Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/133

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 133. Posąg Kamy
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

133.
Posąg Kamy.

Namiot Allaraby był już zupełnie spustoszony. Wszystkie cenne przemioty przeniesiono do namiotu wielkiego wezyra, sztuczne urządzenia i narzędzia były zniszczone i tylko rozrzucone szczątki świadczyły o dawnej wspaniałości.
W jednym z przedziałów, w którym potłuczono zwierciadła, stała tylko na dosyć wysokim postumencie biała statua Kamy, indyjskiego bożyszcza, którego uroczystość była dniem upadku kapłana.
Wysoki, potężny posąg jedynie oparł się zniszczeniu, a raczej nie był wcale niszczony. Widok jego wpośród tego spustoszenia czynił szczególne wrażenie. Zdawało się, że nikt nie śmiał tknąć bóstwa. Ale i jego zagłada została postanowiona, gdyż posąg gliniany nie mógł się oprzeć płomieniom.
Dokoła namiotu rozstawieni byli żołnierze. Następnie zbliżyli się ludzie z pochodniami, aby namiot z czterech stron podpalić.
Kara Mustafa wyszedł ze swoim orszakiem z namiotu, aby się przypatrzyć temu rzadkiemu widowisku i być świadkiem tego, co nastąpi. Zajął miejsce nieopodal na podwyższeniu. Wojewodzina Wassalska była przy nim.
Oficer, któremu poruczono wykonanie rozkazu, zbliżył się do namiotu i na jego skinienie zaczęło się widowisko.
Niosący pochodnie zapalili namiot, którego palne części zajęły się zaraz jasnym płomieniem.
Palący się namiot przedstawiał wspaniałe widowisko. Z szaloną wściekłością szerzyły się płomienie, które wszędzie znajdowały pokarm. Kłęby czarnego dymu wzbijały się w powietrze.
Po spaleniu płótna i łatwiej palnych części, ogień objął drzewo i powolniej zwęglające się przedmioty i dostał się do wnętrza namiotu.
Płomienie zmniejszyły się. Wpośród ognia i dymu ukazał się posąg Kamy jeszcze nie tknięty.
W ciągu kilku minut jednakże płomienie zbliżyły się do niego.
Można to było widzieć wyraźnie, gdy dym ustąpił chwilowo.
Aż do tej chwili kapłana ani widać ani słychać nie było i już zaczynano przypuszczać, że Allaraby w namiecie nie było.
Nagle zaszło coś niespodziewanego i przejmującego zarazem.
Z głuchym hukiem pod wpływem gorąca posąg rozpadł się w kawały.
Na postumencie ukazał się kapłan, który był ukryty wewnątrz posągu.
— Kapłan żyje! tam stoi kapłan! zawołano.
Kara Mustafa zaledwie uwierzył swoim oczom.
Jagiellona ochłonąwszy ze zdziwienia, wskazała stojącego w pośród płomieni Allarabę.
— To on! spali się! — zawołała.
— Precz z ogniem! rozrzucie palące się części. Kapłana wydobyć żywego! — zawołał wielki wezyr.
Żołnierze rzucili się do płonącego namiotu, ażeby wykonać rozkaz.
— Chcesz mu darować życie? — rzekła Jagiellona ponuro do wielkiego wezyra, — chcesz go wyrwać z płomieni?
— Z płomieni, tak, pani! Przeznaczyłem mu co innego! — odpowiedział Kara Mustafa z szatańskim uśmiechem, — chcę go wysłuchać, a następnie wydam wyrok.
Żołnierze hakami i lancami rozerwali drewniane części namiotu i oddalili płomień od miejsca, w którem stał kapłan.
Postawa jego była w tej chwili niewypowiedzianie wspaniała. Biała szata otaczała jego wysoką, imponującą postać. Ogorzała jego twarz z czarną brodą i przenikającemi oczyma, tryskała gniewem, z ust jego wychodziły przekleństwa podniósł ręce do nieba, jak gdyby jego zemsty wzywał na obóz ottomański.
Zeszedł z postumentu. Żołnierze utorowali mu drogę. Z podniesionemi rękami przeszedł pośród zgliszcz.
Wielki wezyr patrzył zdziwiony na kapłana, który z pokorą jak winowajca, ale majestatyczny i gniewny wychodził z płomieni.
— Wszyscy zginiecie! Zguba wasza jest jawną! — mówił kapłan donośnym głosem, — śmierć wam i klątwa! Idą już mściciele, którzy was zniweczą! Zgrzeszyliście przeciwko Kamie! Wasze płomienie zniszczyły jego posąg? Zemsta i kara was dosięgnie i będzie straszną! Drżyjcie przed strasznym sądem, który wisi nad waszymi głowami!
Żołnierze cofnęli się przerażeni.
Wielki wezyr i jego orszak nieruchomi patrzyli na zbliżającego się kapłana.
Tylko Jagiellona patrzyła szyderczo na klnącego i grożącego Allarabę, pogardzającego jego groźbami.
— Czyliż ścierpisz, wielki wezyrze, żeby ten zdrajca przestraszał i przerażał twoich wojowników — rzekła do Kara Mustafy, — oszukaństwem jest wszystko, co on mówi i czyni! Chce złamać odwagę twego wojska!
— Przyprowadzić do mnie kapłana! — rozkazał wielki wezyr rozdrażniony słowami Jagiellony, — każę cię porąbać natychmiast, zdrajco, jeśli z ust twoich wyjdzie jedno jeszcze przekleństwo!
Kilku odważniejszych żołnierzy przyprowadziło Allarabę przed wezyra.
— Tchórzliwy psie! — zawołał wielki wezyr, — chciałeś mnie wydać moim wrogom i ażeby ujść Kary, schowałeś się w posąg Kamy!
— Wielki Kama udzielił mi opieki, — odpowiedział kapłan, — wielki Kama mnie pomści! Lękaj się kary, która wisi nad twoją głową.
— Twoje śmieszne pogróżki nie wstrzymają mnie od ukarania ciebie, zdrajco! — odpowiedział Kara Mustafa z gniewem, — czy zaprzeczysz, że mnie zdradziłeś?
— Dotknij mnie, a śmierć twoja i zagłada całego wojska jest pewną! — zawołał Allaraba, — słuchaj proroctwa, którego spełnienie jest tak niezawodnem, jak to, że tam leżą spalone szczątki Kamy! Twój tryumf skończy się! Wołam kary i zagłady na twoją głowę i już zbliża się chwila twojej zguby! Biada tobie i twoim wojskom! Zwycięstwo i sława odwrócą się od ciebie, klęska i popłoch będą ci towarzyszyły!
— Przestań! Twoje słowa odbijają się odemnie! — przerwał wielki wezyr, — schwytać go i związać!
Allaraba wydobył szablę, którą miał przy boku i wstrząsnął nią.
— Kto do mnie przystąpi, zginie! zawołał.
Żołnierze, którzy już chcieli doń przystąpić, cofnęli się.
— Ci tchórze wahają się wykonać rozkaz, — rzekła Jagiellona.
— Kto się poważy mnie tknąć? — zawołał Allaraba, wstrząsając szablą.
Kilku odważniejszych żołnierzy na rozkaz baszy natarło na niego.
Zaczęła się krótka walka.
Krew trysnęła.... szabla Allaraby trafiła jednego z żołnierzy.
W tej chwili jednak udało się kilku innym powalić go na ziemię i skrawioną szablę wyrwać mu z ręki.
— Ocal się teraz, kapłanie, jeśli posiadasz jaką tajemniczą potęgę, — zawołał wielki wezyr.
— Pożałujesz tego, że posłuchałeś niewiernej kobiety, Kara Mustafo! — zawołał kapłan już związany, wstając, — jestem w twej mocy, ale przysięgam, że ci to nie ujdzie bezkarnie.
— Zaprowadźcie go do dwóch więźniów, jego wspólników i niechaj pokaże co umie! Pomóż sobie jeśli potrafisz, — rzekł wielki wezyr, zwracając się raz jeszcze do Allaraby, — zostawiam ci czas, żebyś mógł użyć swej potęgi.
— Sułtan jest twoim panem! Przyjdzie on ukarać cię, gdyż zna tajemne twoje plany, wielki wezyrze! Nie dopiąłeś jeszcze celu i nie dopniesz go bezemnie! — odpowiedział Allaraba drżącym głosem.
— Zaprowadźcie go do więźniów! — rozkazał Kara Mustafa.
Basza kazał związanego kapłana zamknąć w klatce dobrze strzeżonej, razem z Assadem i Solimanem.
Kara Mustafa z orszakiem wrócił do swego namiotu. Cała ta scena wywarła na nim głębokie wrażenie.
Był nadzwyczaj wzburzony. Gdy pozostał sam w namiocie, brzmiały mu jeszcze w uszach pogróżki kapłana. I teraz jeszcze miał on wpływ na niego. Słowa Allaraby sprawdzały się tyle razy, a teraz Alląraba go przeklął!
Wielki wezyr zamyślił się ponuro.
Kapłan był w jego mocy, mógł go kazać zabić, ale coby potem mogło spotkać jego samego?
Wszystko jeszcze było w jego ręku! Usłuchał wprawdzie cudzoziemki, lecz czy słusznie uczynił słuchając niewiernej? Jeżeli Allaraba kazał wynosić z namiotu tylko dla spełnienia jakiegoś tajemnego zamiaru? Jeżeli teraz jego proroctwo się spełni?
Przerażające przypuszczenia dręczyły wyobraźnię wielkiego wezyra. Bał się i troskał.
Gdyby słowa kapłaila były prawdziwe?
W końcu jednak w jego umyśle wzięło górę przekonanie, że Allaraba w każdym razie postanowił go zgubić i że był jego najzawziętszym wrogiem.
— Im prędzej się go pozbędę, tem prędzej położę koniec jego nienawiści, — mówił wielki wezyr do siebie, — pogróżki jego nie będą mogły się spełnić, gdyż on żyć nie będzie! Trzeba działać szybko i zabić go, aby on nie rzucił się na mnie i nie zabił mnie!... Rrzecz zdecydowana, — dodał po krótkiej chwili, — podzieli los swoich wspólników! Zajmujące widowisko będę miał jutro: walkę trzech skazanych z tygrysem!
Kara Mustafa powrócił do pokoju, w którym nań czekali baszowie i oficerowie jego orszaku.
— Namyśliłem się jaki wyrok wydać na kapłana, — rzekł, — los jego jest zdecydowany! Umrze śmiercią zdrajców, jak dwaj jego wspólnicy.
Zwrócił się do urzędnika zawiadującego jego przyboczną menażeryą i powiedział:
— Mój faworyt tygrys stanie jutro do walki z trzema więźniami, ja sam będę widzem. Każdemu skazańcowi dać sztylet do obrony, ale tygrysowi dziś i jutro nic jeść nie dawać, ażeby nie był pokonany w walce.
— Chcesz swego faworyta tygrysa wystawić na tak nierówną walkę, panie? — zauważył dozorca zwierząt, — trzech uzbrojonych ludzi w mocnej odzieży, to doprawdy zawiele.
— Muszą zdjąć odzież i tylko skórą będą mieli opasane biodra! Sztylety dać im trzeba, taką jest moja wola, — odpowiedział Kara Mustafa, — walka odbędzie się w wielkiej klatce. Taka jest moja wola. Idź i oznajmił kapłanowi, jaki wyrok wydałem na niego! Jeżeli jest panem tajnych potęg, to uczyni tygrysa łagodnym jak baranek, a jeżeli był oszustem, to go spotka zasłużona kara i umrze! Ciekawy jestem tego widowiska. Wykonaj moje rozkazy!
Orszak wielkiego wezyra znał nietylko jego okrucieństwo, ale i nieugiętą jego wolę. Podobne widowiska nie były zresztą rzeczą nadzwyczajną dla znakomitszych Turków, którzy często urządzali walki dzikich zwierząt z niewolnikami, jedynie dla tego tylko, ażeby im się przypatrywać. Kara Mustafa zatem i wielu innych z niecierpliwością oczekiwali dnia następnego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.