Jezuici w Polsce (Załęski)/Tom I/007

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Załęski
Tytuł Jezuici w Polsce
Podtytuł Walka z różnowierstwem 1555—1608
Wydawca Drukarnia Ludowa
Data wyd. 1900
Druk Drukarnia Ludowa
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom I
Indeks stron


§. 7. Niedola ludu wiejskiego.

„A ona krew albo pot żywych poddanych i kmiotków, który ustawicznie bez żadnego hamowania ciecze, jakie wszystkiemu królestwu karanie gotuje? Powiadacie sami (szlachta) iż nie masz państwa, w któremby bardziej poddani i oracze uciśnieni byli pod tak absolutum dominium, którego nad nimi szlachta bez żadnej prawnej przeszkody używa. I sami widzim nietylko ziemiańskich, ale i królewskich kmiotków wielkie opresye, z których żaden ich wybawić i poratować nie może. Rozgniewany ziemianin albo starosta królewski nietylko złupi wszystko, co ubogi ma, ale i zabije, kiedy chce i jako chce, a oto i słowa złego nie ucierpi — Tak to królestwo poddane robaczki nędzne, z których wszyscy żyjem, opatrzyło“[1].
Oto pierwszy głos kapłana-obywatela, był nim Jezuita ks. Skarga, który się podniósł publicznie w obronie uciśnionego, bitego i zabijanego ludu — wprawdzie w lat 20 później, ale i za Jagiellonów dola ludu nie była znośniejszą. Ta sama bowiem krótkowidząca, nienasycona wolnością polityka szlachty, która odzierała i odarła króla z jego władzy i rządu, odbierała miastom przywileje i dobrobyt, odarła lud wiejski z jego osobistej wolności i mienia, zamieniła w niewolnika i to w onej, wrzekomo „złotej“ epoce Jagiellonów. Statut wiślicki przyznaje kmieciom dziedziczne posiadanie gruntu (sortes) z obowiązkiem czynszu, daniny lub robocizny[2]. Statut 1496 uzupełniony w swej nieludzkości i barbarzyństwie ustawami sejmów 1504, 1505 i 1543 r. jednym pociągiem pióra odbiera kmieciom dziedzicznie posiadaną ziemię, oddaje ją szlachcie, kmiecia przywiązuje do gleby, jako poddanego, jako niewolnika, bo mu wyjść ze wsi nie wolno, rzemiosła się imać nie wolno, uczyć się w szkole nie wolno, szukać prawa i sprawiedliwości w sądach ziemskich i grodzkich nie wolno, a dopieroż od 1573 od onej konfederacyi dyssydenckiej, będącej wykwitem pobłażliwości Zygmunta Augusta dla herezyi, inaczej wierzyć i modlić się nie wolno, jeno jak pan i dziedzic jego każe. A ten pan i dziedzic zabrać mu może i ziemię, którą uprawia, i krowę która drobne dzieci jego żywi, może go kuć w dyby, więzić, batożyć, zabić, bo za głowę chłopa niewinnie zdjętą zapłaci 10 grzywien kary, bo on jest dla niego stroną interesowaną i sędzią zarazem, nie według jakiegokolwiek prawa i procedury prawnej; ale według „swego rozumienia“ i sumienia a najczęściej według swej passyi i widzimisie[3]. Cóż dziwnego, że ten lud wiejski „ciągle nękany uciskiem, pozbawiony wszelkich nadziei, musiał wpaść w nieczułą otrętwiałość, stał się obojętnym na wszystko, utracił zupełnie pobudki do przemysłu, jakoteż do miłości swej ojczyzny, nie myślał już więcej o niczem, jak tylko o dogodzeniu zwierzęcym potrzebom swoim“[4]. Pozwólmy obcemu, bezstronnemu, a współczesnemu badaczowi doli chłopka wiejskiego, mówić o niej.
„Kmiecie uprawiają role, są poddanymi swych panów, którzy mają nad nimi prawo życia i śmierci, bez żadnej apelacyi do wyższego sądu. Własności grantowej nie posiadają, wyjąwszy w niektórych dobrach duchownych, muszą pracować kilka dni na tydzień dla panów (odrabiać pańszczyznę) za kawał gruntu wyznaczonego na ich utrzymanie (pan, dziedzic dawał oprócz gruntu, chatę, bydło robocze i narzędzia rolne); resztę czasu wolnego od pańszczyzny obracają na uprawę onego.
„W dobrach duchownych[5] stan ich jest lepszy, równie jak w Prusiech, gdzie są piękne wioski (przez Krzyżaków pobudowane), lecz gdzieindziaj prowadzą po większej części życie nędzne, tak iż w środku najtęższej zimy zobaczysz kobiety bose i licho odziane, brodzące w śniegu. W chatach jednę tylko mają izbę z piecem bez komina, która dlatego zawsze jest pełna gęstego dymu.
„Często panowie każą ich za ladaco niemiłosiernie ćwiczyć, czasem powiesić, a choć bez przyczyny zabiją, wolni są od wszelkiej kary za opłatą 10 szkudów (grzywien)[6], gdy tymczasem za zabitego psa płaci się więcej[7].
„Tak ciężka niewola upodliła ich do tego stopnia, że gdy dostaną baty, co się często zdarza, przychodzą podziękować za to panu, i śmiało powiedzieć można, że nie masz na całym świecie podlejszego niewolnika, nad kmiecia polskiego.
„Nie mogą bez pozwolenia pana przenieść się do innej wsi, bo są przywiązani do skiby (glebae addicti), za czem idzie, że pan sprzedając wieś, sprzedaje zarazem osiadłych w niej kmieci, którzy czasem wykupują się na wolność płacąc 8 szkudów (grzywien).
„Gdyby który z nich oddalił się ze wsi bez pozwolenia pana (uciekł), lub gdyby na pierwsze wezwanie nie wracał, chwytają go, sadzą w dyby i na śmierć prowadzą, jeżeli się nie opłaci.
„W jednych wsiach kmiecie ponoszą większe, w innych mniejsze ciężary, co zależy od pierwiastkowego ich założenia. Kiedy pan chce założyć wieś lub miasto, każe naprzód postawić na gołem polu krzyż w miejscu na plac przeznaczony, i tyle zabić w ten krzyż ćwieków, ile ma być lat wolnych od czynszu, daniny lub robocizny, poczem każdemu wolno osiadać i budować się na tem miejscu, następnie co roku wyciągają po jednym ćwieku z krzyża, póki ich wszystkich nie wyciągną. Wtenczas dopiero zaczynają płacić czynsz panu i odrabiać robocizny.
„Zakładają się wsie innym jeszcze sposobem. Kmieć zamożniejszy, zebrawszy 10 lub więcej uboższych kmieci, bierze od pana kawał ziemi, parceluje ją między onych uboższych kmieci, z obowiązkiem płacenia czynszu zbożem i odrabiania kilka dni pańszczyzny dla pana; dla siebie zaś kupuje od pana kilka morgów ziemi na własność i za to wszystko ma sobie dane zwierzchnictwo i władzę sądowniczą nad onymi uboższymi kmieciami, ich potomstwem i nowymi (do tak powstałej wsi) przybyszami i zowie się sołtysem. Każda wieś ma swego sołtysa, który (względem pana czyli dworu) nie ma innego obowiązku tylko wozić listy pańskie i dawać podwody[8].
„W rolnictwie wszystko na tem się kończy, że poorzą i posieją, ale ani nie kopią rowów dla osuszenia pola, ani się kochają w ogrodach, ani sadzą drzew, spuszczając się we wszystkiem na dobroczynność natury“[9].
Herezye, rozluźniając sumienia i obyczaje szlachty, przyczyniły się tem samem do pogorszenia doli poddanych; zależeli przecie we wszystkiem od chce mi się widzi mi się swego pana. Jak długo byt bogobojny, pobożny, to wszechwładzę swą nad kmiotkiem miarkował obawą sądu bożego i kary piekła, zmysł sprawiedliwości i ludzkości był też czujniejszym, bo „pobożność do wszystkiego pożyteczna“, bo za onym kmiotkiem stał naturalny jego obrońca Kościół, który karcił, groził klątwą za wybryki srogości i krzywdę wyrządzoną. „Nowa wiara“ osłabiała pierwszą, obalała drugą zaporę. Mężobójstwa nawet między szlachtą tak się zagęściły, że procesom o nie podołać nie mogły sądy, ileż dopiero mężobójstw popełniało się bezkarnie na poddanych?[10] Jedyną pociechę i ulgę znajdował kmiotek w świątyni pańskiej, tę zamykał mu lub przerabiał na zbór pan nowej wiary; nierzadko zmuszał go do jej przyjęcia i gnał batami do zboru, jak to się działo w krakowskiem województwie, gdzie rzeczkę Szreniawę, dla mnogości mieszkających nad nią Lutrów i zborów, lud nazwał Luterką. Ci przymuszeni do „nowej wiary“ kmiecie, zauważył nuncyusz Ruggieri, „za lada zręcznością wracają do dawnej wiary, ale ci, którzy za namową kaznodziei lub innych osób skłonieni zostali bez przymusu do chwycenia się błędów herezyi, trwają w niej upornie i nie łatwo się od niej odciągnąć dają[11]. Nierzadko luterscy ministrowie używali wobec ludu, jak w Niemczech tak i w Polsce, tego fortelu, że zrazu odprawiali nabożeństwa według liturgii katolickiej, zatrzymali szaty kościelne, mszę św. nawet. Powoli odrzucali ornaty, kapy, alby, komże, obrazy, zaniechali nieszpór, procesyi, bractw, mszy św., aż ograniczyli nabożeństwo do „kazania i psalmów śpiewania“. Lud ani się spostrzegł, kiedy przestał być katolickim i już trwał upornie w nowej wierze. Na Kujawach lud mazurski w wielu wsiach do dziś dnia pozostał protestanckim.
O jakiemkolwiek wykształceniu poddanego ludu mowy w tych danych być nie mogło. Kmiotek nie mógł posyłać syna do szkół średnich i wyższych bez okupienia go 8 grzywnami. Jeżeli znajdujemy w niektórych kapitułach kanoników plebejuszów, na probostwach mniejszych i wikaryatach księży nieszlachtę, to pochodzili oni prawie wyłącznie z mieszczańskich rodzin. Z kmiecego stanu niesłychanie rzadko dochodził kto do kapłaństwa. Umieć czytać i pisać po polsku, należało do wyjątku. Dziś jeszcze w bardzo wielu wsiach galicyjskich naliczono 80% analfabetów, pomimo 4.000 szkół ludowych w Galicyi. W epoce Zygmunta nie było ich tyle w całej Polsce. Nawet religijne wykształcenie ludu, znajomość katechizmu jakie takie zrozumienie liturgii św., zważywszy rozległość parafij, nieuctwo i niedbalstwo parafialnego kleru, na które gorzko narzekają synody tej epoki, musiało stać na bardzo niskim stopniu, a w górskich okolicach ignorancya w rzęchach wiary dochodziła do tego, że dorośli ledwo przeżegnać się umieli, a znaleźli się i tacy, co przez całe swe życie ani razu w kościele nie byli. Częste przyjmowanie sakramentów, bractwa religijne (krom różańcowego w niektórych parafiach), te główne dźwignie pobożności i umoralnienia ludu, nieznane były, albo uważane za zbyteczne i niepotrzebne. Anima humana naturaliter christiana, dusza ludzka jest naturalnie chrześcijańska, powiedział Augustyn św. toteż instynktowo lgnął ten biedny, gnębiony, nie mający czasu i sposobu wiele do zbytków i grzeszenia, lud poddańczy do Boga, cisnął się do świątyń pańskich, wierzył ślepo, choć dobrze nie pojmował, w co wierzy; modlił się, jak umiał; śpiewał pieśni kościelne, których się nauczył ze słuchu, choć sensu nie zawsze rozumiał dobrze; spowiadał się raz koło wielkiejnocy metodą z matki na dziecko przechodzącą, przyjmował komunię św., a dobrze, jeżeli tyle o niej wiedział, że jest świętością wielką, bo w niej Pan Jezus.
Nikt nad moralnem i religijnem dobrem tego ludu w onej epoce nie pracował szczerze. Pan, dobrze jeśli go nie gorszył, i do nowej wiary nie naganiał; kler parafialny, wiemy, że gorliwością nie grzeszył, misye ludowe przez zakonników nie były jeszcze w zwyczaju, klasztory Dominikanów i zakonów żebrzących istniały po miastach zwykle i chyba na bliższe okolice wpływ zbawienny wywierać mogły; opactwa po wsiach przeważnie fundowane, tuczyły opatów, ich krewnych i przyjaciół, głodem morzyły nielicznych, niewykształconych, często nie rozumiejących języka polskiego mnichów. Kto więc miał nad tym biednym ludem pracować, kto koić jego twardą dolę i uświęcać? Szerokie to, rozległe, a dobrej gleby pole, porosłe chyba chwastami, jakie z ignoracyi i niewoli wyróść musiały, leżało w onej, wrzekomo „złotej“ epoce, odłogiem.
Oto Polska w epoce Zygmunta Augusta.

Na Litwie nie było lepiej, pomimo że aż do unii na sejmie lubelskim 1569, król był jej „dziedzicznym panem“ a już na kilka lat przedtem obdarzył bojarów przywilejami i instytucyami polskiemi, miastom pozwolił rządzić się na wzór polskich prawem niemieckiem. Było owszem pod wielu względami gorzej, bo herezye grasowały swobodniej, król im pobłażał. Radziwiłły, Kiszkowie, Chodkiewicze krzewili je całą siłą i wpływem w obszernych swych dobrach; biskupi litewscy wobec tych magnatów bezsilni, leniwi zresztą albo obojętni, słaby tylko stawili opór. Parafie były rzadkie, klasztory tylko po miastach większych. Kler parafialny zasilał się często księżami z Polski, którym w własnej dyecezyi ciasno lub niedogodnie było, podobnie jak dziś kościoły polskie w Ameryce. Wiedza jego teologiczna i duchowne uzdolnienie nie było wyższe z pewnością, jak kleru polskiego, a prawdopodobnie niższe.
Poziom wykształcenia umysłowego i religijnego u tłumu litewskiej szlachty i mieszczaństwa niesłychanie nizki. Na tak obszerne prowincye, jak Litwa z Żmudzią i Rusią, było zaledwie szkół kilkanaście po znaczniejszych miastach i te herezyą swych mistrzów nadpsute, zarażone. „Ciemna“ Ruś, jak wtenczas i długo potem nazywano kilkomilionowy, „greckiej wiary“ lud ruski na Litwie, na Rusi, Podolu, Wołyniu i Ukrainie osiadły, bardziej jeszcze przez swych panów i dziedziców gnębiony, jak polski, której kler, nie mając według słów Skargi, innych szkół jeno do czytania i pisania, równie był nieumiejętny i nieokrzesany, pozostawała w niewoli i nieznajomości rzeczy ludzkich i boskich. Ale ciemniejszy jeszcze był lud litewski, żmudzki i łotewski, rzymsko kalicki, po puszczach i lasach mieszkający; w rzeczach wiary zupełna u niego grasowała ciemnota, niewiadomość, zaprawiona resztkami kultu pogańskiego i zabobonami. Nie wielu było kapłanów, którzyby kazania mówili po litewsku, łotewsku lub żmudzku. Proboszczowie i zakonnicy zajmowali się głównie szlachtą napływową polską i mieszczanami; lud po polsku nie mówił, nie rozumiał. Nie było ksiąg religijnych, katechizmów litewskich, nie było nawet gramatyki tego języka[12]. Nic więc dziwnego, że jeszcze 1565, a przekonamy, się że nie wiele lepiej było w sto lat później, pisał nuncyusz Ruggieri: „pozostały dotąd zabytki bałwochwalstwa gdzieniegdzie na Litwie, w wielu miejscach na Żmudzi, gdzie po dziś dzień chowają węże, które czcili ich przodkowie, nim przyjęli wiarę chrześcijańską“.
Święte dęby perkuna odbierały teraz, jak dawniej, cześć religijną[13].
Poznawszy w głównych rysach Polskę, poznać musimy Jezuitów.









  1. Skarga. Kazanie ósme sejmowe.
  2. Vol. leg. I. str. 21.
  3. Vol. leg. I. str. 122, 126, 134, 137, 281, 283.
  4. Surowiecki 191, 192.
  5. Ale nie w biskupich. W bibliotece Barberinich w Rzymie nr. codicis 3.484 znajduje się skarga całego duchowieństwa polskiego na biskupów o nieludzkie postępowanie z poddanymi.
  6. Grzywna r. 1570 = 14½ złp. Rykaczewski. Rel. Nunc. I. 130.
  7. Nie ma w statutach i konstytucyach żadnego prawa dozwalającego panu odbierać życie poddanemu. Prawo to przywłaszczyła sobie szlachta za Zygmunta I. naciągając statut wiślicki Kazimierza W., który za zabicie kmiecia nie karze śmiercią, ale 10 grzywnami, kwotą na owe czasy znaczną. Kromer. Descriptio Poloniae str. 113.
  8. Sołtysostwo t. j. urząd i ziemia było dziedziczne do 1420 r. Sołtys w zwierzchniczem i sądowniczem swem urzędowaniu nie zależny prawie był od pana. Sołtystwo mógł w części lub w całości sprzedać, zamienić, czy dzierżawić, Lubomirscy w XIV. wieku byli sołtysami. (Morawski, Sądeczyzna). Sołtys z dwoma ludźmi stawał do wojny, za waleczność otrzymywał szlachectwo. Nie podobało się to szlachcie, wyjednała więc na sejmie 1420 r prawo, że pan może wyrzucić ze wsi sołtysa, zmusić go do przedania domostwa i gruntu jeżeli był inutilis et rebellis t j. nie znał prawa i wedle woli pana nie sądził. (Vol. leg. I. str. 35). Nie dość tego, sejm 1510 r. zabrania sołtysowi, tak samo wójtom i młynarzom sprzedawać, obciążyć lub powiększyć swe grunta bez pozwolenia pana dziedzica. (Vol. leg. I 169). I w tej moralnej zależności od pana pozostali sołtysi na zawsze. Z czasem wielu dziedziców powykupywało sołtystwa, sami w swej wsi byli sołtysami i sądzili własnych poddanych bezpośrednio, lub przez podstarościch i ekonomów. Bywały to straszne sądy.
  9. Opis Polski przez Mons. Fulwiusza Ruggieri 1565 r. Relacye nuncyuszów I, 128—130.
  10. Zygmunt I. nalegał na sejmie 1538 r., ażeby za zabójstwo szlachcica czy kmiecia ustanowiono karę śmierci. Skłaniał się do tego senat, ale większość izby głosowała za dawną główczyzną, i projekt upadł. Napróżno uczony i wymowny Prycz Modrzewski w czterech „mowach“ do króla, do senatu, szlachty i narodu polskiego, do arcybiskupów, biskupów i kleru, do narodu i ludu, dowodził konieczności kary śmierci na mężobójcę, ażeby położyć raz przecie tamę „domowej rzezi i za równe zbrodnie równe kary nałożyć“. Zygmunt I. nie miał odwagi czy siły złamać oporu izby poselskiej. (Małecki o Modrzewskim w bibl. zakł Ossol. 1864. Tak więc pozostała główczyzna, 120 grzywien, rok i sześć niedziel wieży za głowę szlachcica, tylko 10 grzywien za głowę kmiecia, aż do sejmu 1768, w którym karę śmierci na każdego mężobójcę ustanowiono. Cóż dziwnego, że, jak donosi nunc. Lipomano 1557 do kuryi rzymskiej, „namnożyło się gwałtów, mordów, rozbojów, które bezkarnie uchodzą; że, jak mówią, jest 12.000 spraw zaległych o zabójstwa popełnione przez szlachtę, z których król nie osądziwszy żadnej na ostatnim sejmie, zwyczajem swoim odjechał do Wilna na wojnę inflancką (Rel. nunc. I. 66). Niechby połowa, czwarta część powyższej cyfry była prawdziwą, to już liczba mężobójstw i to szlachty tylko, bo za zabicie kmiecia sądził sąd ziemski lub nikt nie sądził, jest przerażająca.
  11. Relacye Nuncyuszów I. 160.
  12. Pierwszy katechizm po litewsku (przekład katechizmu Jezuity Ledesmy) wydał drukiem ks. Mikołaj Dauksza, kanonik żmudzki r. 1595.
    Tenże przetłumaczył Postylle Wujka na język litewski 1599 r.
    Pierwszy polsko-łacińsko-litewski słownik wydał 1624 r. Jezuita Konstanty Szyrwid. Pierwszą gramatykę litewską wydał w Królewcu pastor tylżycki Daniel Klein dopiero 1653 r. Za Zygmuntów Litwa nie miała żadnych ksiąg dla swej kultury umysłowej i religijnej.
    Nawrócenie bowiem Litwy pod koniec XIV wieku nie mogło być, jak tylko połowiczne i powierzchowne. Edykta Jagiełły tyczyły się tylko przedmiotów kultu: wycięcia poświęconych gajów, pokruszenia bałwanów, zagaszenia znicza, pozabijania wężów; a nie tykały osób i nie nawróciłyby Litwy. Wszak Żmudzini przez zwycięzkich Krzyżaków i Kawalerów mieczowych wielokrotnie zmuszani (w latach 1254. 1263, 1329, 1381 i 1400) do przyjęcia chrztu św., zawsze wracali do bałwochwalstwa; ci zaś, którzy się dobrowolnie ochrzcili, wynosili się do Prus. Naznaczony przez Krzyżaków dla Żmudzi biskup z kilku prałatami rezydował w Prusiech, nie ważąc się zajrzeć do swej owczarni. Za to sam król Jagiełło, przy pomocy polskich księży, którzy zrazu posługiwali się tłumaczem potem poduczyli się trochę języka krajowogo, apostołował wiarę świętą na Litwie. Żmudź objechał z w. ks. Witołdem dwa razy, dla ochrzczonych wybudował 8 kościołów, ale pomimo gorliwej pracy, zachęt i hojnych darów, w okolicach nie mających kościoła i kapłana, bałwochwalstwo trwało jeszcze długo. Jan ks. Holszański bisk. wil. lustrując 1523 r. królewczyznę Szawle, znalazł na pograniczu Kurlandyi wielu pogan, co go skłoniło do fundacyi kościoła w Janiszkach Jeszcze w pół wieku potem bisk. żmudzki Gedroic (1576—1609) zgasił powtórnie zapalony znicz na Birucie i w górach sałantowskich, i ochrzcił wielu dorosłych i starców. Pomagali mu w tem dzielnie Jezuici z Rygi i Wilna.
    Do połowy XV. w. Żmudź nie miała szkół żadnych. Biskupi swoim kosztem albo zamożniejszych plebanów wyuczyć kazali zdolniejszych chłopców zasad wiary, trochę łaciny i obrzędów religijnych, i święcili na kapłanów. Dopiero 1469 r. bisk. żmudzki Maciej II. (Polak) założył przy katedrze w Worniach pierwszą szkołę, której nauczycielem był ks. Michał, jak o tem świadczy stary rękopis przechowany w archiwum katedralnem. W XVI wieku powstało na Żmudzi 29 kościołów, 7 kaplic i trzy szkółki: w Taurogach 1501, Janiszkach 1530 i w Jurborgu 1557, 7 i szkółek kalwińskich.
    Na Litwie pierwszą szkołę katedralną założył w. książę Kazimierz Jagiellończyk koło 1465 r., którą reformował i rozszerzył bisk. wil. Jan Holszański 1522. Druga w Wilnio powstała 1513 przy kościele św. Jana: po parafiach miejskich tu i ówdzie istniały szkółki. Zapewne, że uczono w nich przynajmniej czytać i pisać po litewsku, do unii bowiem lubelskiej 1569 język polski był bardzo mało używany na Litwie, nawet magnaci używali w potocznej mowie litewskiego, na dworze w. księcia, w urzędach, na zjazdach i sejmach, słowem w sprawach publicznych, mówiono i pisano po białorusku.
  13. Relacye nuncyuszów 1. 160. Rostowski. Hist. Lituanic. S. J. lib. I. str. 10.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Załęski.