Jezuici w Polsce (Załęski)/Tom I/003

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Załęski
Tytuł Jezuici w Polsce
Podtytuł Walka z różnowierstwem 1555—1608
Wydawca Drukarnia Ludowa
Data wyd. 1900
Druk Drukarnia Ludowa
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom I
Indeks stron


§. 3. Charakterystyka szlachty polskiej. — Chwyta się nowinek religijnych. — Jakiemi drogami one przychodzą do Polski i dlaczego krzewią się tak szybko.

Niejasność, luźność, często i sprzeczność konstytucyi polskiej, bezkarność za jej niewykonanie, słabość, prawie bezsilność rządu polskiego, spowodować musiały w społeczeństwie z biegiem lat stępienie poczucia prawa i obowiązku a tem samem wpłynąć ujemnie na charakter narodowy, iż brak ścisłości, karności i wytrwałości, płytkość pewna i powierzchowność, stały się jego znamiennemi wadami — jak znów duch wolności i swobody, wiejący z tej konstytucyi, wytworzył obok dodatnich przymiotów odwagi, hojności, gościnności, swywolę i butę szlachecką. Ciekawą ze wszech miar diagnozę polskiej szlachty, sięgającą nawet w domowe jej życie, pozostawił nam współczesny bystry a bezstronny spostrzegacz, nuncyusz Fulwiusz Ruggieri, w relacyi swej do kuryi rzymskiej i Pawła V. r. 1565.
Rozróżnia on szlachtę drobną, zaściankową, która „bardzo liczna mieszka na wsi, jest ubogą, iż sama po większej części uprawia ziemię“, bo nie ma poddanych kmieci. Dalej szlachtę dworską, „która służy u bogatszej, bo żaden szlachcic nie przyjmuje do usługi chłopów, ani ich używa do czego innego, tylko do uprawy roli“. Wreszcie szlachtę bene natam et possesionatam, osiadłą na jednej, kilku i kilkudziesięciu wsiach i miastach, bo tytuł hrabiowski „w nienawiści u szlachty, nie daje im ani większego znaczenia, ani władzy nad inną szlachtą owszem każdy szlachcic uważa się im za równego”.
Otóż tej szlachty „dobrze urodzonej i osiadłej której, służyła i której słuchała „młodsza bracia“ zagonowa i dworska, taką daje charakterystykę nuncyusz: „Szlachta ma wielką wyższość nad nieszlachtą. Na całym świecie nie masz szlachty, któraby była wolniejszą lub miała większą władzę, nad szlachtą polską, bo oprócz tego, że są samowładnymi panami w swych dobrach, posiadają wiele przywilejów, każdy się ich lęka i nizko się im kłania. Niejeden szlachcic popełnił bezprawie, dopuścił się gwałtu, nie tylko na wsi, ale i w mieście, bo i miasta do nich należą, a nie masz nikogo, ktoby się ujął za krzywdą słabszego lub śmiał przytrzeć rogów szlachcicowi.
„Żyje zwyczajnie z wielkim przepychem, lubi trzymać wiele sług i koni, tak iż niejeden szlachcic ma ich sto i więcej, którzy w drodze towarzyszą mu konno, w mieście idą pieszo. Senatorów poprzedzają dworzanie, za nimi dopiero zgraja sług; męszczyźni idą przed paniami, kobiety z tyłu.
„W ustawicznym jest ruchu, do przyjaciół, do krewnych, jeżdżą o sto mil czasem, co im łatwo przychodzi, mając podostatek koni, powozów, na których wiozą wszystko, czego im w drodze potrzeba. Ztąd pochodzi, że wszyscy są gościnni i że wyjąwszy większe miasta, nie masz nigdzie domów zajezdnych, przynajmniej dobrych, ale do jakiego domu się zajedzie, tam się nocuje, tylko potrzeba mieć pościel z sobą, bo tej nikt, choćby największy pan w domach nawet szlacheckich nie dostanie.
„Ze wszystkich narodów zaalpejskich, Polacy są może najlepsi, mianowicie szlachta grzeczna, uprzejma i jak się rzekło gościnna.
„Lubo pojętni, nie wchodzą w głębsze poznanie rzeczy, łatwiej się uczą tego, co już odkryto, niżeli sami zadają sobie pracy, aby co odkryć w naukach lub sztukach, i nie starają się przyjść w czemkolwiek do doskonałości, może dlatego, że są zajęci wojskowością i rolnictwem, lub że są skłonni do pieniactwa i lubią protegować przyjaciół.
„Rzemiosła są u nich na bardzo niskim stopniu, bo używają powiększej części samych rzemieślników niemieckich, których tylu do nich napłynęło, że w wielu miejscach (miastach i miasteczkach) nie usłyszysz innego języka, tylko niemiecki i wszystkie narzędzia mają nazwiska niemieckie.
„Dla tych przyczyn i dlatego, że w Polsce nie kwitną teraz nauki, jak przed 170 laty zaraz po założeniu akademii krakowskiej, niema tu wielu uczonych. Wszyscy jednak, nawet rzemieślnicy mówią po łacinie, i nie trudno się nauczyć tego języka, bo w każdem mieście, w każdej prawie wsi (parafii) jest szkoła publiczna.
„Z niewypowiedzianą łatwością przejmują zwyczaje i język obcych narodów („papugą narodów“ nazwał nas Słowacki) a ze wszystkich zaalpejskich, najwięcej uczą się obyczajności i języka włoskiego, który jest u nich bardzo używany i lubiony, równie jak strój włoski, mianowicie na dworze (króla).
„Ubiór narodowy jest prawie taki sam, jak węgierski (?) ale lubią stroić się rozmaicie, często suknie odmieniają, przebierają się nawet kilka razy na dzień. Od czasów Bony niektórzy panowie zaczęli się budować po miastach w Małopolsce i na Mazowszu.
„Szlachta jest bardzo bogata, mieszka na wsi, bawi się rolnictwem (ztąd nazwa ziemianin), lecz w ogólności szlachcic polski mało dba o porządne gospodarstwo, wydaje więcej niż ma dochodu i dlatego cała prawie szlachta jest zadłużona.
„Kobiety nie bardzo piękne, ale miłe i powabne, raczej szczupłe jak otyłe; dodawać sobie wdzięków sztucznemi sposobami lub farbować włosy jest u nich wielką hańbą. Trudnią się gospodarstwem domowem, robią sprawunki w mieście równie jak Niemki, ale nie stają w sądach.
„Mało kto (z Polaków) pije wino, bo sprowadzone z zagranicy, zwłaszcza dobre węgierskie, jest bardzo drogie. Piją zaś dużo piwa... robią je z pszenicy zmieszanej z żytem, orkiszem, owsem i z trochy chmielu. Gdańskie piwo, czarne jak atrament, zaprawione gorzkiemi korzeniami, mocniejsze od wina, uchodzi za osobliwszy trunek, jak małmasia w Wiedniu. Mają drugi napój, zwany miodem, bardzo używany na Rusi, Podolu, w Prusiech i na Mazowszu; jest to miód praśny gotowany z wodą, zaprawiany czasem sokiem jabłecznym, wiśniowym lub korzeniami.
„Jedzą dużo mięsa, (jeden Polak zje za pięciu Włochów), bo jest bardzo tanie, prawie za bezcen, mało zaś jedzą chleba, a nigdy prawie sałaty. Dodają wiele korzeni do każdej potrawy i używają wiele cukru. Na ucztach i biesiadach dużo piją, w czem przewyższają samych nawet Niemców; przy kieliszku często przychodzi między nimi do zwady.
„Handlem bawią się tylko mieszczanie, Żydzi, Ormijanie, z cudzoziemców Niemcy i Włosi. Szlachta sprzedaje tylko własne zboże, które jest największem bogactwem tego kraju. Spuszczone do Wisły rzekami do niej wpadającemi, idzie do Gdańska, gdzie się składa w umyślnie na ten koniec zbudowanych spichrzach w osobnej części miasta, dokąd straż nikomu w nocy wejść nie pozwala. Zboże polskie karmi prawie całe Niderlandy króla Filipa, nawet okręty portugalskie i innych krajów przybywają po zboże polskie do Gdańska, gdzie ich czasem 400 i 500 nie bez zadziwienia zobaczysz. Litewskie idzie Niemnem do morza bałtyckiego. Zboże podolskie marnie przepada; możnaby spławiać Dniestrem do morza Czarnego, stamtąd do Konstantynopola i Wenecyi, o czem myślą teraz według projektu, podanego przez kardynała Commendone.
„Można powiedzieć, że sama tylko szlachta służy w wojsku i to na koniu, piechoty jest bardzo mało i ta nic niewarta. Licząc tych wszystkich, którzy powinni służyć w wojsku, możnaby z pewnością twierdzić, że cała jazda polska, oprócz litewskiej, liczyłaby 100.000 koni, w rzeczy samej nie wynosi więcej jak połowę[1]. Król (Zygmunt August) lubiący spokojność ani razu jeszcze w pole nie wyruszył, co osłabiło ducha wojennego szlachty. Teraz, odwykła od oręża zalega pole, i zamiast bronić granic państwa i złączonych z niem krajów, oddaje się czytaniu zakazanych książek heretyckich, tak iż ta sama szlachta, która dawniej zwykła była walczyć przeciw niewiernym, dziś wymierzyła ciosy przeciw wierze katolickiej“[2].
A co, czy nie wierna fotografia szlachty polskiej, czy główne jej rysy nie przechowały się do dziś dnia u praprawnuków tamtej? I właśnie w tym charakterze szlachty polskiej szukać należy jednej z przyczyn szybkiego wzrostu reformacyi w Polsce. Żądza wolności, niezależności od nikogo i w niczem, wrodzona ruchliwość gnała ją do nowinek religijnych bardziej, niż polityczna rachuba, że przez nie krótsza i prostsza droga do tyle upragnionej egzekucyi praw i do upokorzenia możnowładztwa, zwłaszcza zaś biskupów. Płytkość umysłowa, lenistwo duchowe, nie dozwalające nic zrobić dokładnie i przeprowadzić gruntownie, nie dozwalało jej przejąć się niemi na wskroś; uczuciowość szlachetnego w gruncie serca, przywiązanie do starych tradycyi, bezwiednie pociągało ją ku dawnej wierze ojców, i dlatego t. z. reformacya przyjęła się nie szczerze po wierzchu, nie zaszczepiła, nie zakorzeniła się w głębiach społeczeństwa szlacheckiego, bo nie znalazła gruntu dla siebie, bo nie wywołała jej ani potrzeba obszerniejszych swobód i wolności jak w Niemczech, ani nie narzuciła jej i dzierżyła panującego tyrania jak w Anglii. Nowość i ta Polakom wrodzona żądza naśladowania, obok gorączkowej żądzy niezależności od nikogo i w niczem, oto bodaj czy nie główne sprężyny, poruszające u nas cały ruch różnowierczy. Skoro urok nowości zniknął, a ten bardzo prędko się zaciera, skoro szał gorączkowy, jak wszystko co gwałtowne, prędko przeminął, poczęła szlachta przy zimnym rozsądku pytać sama siebie: dlaczegożeśmy porzucili katolicką wiarę, alboż nam źle z nią było? i pod parciem reakcyi duchowieństwa katolickiego, inscenowanej przez Hozyusza i Commendonego, przeprowadzonej głównie przez Jezuitów i inne zakony, wrócili do wiary ojców. Miasta tylko o niemieckiej ludności wytrwały dłużej w herezyi.
Dwoma szlakami przychodziły „nowinki religijne“ do Polski: z Królewca, gdzie zlutrzały ex-mistrz książę Albrecht urządził formalną propagandę luteranizmu, polskich ex-księży i ex-mnichów powołał na katedry profesorskie do założonej przez siebie 1544. r. akademii, utrzymywał na swym na pół polskim dworze lub opłacał tych, którzy luterskie pisma na litewski i polski język tłómaczyli, które on własnym nakładem drukować kazał, do Wielkopolski i na Litwę wysyłał. Słowem występował jako protektor luteranizmu w Polsce do tego stopnia, że Rafał Leszczyński przemawiając w imieniu izby do króla na sejmie 1555. r. odważył się nazwać pruskiego księcia „naszym miłościwym panem“, co oburzyło króla i biskupów. „Wykapturzone mnichy i żonate księża“ z ex-kanonikiem Łaskim na czele wewnątrz kraju byli propagatorami herezyi. Obnosili ją i przybłędy z Niemiec, Włoch, Szwajcaryi wygnane.
Szlak drugi szedł z Wittembergi, Lipska, Genewy, dokąd „panięta“ polskie po naukę jeździły, a herezyą przywoziły i nią rodziny i ojcowizny swe zarażały.
Luteranizm, idący z Prus księżęcych a w części i z Inflant od zlutrzałych Mieczowników, ogarnął naprzód Gdańsk, Toruń, Elblong, Chełmno, Malborg i miasta pruskie, dostał się do Poznania i Wielkopolski i rozpanoszył się głównie między mieszczaństwem, utrzymującem handlowe stosunki z miastami hanzy: Lipskiem, Frankfurtem, Lubeką, Hamburgiem, zachował odrębny swój charakter niemiecki i właśnie dlatego nie bardzo przypadał do gustu szlachty, jako „wiara mieszczańska i niemiecka“. Więcej miał dla niej uroku kalwinizm, bo skrajniejszy, a według Orzechowskiego „ten był lepszy i uczeńszy, kto większe i śmielsze wprowadzał nowości“[3].
Więc też domy szlacheckie Górków, Ostrorogów, Oleśnickich itd.. które luteranizm niedawno przyjęły, przechodziły na kalwinizm. Na Kujawach do tej nowej „helweckiej“ wiary przystąpiło wiele szlachty i pociągło za sobą lud wiejski nie tyle perswazyą, jak przemocą i gwałtem. Litwa, dzięki żarliwości Radziwiłła Czarnego „bożyszcza i wyroczni“ szlachty, a z nią Biała-Ruś, Polesie i Żmudź chwytała się gorliwie kalwińskiej wiary.
Niedługo czekać, koło 1548 r. zjawia się trzecia „nowa wiara“ Braci czeskich, aprobowana przez Marcina Lutra, chociaż naukę Hussa wyznająca. Wygnani z Czech przez Ferdynanda I. króla Czech i Węgier, trzema taborami zwalili się Bracia do Wielkopolski. I znów ci sami Górkowie, Ostrorogowie, Tomiccy, Leszczyńscy, Marszewscy, Krołowscy, Opalińscy, Lipscy itd niedawno z katolików lutry, z lutrów kalwiny, z kalwinów zachwyceni kazaniami Syoniusza, Izraela i Czerwienki stają się Braćmi czeskimi, zakładają szkołę w Poznaniu, w której kształcą się i dziewczęta pod światłem przewodnictwem ex-dominikanki Praksedy, kochanki ex-dominikanina Samuela, i w temże mieście 1554 r. odprawiają publiczne nabożeństwa.
Nie tu koniec nowinkom. Wenecki doża rozegnał szajkę nowych Aryanów, jako bluźniącą religii chrześcijańskiej a niebezpieczną rzpltj. Hersztowie tej szajki, Socini, Alciato, Paruta, Gentilis, Stancari, Davidys, Blandrata Trevisani, de Ruego, de Chiary rozbiegli się po Szwajcaryi, Francyi, Niemczech, ale dla bluźnierstwa Chrystusowego bóstwa nie czując się tam bezpieczni, schronienia szukali w asylum haereticorum w Polsce, a Stankara niebacznie wprowadził do Krakowa na katedrę języka hebrajskiego sam biskup Maciejowski. Jakoż Socini i jego fanatyczny uczeń Goniądzki, który przy drewnianej karabeli chodził, bo wojnę uważał za niedozwoloną, już 1551 r. rozsiewał tę nową wiarę, podzieloną na kilka sekt: Socynianów, Aryanów, Antytrynitarzy, Nowochrzeńców czyli Anabaptystów także Braci polskich. Przystąpiło do Arianów wielu Braci czeskich, Kalwinów, Lutrów, a przedewszystkiem Oleśnicki, który w swym Pińczowie zbór a w Rakowie szkołę, liczącą kilkuset uczniów dla nich założył. Po r. 1558 zjechali do Polski Blandrata, exfranciszkanin Lizmanin, Statori, ex-kapucyn Ochini, apostołując gorliwie, jednając mnogo stronników „tureckiej, żydowskiej“ wierze, zwłaszcza w Krakowie i na Podgórzu karpackiem i na Litwie, dzięki opiece potężnego krajczego, potem starosty żmudzkiego Jana Kiszki, pana na wielu miastach i wsiach, spokrewnionego z domem Ostrogskich i Radziwiłłów.
Jeszcze nie koniec nowinkom. W łonie każdej z tych czterech głównych „nowych wiar“ powstały „wiareczki“, sekty przeróżne, eklektyczne, pod tchnieniem pychy ex-mnichów i ex-księży, jak awanturniczy Łaski, nie chcących się poddać żadnej powadze i nikomu, a pragnących stanąć na czele nowych wiar, wylęgłe. Roku 1565 naliczono tych nowych wiar i wiareczek nie mniej tylko trzydzieści dwie.
„W Polsce nietylko jest jedna herezya, opowiada naoczny świadek, lecz wszystkie herezye; wszystkie bowiem sekty zbiegły się tutaj i odbudowały dawną wieżę babilońską. Nauczyciele różnych języków i krajów opowiadają tu i nauczają wszystkich herezyi, które albo świeżo wymyślone, albo z dawnych przerobione i odnowione. Ci którzy zostali wypędzeni dla swych nowości nietylko z Włoch, ale z Niemiec i samej nawet Genewy, znajdują schronienie w tem królestwie, jako ostatnim bezpiecznym przytułku. Lecz lubo każda herezya jest tu opowiadana, nie każda wszędzie jednakowo przyjmuje się i krzewi. I tak: luterska była dotąd głośniejsza w Prusiech i Wielkopolsce, kalwińska przeciwnie zakorzeniła się więcej w Małopolsce i Litwie. Inne (Bracia czescy, Arianie) nie postąpiły dotąd równym krokiem z tamtemi, szerzą się jednak i pożerając swe matki, karmią się i podrastają, tak że jak dawniej Sakramentarze (Kalwini) żartowali z Lutrów, tak oni teraz żartują z Lutrów i Kalwinów“[4].
Żeby tylko żartowali; ale sekciarze ci nienawidzili się śmiertelnie, gryźli, wyzywali i wyklinali. Obok wspólnej wszystkim nienawiści do „papizmu“, niezgoda stała się drugą ich wspólną charakterystyką. Kilkanaście projektowanych zjazdów w celu jakowegoś porozumienia się, nie doszło do skutku, inne doszły, ale z wyjątkiem zjazdu koźmińskiego 1555, na którym pod strachem przybywającego „z groźnemi instrukcyami“ nuncyusza Lippomano, Kalwini pogodzili się chwilowo z Braćmi czeskimi, z wyjątkiem pozornej tylko t. z. „zgody Sandomierskiej“ 1570, Lutrów, Kalwinów i Braci czeskich przeciw „papieżnikom“ i najbardziej znienawidzonym Aryanom, których hersztów przybłędów wygnał król edyktem parczowskim 1564 z kraju — wszystkie inne zjazdy nietylko do zgody, choćby chwilowej, nie doprowadziły, ale nowych gniewów, waśni i sekt stały się zarzewiem.
Do r. 1550 Lutrzy i Kalwini odprawiali swe nabożeństwa w domach prywatnych, nieodważając się na zabór kościołów katolickich. Dopiero jakby w odwecie za wskrzeszoną w tym roku edyktem króla jurisdykcyę duchowną, mocą której niektórzy biskupi winnych o herezya przed swój sąd pozwali, heretycy wyganiać poczęli zakonników i proboszczów z miejsc, gdzie byli kolatorami. Pierwszy w Małopolsce dał przykład zlutrzały Mikołaj Oleśnicki 1551, który wezwany przed sąd biskupi nie stawił się, obłożony klątwą wyrzucił ze swego Pińczowa OO. Paulinów, a klasztor oddał z kościołem ministrom „nowej ewangelii“. Niebawem Stanisław Stadnicki wygnał OO. Dominikanów z Łańcuta, a proboszcza z Dubiecka, kościoły zamienił na zbory. Uczynili to samo Stadnicki w Niedźwiedziu, Lasocki w Poleśnicy itd. W jednej dyecezyi krakowskiej podczas wizyty biskupiej Padnieskiego 1564 znaleziono 130 kościołów zamienionych na zbory lub pozbawionych proboszczów. W Wielkopolsce długi szmat kraju wzdłuż granicy szląskiej nie miał już 1551 ani jednego kościoła i kapłana, jeno zbory i ministry, nie ostał się prawie nigdzie klasztor w miejscowości, której dziedzic wiarę odmienił. Skarga naliczył zabranych katolikom kościołów w Koronie i Litwie na 2.000[5]. Obok nienawiści do papizmu, i chęci przekomarzania się biskupom, chciwość dóbr duchownych grała tu także rolę.
Nic wymowniejszego nad cyfry. W epoce tej 680 najznaczniejszych domów szlacheckich w Polsce i na Litwie wyznawało „nową wiarę“[6] i słusznie napisał Niesiecki (III. 366) „rzadko który był dom, któryby heretyckiemi nazwiskami nie miał się uwikłać“.
W senacie i w ministerium zasiadało od 1548 r. 222 różnowierców; roku 1570 było ich w senacie tylu, że współczesny Cichocki narzeka „nad opłakanym stanem katolicyzmu, skoro w wspaniałym senacie zasiadał ledwo jeden lub drugi krom biskupów katolik“[7]. Trzech różnowierców marszałkowało izbie poselskiej na sejmach za Zygmunta Augusta. Najdzielniejsi posłowie, prawda że i najkrzykliwsi, rekrutowali się z obozu różnowierców; w sejmie i po za sejmem oni stanowili czoło polityków i doktrynerów szlacheckich a doznawali łaski królewskiej, nie rzadko, jak Sierakowski, Ossoliński dostawali się do senatu.
Za zmianą wiary pójść musiała zmiana obyczajów. Polska, asylum heretyków, rozluźniwszy się w dogmatach, rozluźniła się w obyczajach, zdziczała aż do barbarzyństwa prawie[8].
Nie mogło być inaczej. Bujne, potężne, pełne namiętności organizacye ludzi ówczesnych powściągała jedynie, trzymała w ryzach wiara katolicka z swemi dogmatami, zasadami, z swą karnością kościelną. Ztąd też nazwa religio, quia ligat. Herezye Lutra, Kalwina zerwały tę tamę a orgie religijne Stankarów, Lismaninów, Ochinów, Socynów, Paulich, Piotrów z Goniądza, Statoriuszów, hersztów arianizmu, wpędziły do reszty ludzi w błędne koło, poddając nieustannej dyspucie wszystko, na czem stoi człowiek i społeczeństwo, odczłowieczali się więc i odspołeczniali. Tak było w Niemczech, gdzie Luter załamywał chwilami ręce nad własnem dziełem, tak we Francyi, gdzie Viret nazwał ludzi najgorszymi z bestyj, tak w Anglii, gdzie reforma Henryka VIII kosztowała życia 70.000 katolików i heretyków[9].





  1. Relacye nuncyuszów o Polsce 126—128, 132, 199. Projekt żeglugi na Dniestrze rozbił się o progi jampolskie.
  2. Tamie str. 67. Relacye nuncyusza Lippomano o Polsce 1557 roku.
  3. St. Orichovii Roxolani, Chimera.
  4. Relacye nuncyusza J. Ruggieri do Piusa V. 1568 r. Relacye nuncyuszów o Polsce I. 186.
  5. Upominanie do Ewangelików.
  6. Tyle ich naliczył w przybliżeniu Dzieduszycki: Piotr Skarga i jego wiek.
  7. Alloquia Ossiec. 83.
  8. Szlacheckie panny wychodziły za mąż za ex-księży i wykapturzonych mnichów. Lubieżność wyuzdana w mowie i czynach nawet w poezyi, pijatyki hulaszcze, bitki i łupienie kościołów, grabieże dóbr duchownych, najazdy, zabójstwa, gwałty wszelakie, zapędzanie batami poddanego ludu do zborów heretyckich, znęcanie się nad nim w najwstrętniejszy sposób, aż do porywania mu żon i córek, aż do odcinania rąk, nóg lub batożenia na śmierć za lada przewinienie lub dla prostej igraszki — oto występki i zbrodnie na porządku dziennym między szlachtą. Toć przecie trybun sejmowy Siennicki wołał w pełnej izbie poselskiej: „krew, która w Polsce przez kaźni (bezkarnie) przelewaną bywa, woła o pomstę do Boga“. — „A toż luterstwo nasze w łotrostwo się zamienia“ narzekał 1559 przychylny prawie reformie Tarnowski, a synod piotrkowski 1551 r. konstatuje: „tyle jest w królestwie krzywoprzysięstwa, zabójstwa i innych zbrodni, że ich nikt nie wyliczy szlachta, okrutni mężobójce, którzy naumyślnie potworne (immania) popełniają mężobójstwa, ludzi niewinnych zabijają jako bydło, nie znają pokuty, nie znają zadośćuczynienia Kościołowi“. Acta hist. res gestas Poloniae illustrantia I 493).
  9. Zakrzewski. Po ucieczce Henryka str. 1—23. — Powstanie i wzrost reformacyi w Polsce. Wstęp.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Załęski.