<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Kochanek Alicyi
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1886
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Emilia Śliwińska
Tytuł orygin. L’Amant d’Alice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVI.
Przed burzą.

— A teraz — zapytał Paweł przyciskając do ust jedną po drugiej, ręce Alicyi — a teraz dziecię moje najdroższe, powiedz mi prędko, że nie obawiasz się już niczego...
Młoda dziewczyna przyznała, że czuła się zupełnie uspokojoną i że zarówno w jej umyśle, jak na pięknem czystem niebie o którem hrabia mówił, nie było najmniejszej chmurki.
A jednak nie było to prawdą. W miejsce radości, która powinna była nią owładnąć w oczekiwaniu tak blizkiej godziny ziszczenia najgorętszych jej marzeń, jakiś ciężar przytłaczać zaczął jej duszę.
Bolesne to uczucie bez widocznej przyczyny zmniejszało się jednak zwolna, wreszcie rozproszyło całkowicie, gdy po obiedzie młoda dziewczyna wzięła ćwiarkę papieru bez cyfr i bez korony i usiadła do pisania listu pod adresem państwa Laféne, podczas gdy Paweł czynił to samo ze swej strony.
Kochanek Alicyi chciał do listu młodej dziewczyny dołączyć swoje pismo, by dobra wiadomość w podwójnej formie doszła do zacnych tych ludzi, których tak śmiertelnie obraził i tyle im dał wycierpieć.
Listów tych całkiem tu nie powtórzymy. Dostatecznem będzie zaznaczyć niektóre ich ustępy:
„Kiedy po raz ostatni, pisała młoda dziewczyna, przesłałam do was moją duszę, gdzie razem z nią biedz bym była pragnęła... kiedy dowiedzieliście się odemnie, że wasza mała Alicya żyje jeszcze i kocha was jak dawniej, pisałam: „Szczęście moje jest pełne winy, a jednak szczęśliwą jestem!...“
„Dziś drodzy krewni, pomimo to wszystko, kochajcie mnie zawsze, ślę wam pociechę, w którą już zwątpiliście pewnie... powiem wam bowiem: Otrzyjcie łzy wasze, a wymawiając imię waszej Alicyi, nie zniżajcie głosu, nie unikajcie wzajemnie wzroku swego; za kilka dni przeszłość w sen się tylko przemieni... za kilka dni szczęście moje będzie czyste i śmiało dzielić go ze mną będziecie mogli...
„Zrozumieliście, nieprawdaż?... Zostaję jego żoną!
„Z jakąż radością, z jaką dumą pisze te dwa wyrazy: jego żoną! i wtedy pokochacie tego, który serce moje dzieli z wami... Zostanie on synem waszym. Utraciliście wasze jedyne dziecię, odnajdziecie naraz dwoje!
„Gdybyście wiedzieli jaki on dobry! Gdybyście znali tak jak ja jego szlachetną i wielką duszę, jego nieskończoną czułość, jego słodycz, jego szacunek dla mnie! Wątpić prawie należy, aby to był ten sam człowiek, który popełnił zbrodnię porwania mnie wam...
„Przebaczcie mu to, bo ja dawno już przebaczyłam! Co chcecie?... On mnie tak kochał!... Powody których nie znam i których znać może nigdy nie będę, nie pozwalały mu wtedy zostać moim mężem... a nie miał odwagi rozłączyć się ze mną... Wziął mnie... jako swoje dobro... Ale po co wskrzeszać takie rzeczy, kiedy za kilka dni wina będzie zmazaną?..
Pan de Nancey zaś tak pisał:
„Wy którzy przez całą długość życia nie popełniliście czynu wątpliwego, mielibyście zapewne prawo być dla mnie bez litości, dla mnie który wyrządziłem wam tyle złego. Przebaczycie mu jednak dowiedziawszy się, że błąd swój naprawia...
„To co uczyniłem kiedyś było ohydne i niecne, był to czyn człowieka podłego i nikczemnego... Niestety! wiem o tem, wiedziałem zawsze, to też nie tłomaczę się gdyż na obronę moją nie wyszukałbym nic, prócz gwałtownej miłości, która odebrała mi rozum...
„Gdyby słodka Alicya, moja najdroższa Alicya, mogła była zostać wówczas moją żoną, byłbym chętnie poświęcił za to trzy czwarte mego życia, przysięgam wam i gdyby podobny układ można było z kimś zawrzeć, byłbym to uczynił bez minuty wahania... Lecz niestety! Pomiędzy Alicyą a mną wznosiła się przeszkoda! Wiecie dobrze jaka... Była to zapora nie do przebycia... Dziś znikło wszystko. Jestem wolny... Oh! nie wątpijcie o tem! Oto akt zejścia nieszczęsnej, która nazwisko moje przybrała dla tego tylko, by sponiewierać go w błocie...
„Błagam was o zezwolenie na ślub z ubóstwianem dzieckiem które wam porwałem, zechciejcie nadesłać mi je bez najmniejszej zwłoki czasu... Oh! gdybyście wie dzieli jak pilno mi zmazać przeszłość hańbiącą mnie tylko!...
„Od was zależy dowieść mi, że przebaczacie zupełnie, bez goryczy... Dowiedziecie mi zaś tego nie inaczej jak przybywając tu na dzień i godzinę, w której reprezentant prawa i namiestnik Boży uczynią z waszej drogiej Alicyi hrabinę de Nancey...
„Przybędziecie nieprawdaż?..“
Kiedy Paweł skończył i wpuścił w obszerną kopertę ćwiartkę stemplowego papieru, zapełnionego podpisami i stwierdzeniami niemieckiej władzy, jakoteż list napisany przez siebie, podniósł oczy.
Młoda dziewczyna już nie pisała, lecz wsparta na ręku, zdawała się dumać.
— Skończyłaś, dziecko? — zapytał hrabia.
— Przed chwilą odparła Alicya.
— Przeczytasz mi to co napisałaś?
— Oh! z miłą chęcią, ale...
Młoda dziewczyna zawahała się.
— Ale? — odpowiedział Paweł z uśmiechem — więc jest ale?.,.
— Tak, maleńkie ale...
— Cóż takiego?
— Za wiele piszę w tym liście o tobie...
— No przebaczam ci z góry wszystko złe, co tam powiedziałaś o mnie...
— Słuchaj więc, ale nie patrz na mnie jak będę czytała... dobrze?
Paweł skinął potwierdzająco.
Alicya czytanie swe rozpoczęła bardzo wzruszonym głosem.
Gdy zas skończyła, hrabia, którego oczy zwilżyły się łzami kilkakrotnie podczas gdy słuchał, podniósł się z miejsca, a przyłożywszy ze czcią usta do jedwabnych jej włosów, rzekł:
— Oh! dziecię najdroższe, ty prawdziwym jesteś aniołem! Świat ciebie nie godzien! To też lękam się byś kiedy skrzydełek twoich nie rozwinęła i nie frunęła...
— Moich skrzydełek? — odpowiedziała młoda dziewczyna — jeżeli je miałam, o czem wątpię, obciąłeś je zabierając mi serce...
Po chwili dodała:
— Kazałeś mi przeczytać, drogi Pawle, posłuchałam tak jak zawsze słuchać będę twoich rozkazów... Lecz, ty pisałeś także... Czyż listu twego nie poznam? Pan de Nancey wstrząsnął głową przecząco.
— A gdybym cię o to prosiła bardzo? — nalegała młoda dziewczyna.
— Nie żądaj tego odemnie, błagam cię, Alicyo...
— Dla czego?
— Przykro mi będzie odmówić ci stanowczo.
— Więc w liście jest sekret?
— Tak...
— Sekret który powierzasz moim krewnym, a który ukrywasz przedemną...
— Tak jest.
— Nie dowiem się go nigdy?
— Owszem, droga Alicyo, przyjdzie czas i na to.
— Kiedy?
— Nazajutrz po ślubie.
Paweł wziął liścik młodej dziewczyny i złożył na nim pocałunek przed wpuszczeniem go w kopertę, w której znajdował się już list jego i akt zejścia Blanki Lizely.
Zaadresowawszy do pana Lafène, przyłożył okazałą pieczęć ze swym herbem i rzekł:
— Sam zawiozę na pocztę. Wsiądę na konia i puszczę się galopem na ulicę Cesarzowej.
— Ale powrócisz nie długo?
— Oh! bądź spokojna... zaledwie że się oddalę od ciebie, a już chciałbym być z powrotem.
Była w tej chwili godzina czwarta po południu.
W skutek sprzyjającej pogody jesiennej, okna salonu wychodzące na park, pootwierane bywały aż do wieczora.
Paweł objął ramionami młodą dziewczynę by przycisnąć ją do serca raz jeszcze przed wyjściem.
W tem Alicya drgnęła, a i pan de Nancey zrobił poruszenie pełne zdziwienia.
Szarpnięto za dzwonek u furty wychodzącej na lasek Buloński, a szarpnięcie to było tak gwałtowne, dziwne i rozkazujące, jak gdyby pochodziło od pana z niecierpliwionego długiem oczekiwaniem.
— Kto może dzwonić do nas w ten sposób? — zapytała młoda dziewczyna. — niespodziewany ten hałas obraził zarówno moje uszy jak moje serce. Rzecz dziwna, mróz przeszedł po mojem ciele.
— To nic, moje dziecię, jesteś teraz bardziej nerwową niż zwykle.
— Jakto! więc ciebie to nic nie dziwi?
— Pierwsze... zwłaszcza, że żywa dusza nie bywa u nas... Dzwoniono może przez pomyłkę... Gość to niezawodnie nie do nas.
Pan de Nancey mylił się.
Szmer głosów dał się słyszeć w ogrodzie.
Przystąpiwszy do okna, wychylił się, lecz nic nie zobaczył. Wielkie drzewa zasłaniały całkowicie główną aleję. Hałas uciszył się. Nowo przybyli musieli zapewne przestąpić próg willi.
Dwie minuty upłynęły.
Paweł położył na stole list trzymany w ręku i nie wiedząc dla czego, nie myślał już o wyjściu.
Głęboka cisza zalegała w domu i na dworze.
Alicya jednak niespokojna, nasłuchiwała jeszcze.
Drzwi salonu otworzono i wszedł kamerdyner.
— Jest na dole|dwie osoby — rzekł — z których jedna ma interes do pana hrabiego.
— Dwie osoby? — powtórzył Paweł.
— Tak, panie hrabio... pan i pani...
Alicya drgnęła znowu, jak w chwili w której rozległ się odgłos dzwonka.
— Co to za ludzie? — zapytał pan de Nancey. — Znasz ich?
— Widzę ich po raz pierwszy.
— Jak wyglądają?
— Ten pan wygląda na notaryusza... nie odzywa się wcale... Pani jest wysoka, ładnej postawy czarno ubrana... Ona szczególnie chce widzieć się z panem hrabią...
Alicya zbladła. Dlaczego? Biedne dziecię nie umiałaby zdać z tego sprawy.
— Wiesz dobrze, że nie przyjmuję nikogo — odpowiedział Paweł. — Powinieneś to był powiedzieć... Wszak prawdę wolno mówić zawsze...
— Ja też tak uczyniłem; ale ta pani nalega koniecznie. Powiada, że musi widzieć się z panem hrabią, w interesie nie cierpiącym zwłoki.
— Jak się nazywa ta pani?
— Nie chce powiedzieć.
— Więc idź powtórz jej, że nie przyjmuję nikogo i dodaj, że ustępstw żadnych nie czynię dla osoby, która nie chce wymienić swego nazwiska...
Kamerdyner wyszedł.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Emilia Śliwińska.