Lekarz obłąkanych/Tom I/LXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LXV.

Leclére ubrał się, wyszedł z domu, wsiadł do fiakra i pojechał na Pola Elizejskie do znanego handlarza koni, z którym dawniej miewał stosunki. Nabył dwie pary przepysznych anglonormanów, tęgiego kłusaka do małego powozika, wierzchowca dla Edmy i ładnego konika dla siebie, pod siodło i do zaprzęgu.
Kelner, sławny fabrykant powozów, dostarczył lando, powozik i mały wolancik, wszystko cuda prawdziwe. Potem udał się na ulicę Pelletier, do pierwszorzędnego zakładu tapicerskiego, gdzie zamówił kompletne urządzenie salonu, pokoju sypialnego i buduaru, licząc w to obicia, dywany i meble. Była dziesiąta, gdy Leclére pokończył wszystkie kursa i pozałatwiał różne szczegóły. Teraz udał się do ministerjum marynarki, a powóz swój odesłał.
— Do kogo pan się udaje? — zapytał go szwajcar.
— Do pana Radla Herdy...
— Porucznik Herdy jeszcze nie przyszedł, ale tylko go patrzeć.
Zaledwie szwajcar wymówił te słowa, wszedł pan Herdy i wyciągnął do Fabrycjusza rękę z okrzykiem: >
— Dzień dobry kochany przyjacielu, czy się nie spóźniłem czasem?
— Wcale nie... W tej chwili właśnie przyszedłem.
— Z jakiego powodu to rendez-vous, któreś mi wyznaczył w liście?...
— Wszystko ci opowiem, ale chodźmy na śniadanie.
Dwaj młodzi ludzie, wziąwszy się pod ręce, poszli na plac Magdaleny, do kawiarni Durand, gdzie Fabrycjusz zadysponował śniadanko.
— Teraz — odezwał się po zaspokojeniu pierwszego głodu — teraz nadeszła chwila, abym ci się wytłómaczył.
— Bardzo cię o to proszę, bo naprawdę lakoniczny twój bilecik zaintrygował mnie bardzo... O co chodzi?
— Chciałem cię prosić o pewną przysługę...
— Cokolwiek jest w mojej mocy, zrobię napewno...
— Możebne to i łatwe.
— No, to uważaj rzecz za zrobioną.
— Pewny oto dawny marynarz został mi bardzo usilnie zalecony. Myślę go zrobić przewoźnikiem i dozorcą statków u jednego z moich krewnych, który mieszka nad brzegiem rzeki, a który ma pasję zajmowania się wioślarstwem. Zanim powierzę temu człowiekowi taką misję, potrzebuję opinji co do sprawowania się jego w służbie marynarskiej.
— Bardzo dobrze zrobiłeś, żeś się do mnie w tym względzie zgłosił. Pracuję właśnie w archiwum i w pięć minut mogę ci najzupełniej zadość uczynić. Czy dzisiaj chcesz mieć tę wiadomość?
— Bardzo mi na tem zależy.
— Pójdziemy zaraz razem do archiwum i wyszukam, co potrzeba.
Śniadanie skończyło się bardzo wesoło i dwaj przyjaciele udali się do ministerjum. Raul wszedł do biura, wziął klucz i udał się z Leclérem do sali, znajdującej się na końcu gmachu. Tu niezliczona liczba ksiąg stała poustawiana na półkach.
— Jak się nazywa ten marynarz? — zapytał porucznik.
— Klaudjusz Marteau.
— Do jakiej klasy należał?
— Z 1859 roku.
— Dobrze.
Raul Herdy wydobył akta z 1859 roku. Otworzył literę M. i posuwając palcem po nazwiskach, czytał po cichu jedno po drugiem.
— Jest Marteau — rzekł nakoniec. — Klaudjusz Marteau... Tyko, że mamy ich aż trzech tego samego nazwiska i imienia. Nie wiesz miejsca urodzenia twojego protegowanego?
Urodził się w Melun.
— W Melun — powtórzył porucznik, przeglądając znowu nazwiska. — Mam go... Dajno kawałek papieru, jakikolwiek.
Fabrycjusz wyrwał kartkę z notesu i podał ją Raulowi z ołówkiem. Młody człowiek zapisał sobie numer porządkowy, który odsyłał go do roku 1859, księgi 4, stronnicy 59. Podszedł do drugiej półki, wydobył wskazaną księgę, otworzył na czwartej stronnicy i głośno przeczytał:
— Klaudjusz Marteau, syn Juljana Antoniego Marteau, ślusarza i Katarzyny Honet, urodzony w Melun 15 stycznia 1839 roku, zaliczony do trzeciej kompanji marynarzy floty w Cherbourgu 3 czerwca 1860.
— To mnie nie obchodzi — powiedział Fabrycjusz — przejrzyj jego stan służby...
— Oto jest... Odbył kampanję w Kochinchinie...
— Przejdź do kar...
Raul Herdy przewrócił stronnicę.
— Piętnaście dni aresztu policyjnego... — czytał dalej — cztery dni aresztu w policji... ośm dni więzienia. W 1863 skazany na pięć lat zamknięcia za kradzież... Cóż na to powiesz?
— Podejrzywałem coś w tym rodzaju?
— Z jakiego powodu?
— Zanadto obawiał się policji...
— Więc znasz osobiście tego Klaudjusza Marteau?
— Miałem sposobność widzieć go raz i rozmawiałem z nim nawet.
— Podejrzana jakaś figura, należy się go wystrzegać...
— Zaniecham zatem zamiaru... Czy odsiedział całe pięć lat.
Raul Herde zajrzał znowu do książki.
— Nie.
— Jakto?
— Za dobre sprawowanie się otrzymał ułaskawienie po dwóch latach... Wyszedł z więzienia w 1876 roku... Ułaskawiony zupełnie.
— Może się zatem poprawił...
— Nie dowierzałbym mu w każdym razie. Dobre prowadzenie się więźniów jest najczęściej hipokryzją... Aby się coprędzej oswobodzić, udają świętoszków... Co do mnie, wcale się nie podejmuję rekomendować ci wypuszczonego więźnia...
— Historja ta nabawia mnie prawdziwego kłopotu. Mam dać odpowiedź osobie, która liczy już na tego przewoźnika.
— Odpowiedź jest bardzo prosta... potrzeba przedstawić fakta, bo te same mówią za siebie.
— Zapewne, ale muszę także odpowiedzieć przyjacielowi, który mi rekomendował Klaudjusza Maurteau. Trzebaby mu pokazać dowody, że protegowany nie zasługuje na zaufanie... Czy mógłbym dostać odpis tego wykazu... Czy dać go możesz?
Raul Hardy zawahał się.
— Sam nie wiem, czy mam do tego prawo, a bodaj, że mi nie wolno... Ale dla ciebie, który jesteś moim przyjacielem, gotów jestem to zrobić.
— Dziękuję ci po tysiąc razy. Możesz mi dać kopję zaraz?
— Nie, bo mam pilną robotę, którą się muszę natychmiast zająć, ale przyślę ci dziś wieczór.
— Przyrzekasz? Możesz liczyć napewno.
Fabrycjusz podziękował raz jeszcze porucznikowi, uścisnął mu rękę i wyszedł z ministerjum. Przechodząc ulicą Royale, mówił do siebie: teraz już ciebie się nie boję, panie Klaudjuszu... Trzymam cię w ręku, kochanku... Cokolwiek bądź nastąpi, nie potrafisz mi nic zrobić... Teraz do Auteuil do Rittnera!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.