Lekarz obłąkanych/Tom I/LXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LXVI.

Lekarz obłąkanych był w swoim gabinecie, do którego wprowadzono natychmiast Fabrycjusza.. Spólnicy podali sobie ręce.
— Czy są jakie nowiny? zapytał Rittner.
— Jest ich nawet zadużo — odrzekł Fabrycjusz. — Są bardzo ważne nowiny.
— Czy znów przewoźnik z Melun?
— Znalazł się inny nieprzyjaciel, którego więcej potrzeba się obawiać, a jest nim Paula Baltus.
— Siostra Fryderyka!? wykrzyknął doktor.
— W swojej własnej osobie.
I Fabrycjusz powtórzył znowu to, co zeszłej nocy opowiedział Renèmu, to jest scenę, jakiej był świadkiem w Parc des Princes, u bankiera Jakóba Lefébre.
Rittner słuchał chciwie, ważąc każde słowo według swojego zwyczaju, ażeby wyciągnąć jaki wniosek.
— Rzeczywiście, że to ważne — mruknął, skoro skończył Fabrycjusz — trzeba było wyciągnąć z młodej dziewczyny, w jaki sposób myśli zabrać się do poszukiwań i wykrycia prawdy...
— Mógłbym się zdradzić, nalegając zbytecznie.
— Cóż więc postanowiłeś?
— Rozkochać pannę Paulinę Baltus i tym sposobem zyskać nad nią przewagę...
— Liczysz, że to się uda?
— Choćbym miał ci się wydać szczególnie zarozumiałym, odpowiem, że liczę bardzo na to.
— To dobrze, bo Paula jest niebezpieczną, bo byłaby zdolną osiągnąć cele, jakie zamierzyła. W całej tej przeklętej sprawie jest dziwna jakaś komplikacja... Ja ją podejrzywam, ale wy wcale nie przewidujecie... Czy siostra Fryderyka zna panią Delariviére?
— Chyba, że nie widziała jej nigdy.
— Czy wie, że pani Delariviére jest obłąkaną i że egzekucja w Melun stała się jedyną przyczyną tej warjacji?...
— Nie wie...
— Pewnym jesteś?...
— Najpewniejszym...
— Niechże się więc o tem nie dowie — powiedział Rittner ponuro, niech się o tem nigdy nie dowie... pamiętaj!...
— Dlaczego? — zapyteł Leclére zdziwiony wyrazem twarzy doktora.
— Dlatego, że pewna myśl, jaka mi do głowy przyszła, mogłaby się i jej nastręczyć, a gdyby raz tylko istota tak energiczna wpadła na ślad najmniejszy, nie pozostawałoby nam nic, jak zabrać manatki i uciekać co tchu zagranicę...
— Nie rozumiem... Wytłómacz mi to z łaski swej.
Zamiast odpowiedzi, doktor pytał dalej:
— Czy Joanna ma jaką swoją rodzinę?
— Nie wiem, ale wątpię.. Podobno, że sierota, i to bardzo niskiego pochodzenia... Kiedy mój wuj ją poznał i kiedy się w niej zakochał, była nauczycielką gramatyki i muzyki.
— Nie słyszałeś kiedy, żeby miała brata?...
— Nigdy... Wuj o tem także nic nie mówił, może zresztą i sam nic nie wiedział.
— Dobrze... Teraz zadam ci jedno pytanie, bardzo jasne, na które proszę mi odpowiadać również jasno.
— Czekam na to pytanie.
— Czy Joanna ma żyć, czy ma umrzeć?
Fabrycjusz spojrzał na doktora z mimowolnem przerażeniem, aż mu policzki zadrżały.
— Pytam się, czy ma żyć? — powtórzył doktor.
— Zapewne... przynajmniej nie teraz — mruknął Fabrycjusz. Niech żyje i niech będzie warjatką... Nie ma jej się co obawiać...
— Czy masz dowód na to?
— Objaśnij wyraźnie, co chciałeś mianowicie powiedzieć?
— To co już powiedziałem, z czem się raz bardzo nieroztropnie wyrwałem wobec twojego wuja, który na szczęście nie zrozumiał mnie jednakże... Powtarzam, że nie samo tylko przerażenie było powodem tej warjacji... Siostra Fryderyka odgaduje związek krwi pomiędzy Joanną a skazanym, i szukać będzie na tej drodze. Za pomocą nazwiska odnajdzie rodzinę... Wygrzebie napewne, komu zostały posłane owe piętnaście tysięcy franków, o jakich nie można było się dowiedzieć... Uchwyci za nitkę Arjadyny i po tej nitce dojdzie do mordercy i jego wspólników...
Fabrycjusz pobladł.
— Masz rację... ale jeśli Joanna pozostanie warjatką?...
— Z warjacji można się wyleczyć, z grobu nie wychodzi się nigdy... To też raz ci się pytam jeszcze: Czy Joanna ma żyć, czy ma umierać? Cóż chcesz, ja także się obawiam...
— No, zobaczymy, na to zawsze czas będziemy mieli. Gdyby niebezpieczeństwo się zwiększyło, usuniemy jego przyczynę.
— Czekajmy zatem — odrzekł doktor, a po cichu dodał: — „Jeżeli za długo będziesz się wahał, to ja sam coś postanowię, nie radząc się ciebie! Każdy sam przecie dbać musi o swoją skórę!“
Fabrycjusz mówił:
— Wuj mój zarzuci mnie pytaniami. Potrzeba będzie mu odpowiedzieć na wszystko dokładnie... Jakże się ma warjatka?
— Lepiej... Kuracja skutkuje... Chora jest bardzo spokojna.. Za kilka dni widok córki nie wywoła już nowego ataku... Podejmuję się wyleczyć ją zupełnie w przeciągu, trzech miesięcy.
— Ale nie zrobisz tego! — wykrzyknął Fabrycjusz.
Doktor zaczął się śmiać.
— Naiwnyś, kochany przyjacielu — powiedział szyderczo.
— Pomówmy o kosztach — odezwał się Fabrycjusz.
— Nie mam nic przeciwko temu...
— Wiele żądasz od wuja za leczenie i utrzymanie pensjonarki?
— Pięć set franków miesięcznie — chyba że to nie za dużo?...
— To za mało... Ja liczę dwa tysiące...
— Do licha! stawiasz się po książęcemu.
— Działam, jako przyjaciel, a to znacznie więcej warte. Ponieważ choroba potrwa długo, więc proszę za sześć miesięcy zgóry!...
Wyjął pugilares i rozłożył przed doktorem dwanaście biletów po tysiąc franków każdy.
— Zaraz dam pokwitowanie — odezwał się tenże.
— Proszę cię o nie. Ponieważ pełnię jedynie obowiązki intendenta, muszę zatem składać rachunki.
Rittner wypisał kwit i wręczył go Fabrycjuszowi.
— Kiedyż cię znowu zobaczę?
— A toć będę musiał być codzień, wyjąwszy niedzieli, w którą udajemy się do Melun... Wuj nie będzie chciał i z pewnością pozostać czterdziestu ośmiu godzin bez żadnej wiadomości.
— Dowidzenia zatem!...
— Dowidzenia!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.