kamieni i złota w turbanie, pasie i szabli wielkiego wezyra olśniewał oczy patrzących nań z podziwem, był to bowiem obecnie mocarz, w którego ręku zostawało życie wszystkich.
Następnie nadeszły dwa dalsze przez Murzynów prowadzone wielbłądy.
Iszym Beli zauważył, że na zbliżają cym się doń wielbłądzie siedziała kobieta osłonięta welonem, w wschodniej odzieży, a na drugim mężczyzna w białym, złotem haftowanym turbanie i białej sukni, mające złote branzolety na rękach.
W chwili, gdy wielbłądy przechodziły koło Tatara, poznał on, że kobietą siedzącą na wielbłądzie była dama, którą widywał na dworze króla polskiego i drgnął mimowolnie, gdy się przekonał, że to była wojewodzina Wassalska.
Jagiellona wskazała na niego z przerażeniem.
— Co to jest? — zawołała, — szpieg zdrajca!
Allaraba zatrzymał swego konia. Wielki wezyr obejrzał się także, usłyszawszy te głośno wymówione słowa.
Otaczający, nierozumiejąc słów Jagiellony, dziwili się tylko, że z przerażeniem patrzyła na młodego Tatara.
— Schwytać go! — zawołał Allaraba, który zrozumiał słowa Jagiellony i natychmiast pojął niebezpieczeństwo, — związać go! Ten Tatar jest szpiegiem!
Chociaż otaczający Turcy i Tatarzy rozumieli dokładnie słowa Allaraby, lecz w pierwszej chwili nie poruszył się żaden, nie pojmując, żeby Tatar mógł być szpiegiem i zdrajcą.
— To Iszym Beli, Tatar Sobieskiego! — wołała Jagiellona blada z gniewu, — poznaję go! Trzeba go schwytać! Nie mogę się mylić! Widzicie jak unika mego wzroku! To on! Iszyma Beli brała pokusa utopić sztylet w piersi wskazującej nań Jagiellony, siedziała ona jednak zbyt wysoko na grzbiecie wielbłąda i służba nie dopuściłaby go do niej. Paź potwierdził słowa swej pani.
— To jest Iszym Beli, Tatar! — zawołał.
Oficer janczarów zbliżył się.
— Tam stoi zdrajca! — rzekł do niego Allaraba, — każ schwytać szpiega!
Beli jednak nie miał wcale ochoty dostać się w ręce tych, którzy go mogli, jako szpiega, kazać powiesić na pierwszej lepszej gałęzi.
Zacisnął zęby, rzucił groźnym wzrokiem na Jagiellonę, szybko jak węgorz wymknął się janczarom, którzy się do niego zbliżali i znikł w ciżbie otaczających go Tatarów, z których jakoś żaden nie miał ochoty przyczynić się do schwytania go.
Jagiellona na widok, że Tatar się wymyka, zacisnęła pięści z gniewu.
— Wy nędzne psy! — wołała, — śmierć wam, jeżeli dacie się wymknąć szpiegowi Sobieskiego! Gońcie go! Szukajcie! Zabijcie!
Żołnierze chcieli gonić Iszyma Beli, ale ciżba Tatarów była tak wielka, że naprzód postępować nie mogli.
Kara Mustafa, wielki wezyr, zajął się także tym wypadkiem. Jagiellona podjechała do niego.
— Tatar Jana Sobieskiego był tu wśród twoich wojsk, wielki i potężny baszo, — rzekła, — szpieg ten tobie i nam wszystkim może wyrządzić nieobliczoną szkodę! A zdaje się, że ucieknie.
— Ścigać go, schwytać, zabić! rozkazał wielki wezyr.
Kilku oficerów puściło się na miejsce, w którem Iszym Beli znikł właśnie w ciżbie Tatarów.
Nie łatwem jednak było zadaniem zaleźć go w tłumie jednakowo ubranych ludzi.
— Gdzie jest szpieg? Gdzie jest Tatar? — wołali gniewnie oficerowie, torując sobie drogę przez tłum.
— Musi zginąć! — brzmiał głos Jagiellony, — nie spoczywajcie, dopóki go nie zabijecie!
Zaczęło się poszukiwanie. Skutek jego jednakże był wątpliwy.
Tatar Sobieskiego przepadł, jak kamień rzucony w wodę!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.