Jeździec bez głowy/XXXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jeździec bez głowy |
Wydawca | Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kasjusz Calchun chciał pod pierwszem wrażeniem rzucić się na szczęśliwszego od siebie młodzieńca i zadać mu śmiertelny cios kindżałem, lecz widok sześciostrzałowego rewolweru, błyszczącego u pasa Geralda, powstrzymał go. Zawrócił więc szybko do domu i wpadł zdyszany do pokoju, w którym spał Henryk Pointdekster.
— Wstawaj prędzej, Henryku i chodź ze mną!
— Cóż to znaczy? Co się stało? Może Indianie?
— Gorzej! Chodź prędzej, póki czas, póki nazwisko Pointdekstera nie stało się pośmiewiskiem w Teksasie!
Henryk był ubrany w ciągu kilkunastu sekund i podążał za Kasjuszem do ogrodu.
— Co to wszystko ma znaczyć, Kasjuszu? — zapytał, przyśpieszając, na znak tamtego, kroku.
— Spójrz tutaj, pod drzewami, gdzie przywiązana łódź twoja. Czy widzisz?
— Widzę coś białego, jakby suknię kobiety.
— To kobieta. Poznajesz ją?
— Skądże!
— A tam, przy niej ciemna postać.
— To mężczyzna.
— Jak ci się zdaje, kto to jest?
— Doprawdy, nie wiem.
— Maurice, łowca mustangów.
— A ona?
— Twoja siostra, Luiza!
Henryk rzucił się naprzód, jak szalony, i w jednej chwili stanął przed Geraldem, grożąc mu rewolwerem.
— Precz stąd, podstępny niegodziwcze! — zawołał. — Odejdź, Luizo, abym go zabił, jak psa!
Zanim wypowiedział te słowa, kreolka rzuciła mu się na szyję, i krępując jego ruchy, krzyknęła w stronę Geralda.
— Uciekaj prędzej! Brat się myli, ale ja mu wszystko wyjaśnię.
Gerald nie poruszył się z miejsca i rzekł z godnością.
— Mister Pointdekster, niesłusznie nazwał mnie pan niegodziwcem. Proszę mi dać pewien czas, a ja dowiodę panu, że pańska siostra lepiej mnie zrozumiała, aniżeli jej ojciec, brat i kuzyn. Jeżeli w ciągu sześciu miesięcy nie uda mi się dowieść, że jestem godzien zaufania i miłości ze strony miss Luizy, może mi pan spokojnie palnąć w łeb, jak pierwszemu lepszemu psu. Tymczasem żegnam!
Słowa te tak podziałały na Henryka, że opuścił rewolwer i przestał się wyrywać z objęć siostry. Zresztą Luiza sama uwolniła go od siebie, bo po chwili czółno odbiło od brzegu i rozległ się miarowy plusk wody.
— Henryku, — rzekła Luiza głosem drżącym ale poważnym — tyś niesprawiedliwie osądził Geralda. Gdybyś wiedział, jaki on uczciwy! Wyznał mi, co zamierza przedsięwziąć, aby uniknąć nieporozumienia i obdarzyć mnie szczęściem. Ty nie wiesz, że on należy do znakomitej rodziny. Zresztą, gdyby nawet był niskiego pochodzenia, to serce moje należałoby do niego tak samo.
— Wiem, że go kochasz, — odrzekł Henryk tonem nieco łagodniejszym — widziałem to.
— Więc tymbardziej nie powinieneś mu ubliżać.
— A czyż ja mu ubliżyłem?
— Ach, Henryku, i to bardzo!
— W takim razie muszę go przeprosić. Natychmiast idę do hotelu i pomówię z nim. Ale wiesz, — dodał z lekkim uśmiechem — on mi się odrazu podobał.
Luiza szczęśliwa chwyciła brata za rękę z wyrazem bezsłownej wdzięczności, i po chwili oboje skierowali się do domu. Gdy kroki ich ucichły już w ogrodzie, z krzaków wypełznął, jak wąż, Kasjusz Calchun z mocnem postanowieniem udania się w ślad za Geraldem.