Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/132

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 132. Wyznanie
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

132.
Wyznanie.

Assad i Soliman basza zostali związani z rozkazu wielkiego wezyra.
Kara Mustafa poznawszy obu baszów, wpadł w niesłychany gniew, zrozumiał bowiem, że uknutym był zamach na jego życie, albo też chciano go ująć i odstawić do Stambułu.
— Wysłano was? — rzekł do nich, gdy ich wprowadzono do niego, — wiem teraz wszystko! Ale poznacie mnie! Przedewszystkiem musicie się przyznać, a potem postanowię, co z wami zrobić.
Basza pełniący służbę dzienną przy wielkim wezyrze, odprowadził dwóch więźniów do jednego z namiotów. Znajdowały się tam klatki z dzikiemi zwierzętami, które wezyr wziął ze sobą, bo lubił się im przypatrywać i nieraz kazał im rzucać skazanych na pastwę.
Do jednej z próżnych klatek basza kazał zaprowadzić więźniów.
Assad i Soliman pewni śmierci ponuro spoglądali na siebie.
Rzucono im do klatki dwie płachty, które im służyć miały za posłanie i obsadzono strażą namiot, ponieważ wielki wezyr zagroził baszy śmiercią w razie ucieczki więźniów.
Przedewszystkiem trzeba było zmusić ich do zeznania.
Basza powrócił do namiotu wielkiego wezyra, do którego wszedł właśnie oficer, któremu polecono ująć Allarabę, po zabiciu przezeń pierwszego oficera.
— Czy schwytałeś kapłana? — zapytał go wielki wezyr.
— Cud się stał, wielki i potężny baszo, — odpowiedział oficer, — choć nie sądzę, żebym w czemkolwiek uchylił moim obowiązkom.
— Kapłan uciekł? — zapytała Jagiellona w namiocie wielkiego wezyra.
— Uciec nie mógł, gdyż namiot jest otoczony wojskiem, mimo to jednak znikł bez śladu!
Jagiellona uśmiechnęła się zimno i pogardliwie.
— Nowa sztuczka tego kuglarza, jak mi się zdaje, — rzekła, — czy namiot jeszcze otoczony?
— Tak jest, pani. Kapłan uciec nie może!
— Jeżeli nie uciekł, to musi być w namiocie! Idź i przyprowadź go! — rozkazał wielki wezyr.
— Nie pominęliśmy najmniejszego zakątka, obszukaliśmy wszystko, wielki i potężny wezyrze, — odpowiedział oficer.
— Więc idź i szukaj raz jeszcze! — rozkazał Kara Mustafa, — uciec nie mógł! Jeżeli się uczynił niewidzialnym, to twoją jest rzeczą zmusić go, żeby się pokazał! Idź!
Oficer wyszedł. Musiał słuchać, choć nie wiedział co począć. Na szczęście towarzyszyła mu Jagiellona, zwrócił się więc do niej.
— Idę z tobą — odrzekła, — sama wejdę do jego namiotu. Ukrył się przed wami, lecz ja odgaduję jego podstępy i pomogę wam go wynaleźć.
Było to dla oficera pociechą. Był już w niesłychanej trwodze, bo znał złość i okrucieństwo Kara Mustafy. Gdyby raz jeszcze zmuszony był powrócić nie spełniwszy zlecenia, mógłby łatwo przypłacić to życiem.
Tymczasem wielki wezyr kazał podać kawy. Ostatnie ślady oddużenia znikały. Czuł się zupełnie zdrowym.
Gdy oficerowie i urzędnicy jego orszaku, którzy po większej części nie wiedzieli o tem co zaszło, przyśli do niego, Kara Mustafa przyjął ich z uśmiechem.
— Pokażę wam parę nowych dzikich bestyi, które schwytano i osadzono w klatce! Chodźcie za mną, zobaczycie je!
Wielki wezyr wstał.
Wszyscy wyszli za nim z namiotu.
— Zawołajcie czarnego kata, — rozkazał, — niech przyjdzie z narzędziami tortury.
Mężczyźni weszli za Kara Mustafą do namiotu, w którym, jak świadczył ryk przytłumiony, znajdowały się dzikie zwierzęta.
— Patrzcie! Czy znacie to dwie bestye? — zawołał wielki wezyr, wskazując na więźniów.
Otaczający wielkiego wezyra poznali ze zdziwieniem obu baszów Assada i Solimana.
— Wstawać! — krzyknął na nich wielki wezyr, — czy nie widzicie, że ten w sąsiedniej klatce wstaje, gdy ja wchodzę, że mój tygrys faworyt chodzi niespokojnie i węszy? Ma widocznie na was apetyt.
Assad i Soliman wstali.
— Czy chcecie się przyznać, kto was przysłał i jaki mieliście zamiar, — mówił Kara Mustafa dalej, — patrzcie! oto kat idzie z przyrządami do tortur!
— Tortur się nie lękam, wielki wezyrze, — odpowiedział Assad wzgardliwie, — nie myśl, że ich obawa zmusza mnie do wyznania. Ale uważam za tchórzostwo zapierania się swoich zamiarów.
— To znaczy, że chcesz się przyznać?
— Nie na torturach! Nie zmusiłyby mnie one do powiedzenia jednego słowa, gdybym postanowił Assad nieustraszony, — jesteśmy w twojej mocy, możesz z nami robić co ci się podoba... nie lękamy się śmierci!
— Na śmierć już raz zasłużyliście, — odrzekł wielki wezyr, — ale udało wam się uciec! Byliście w Stambule!...
— Dowiesz się prawdy, wielki wezyrze! Tak jest, byliśmy w Stambule i otrzymaliśmy od sułtana i jego matki rozkaz dostawienia cię żywym lub martwym do Stambułu.
— Domyślałem się tego! — zawołał Kara Mustafa, — nie udało się wam jednakże! Opowiadaj dalej!
— Przybyliśmy do obozu jako Armeńczycy handlujący bronią i nikt nas nie poznał aż do tej chwili.
— A kapłan?
— Przynieśliśmy mu skarby, które teraz dostały się w twe ręce, i oświadczył, że wyda cię w nasze ręce!
— Wojewodzina ma zatem słuszność, kapłan był ich wspólnikiem! Sułtan zatem was przysłał! Ale się przerachował i ucierpi na tem bardzo jego powaga! Gdy ja dla niego zdobywam miasta i kraje, on na mnie nasyła skrytobójców jednego po drugim! Mów dalej!
— Skończyłem, wielki wezyrze! — rzekł Assad, — kapłan dotrzymał słowa! Wprowadził cię w odurzenie i oddał nam, abyśmy cię zawieźli do Stambułu.
— Śmierć wam za to! — zawołał Kara Mustafa, — ja jestem panem i moja wola jest we wszystkiem! Jakkolwiek zręcznie wzięliście się do rzeczy, nie udało się wam jednakże, bo czas mój jeszcze nie przyszedł i nie stanąłem tam, gdzie mam stanąć! Mam was w ręku i zniweczę was! Był to zuchwały zamiar, na brodę Proroka! Poważyli się targnąć na mnie! Musiano wam przyrzec wielką nagrodę, albo nienawiść do mnie tę myśl wam podała!
— Nienawiść do ciebie, tak! — odpowiedział Assad ze szczerością, która świadczyła, że to co mówił, sprawiało mu zadowolenie, — nienawiść do ciebie, wezyrze, nie chęć zysku!
— Dobrze, Assadzie baszo podoba mi się twoja otwartość, — rzekł Kara Mustafa z szatańskiem szyderstwem, — nie powiesz, żem jej nie umiał ocenić! Wyrok dowiedzie tego tobie i twemu towarzyszowi! Patrz, widzisz mojego tygrysa! Piękne to zwierzę nie spuszcza oka z ciebie i Solimana baszy. Ostrzy na was zęby! Dobrze! Tygrys pokaże, czy wart tego, żeby dostał dwóch baszów na pieczyste!
Otaczający słuchali z przerażeniem tygrysa, który ryczał, jak gdyby rozumiał słowa swojego pana.
Assad nie zmienił wyrazu twarzy. Z wielkim spokojem i panowaniem nad sobą wysłuchał wyroku wielkiego wezyra.
— Będziecie walczyli z tygrysem! — mówił Kara Mustafa dalej, — nie chcę was mu rzucać związanych. Będziemy mieli nadzwyczajne widowisko. Uzbrojeni każdy sztyletem, okryci tylko skórą, pójdziecie do klatki tygrysa i rozpoczniecie z nim walkę. Jeżeli zwyciężycie, jeżeli zabijecie tygrysa, to życie będzie wam darowane. Jeżeli tygrys was zwycięży, to was rozszarpie i kara wasza będzie spełniona.
Czarny kat przystąpił do wielkiego wezyra i ukląkł przed nim.
— Nie potrzebuję cię już, — rzekł Kara Mustafa, — więźniowie przyznali się bez tortur.
Assad i Soliman wysłuchali odważnie wyroku wielkiego wezyra.
Kara Mustafa zwrócił się do otaczających. — Ciekawy jestem usłyszeć, co oficer i wojewodzina znaleźli w namiocie kapłana, — rzekł, — kapłan był wspólnikiem dwóch więźniów. Znikł i sądziłem, że to czarodziejstwo. Ale czary nie mogą trwać wiecznie, a że miejsce pilnie jest strzeżone, więc kapłan uciec nie zdoła.
Wielki wezyr wyszedł z namiotu, mieszczącego dzikie zwierzęta.
Jego towarzysze wyszli za nim.
Dumny, jak gdyby był już sułtanem, Kara-Mustafa powrócił majestatycznie do swojego namiotu.
Usiadł na sofie i przyjmował raporta pod władnych dowódców.
Następnie Jagiellona weszła do namiotu. Oficer szedł za nią.
Wielki wezyr przyjął z wielką uprzejmością i życzliwością tę, której zawdzięczał ocalenie.
— Przybywasz pani z namiotu kapłana? — zapytał, — twoje poszukiwania były pewno skuteczne! Znalazłaś kapłana?
— Pozwól mi wyznać, wielki wezyrze, że jestem zdziwiona i nie mogę tego pojąć, — odpowiedziała Jagiellona, — byłam w namiocie kapłana i wszystkie miejsca przeszukałam! Ażeby czarom i oszustwu położyć koniec, kazałam rozbijać zwierciadła i tajemnicze przyrządy, wszystko to jednak było nadaremne!
— Nie znalazłaś kapłana? Nie wykryłaś czaru?
— Oficer i żołnierze twierdzą, że Allaraba nie mógł uciec, a zatem jest ukryty w obozie, — mówiła Jagiellona dalej, — zatem w przekopach i kryjówkach obozu kazałam zrobić rewizyę. Niepodobna jednak go znaleźć.
— Rozumiem! to jego sztuka! — rzekł wielki wezyr, — przemienił się w; co innego! Nie zaprzeczaj, pani, że włada on tajemnemi siłami. Dał mi nieraz tego dowody.
— Jest to dla nas zagadką, wielki wezyrze, że nie wyszedł z namiotu, odrzekła Jagiellona.
— Czy nie znalazłaś pani jakiego psa, węża lub innego zwierzęcia w namiocie? Nie było nic żywego w namiocie.
Z wyjątkiem posągu Kamy, nic nie zwróciło mojej uwagi.
— Czy w sofach kazałaś pani szukać?
— I to było zrobione! Nawet podwójne ściany namiotu zrewidowano, — odpowiedziała Jagiellona, — znasz mnie, że niełatwo odstępuję od powziętego zamiaru. Kapłan zastrzelił pierwszego oficera straży i bronił swego namiotu z bronią w ręku. Natomiast jednakże został zaraz obsadzony. Następnie kapłan w czasie walki, w której zginął jego sługa Timur, znikł w wejściu do namiotu. Tak się rzecz miała, wielki wezyrze! Niepodobna zatem, żeby namiot opuścił!
— Dziękuję ci za tę wiadomość, pani, i powziąłem już postanowienie, które nas musi doprowadzić do celu! — rzekł Kara Mustafa, — kapłan za zdradę zasłużył na śmierć! Wdzięczny ci jestem za to pani, żeś mnie przed nim ostrzegła! Dowiemy się wszystkiego na pewno! Jest pewna siła, której żadna sztuka nie sprosta! Siłą tą jest ogień! Namiot kapłana będzie pilnie do koła strzeżony i podpalony zostanie na cztery rogi! Płomień nie okaże się bezskutecznym! Jeżeli kapłan jest jeszcze w swoim namiocie, to się spali!
— Uwielbiam twoją mądrość i twe postanowienie, wielki wezyrze! — rzekła Jagiellona, — zniszcz wszystko, co przypomina zdrajcę! A jeżeli w namiocie jest jaka kryjówka, która uszła naszej uwagi, to płomienie go z niej wynajdą.
— Idź pani i zarządź jak powiedziałem! — zakończył rozmowę Kara Mustafa, — niech zapalą namiot kapłana! Sam tam pójdę i będę świadkiem wykonania mego rozkazu!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.