<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Mayne Reid
Tytuł Jeździec bez głowy
Wydawca Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LVI.  Nieoczekiwana przeszkoda.

Jeszcze chwila i Maurice byłby wisiał na gałęzi drzewa figowego, gdyby nie przeszkodził temu, zgoła niespodziewanie, służący Felim. Korzystając z tego, że ogólna uwaga skupiła się na Geraldzie, Irlandczyk wysunął się ze sznurów, którymi był skrępowany, i zaczął pełzać na brzuchu do rosnącego opodal kolczastego kaktusa. Zerwał gałąź, usianą igłami i uderzył nią z całej siły klacz Zeb Stampa, która najspokojniej w świecie pasła się w zaroślach. Igły wpiły się w skórę konia, przyprawiając go o szaleństwo. Biedne zwierzę zarżało przeraźliwie i zaczęło rzucać się z bólu. Rżenie jego przestraszyło przywiązane do drzew, konie teksańczyków, — a było ich około stu — i powstał ogłuszający hałas, łomot, pisk. Przerażona gromada ludzi, sądzących Geralda, rzuciła się do swoich koni, sądząc, że alarm powstał wskutek napadu Indjan. Po przekonaniu się, że alarm był fałszywy, znaleziono winowajczynię w klaczy Zeb Stampa i, dla zapobieżenia czemuś podobnemu na przyszłość, zarzucono jej lasso na szyję.
Byłaby ta sama kara spotkała Felima, gdyby w porę nie zdążył ukryć się w gąszczach, chcąc bodaj z narażeniem własnego życia dać znać staremu myśliwemu.
Tymczasem gromada znowu zwróciła do Geralda, miotając ze złością przekleństwa i żądając, z tym większą zaciekłością, wykonania wyroku. Gerald miał już zarzucony na szyję stryczek i, zda się, nastąpiła ostatnia chwila jego życia.
Nagle z za drzew wypadła czarująca swą pięknością kobieta i, przecisnąwszy się przez ustępujący jej ze czcią tłum, stanęła przy podsądnym, zerwała z niego więzy, odrzuciła pracz stryczek, odepchnęła silnym gwałtownym ruchem oprawców. Trwało to krótko, jak błyskawica.
— Tchórze Teksańczycy! — krzyknęła z oburzenia, zwracając się pałającymi oczami do gromady. — Wstydźcie się! Co wy chcecie zrobić? To ma być sąd sprawiedliwy? Kiedy podsądny nie może przemówić słowa na swe usprawiedliwienie! To taki jest wymiar sprawiedliwości w Teksasie?! — Jesteście nie sędziami, lecz mordercami!
— Co to znaczy? — zawołał zduszonym głosem Woodley, chwytając córkę za rękę. — Kazałem ci jechać do domu. To tak wypełniasz moją wolę? Precz mi stąd w tej chwili! Nie wolno ci wtrącać się w nie swoje sprawy!
— Ojcze, jest to również moja sprawa.
— Z jakiego powodu? Ha, zapomniałem! Wszak jesteś siostrą Henryka, a ten człowiek zabił twego brata.
— Za nic w świecie, nigdy, przenigdy nie uwierzę w to. Nie miałby żadnego powodu do zabójstwa. Zresztą sądźcie tego człowieka, jak nakazuje prawo, sprawiedliwość, bądźcie ludźmi, nie zaś dzikimi!
— Sąd się odbył i niema wątpliwości, że to on jest mordercą twego brata.
— A pani nie wypada, miss Pointdekster, stawać w jego obronie! — powiedział ktoś z gromady.
— Nie wypada, nie wypada! — poparli inni.
— Musi się stać zadość sprawiedliwości, — rozległ się znowu czyjść głos. — Żądamy, mister Pointdekster, ażeby córka pańska odeszła stąd.
— Chodź, Lu! Tu nie dla ciebie miejsce. Powinnaś odejść. Nie chcesz? Kasjuszu, proszę cię, zabierz ją stąd.
— Nie odejdę, ojcze, dopóki nie przyrzekniesz mi, dopóki oni wszyscy nie przyrzekną mi...
— Nic nie będziemy przyrzekali. To nie kobieca rzecz. Zabójstwo dokonane i morderca powinien być odpowiednio ukarany.
— Powiesić go! Powiesić! — złowrogo zakrzyknął ktoś z gromady.
Luizę wyprowadzono, a właściwie wyciągnięto przemocą.
Napróżno wyrywała się z rąk znienawidzonego Kasjusza, który gorliwie spełniał prośbę Pointdekstera, napróżno płakała i protestowała, krzycząc:
— Zbrodniarze! Zwierzęta!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Mayne Reid i tłumacza: anonimowy.