Lekarz obłąkanych/Tom II/XLVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XLVI.

— Boże — szepnęła panna Baltus do ucha Grzegorza — gotów wywołać napad.
— Cicho! — odrzekł szeptem młody człowiek.
Joanna podniosła głowę i patrzyła na doktora, który wpatrywał się w nią z natarczywością pogromcy. Usta jej drżały, a złość wstrząsała całem ciałem.
Doktor V. mówił dalej:
— Czy mnie słyszysz?... na tych kwiatach jest krew, krew jak na szafocie.
— Krew — mruczała Joanna — szafot, szafot.
Rysy jej się ściągnęły. Chciała wyrwać rękę, ale silne palce uczonego ściskały ją jak w kleszczach. A głosem coraz groźniejszym mówił dalej:
— Zabraniam ci wymawiać tych słów. Zabraniam nawet o nich myśleć,
Joanna głucho jęknęła, zaczęła się szarpać, nakoniec zupełnie osłabła. Grzegorz i Paula chcieli się zbliżyć. Doktor V. dał znak, ażeby zostali na miejscu. Trzymając ciągle Joannę za rękę, pociągnął ją ku sobie i zapytał znowu:
— Chcesz jeszcze kwiatów?
— Nie! nie! — odrzekła chora z gestem przerażenia. — Nie chcę kwiatów.
— Jesteś posłuszną, to dobrze; siadaj! Rozkazuję ci być spokojną. Masz spać.
Pani Delariviére osunęła się na fotel, pochyliła głowę i przymknęła oczy.
Grzegorz i Paula doznawali dziwnego uczucia ludzi, którzy przypadkowo byli świadkami sceny fantastycznej magnetyzmu.
— To co usiłowałem uczynić w waszej obecności, kochany uczniu — odezwał się profesor V. — pozwala mi sformułować teraz dokładną opinję, której nie mogłem wyrobić sobie przedtem. Paraliż mózgu nie jest zupełny. Wrażliwość nie wygasła. Pani Delariviére, jak mi się zdaje, może odzyskać rozum.
— Ah! — wykrzyknęła rozpromieniona panna Baltus — cóż to za szczęście!
— Nie zapominaj tego, coś widział — mówił dalej doktor V. — zwracając się do swojego ucznia — i skorzystaj z nauki. W pewnych wypadkach pomieszania zmysłów silna wola lekarza jest najlepszym środkiem wyzdrowienia. Wypada w potrzebie być stanowczym, ostrym, tyranem nawet — nie zapomnij o tem.
— Nie zapomnę! — odpowiedział Grzegorz.
— Teraz chodźmy na śniadanie, potem będziemy rozmawiać o stanowczem doświadczeniu, o jakiem mi pisałeś, żądając mojej rady.
— Służę, kochany profesorze.
Panna Baltus i obaj lekarze opuścili pokój, pozostawiając Joannę uśpioną głęboko.
Podczas śniadania doktor V. zarzucał pytaniami Grzegorza i zdawał się uradowany jego jasnemi i dokładnemi odpowiedziami. Po kawie przeszli do gabinetu.
Serce Pauli silniej zabiło. Od tego, co tam będą mówili, zależeć będzie zapewne uzdrowienie pani Delariviére, o co tak bardzo chodziło sierocie, zajętej swoją zemstą.
— Przystąpmy otwarcie do rzeczy, mój kochany uczniu — mówił doktor V. — Przejrzałem twój materjał z uwagą, na jaki zasługiwał, a szczególniej zastanawiałem się nad dziwnemi sposobami, na jakie liczysz w zwalczaniu złego.
— I cóż, profesorze? — zapytał Grzegorz — jak te sposoby uważasz?
— W zasadzie dobre, ale stanowczo nie zgadzam się na sposób wykonania.
— Jakto?
— Zaraz ci wytłómaczę. Wystawiać chorą na podobny postrach, jaki nabawił ją warjacji, spowodować gwałtowne wstrząśnienie mózgowe i oczekiwać od tego wstrząśnienia powrotu równowagi, oto pański cel. Pochwalam go, ale pan chcesz sprowadzić przestrach przez scenę dramatyczną, jaką widujemy w teatrach, chcesz pan dać pani Delariviére fikcyjną egzekucją, odegraną przez aktorów, albo raczej figurantów, którym wyznaczysz role. To sposób niedobry. Żadnych komedji, kochane dziecko, żadnych fikcyj. Rzeczywistość w całej swej okropności, wierzaj mi, inaczej chybisz celu a nowe usiłowanie nie będzie już możebnem.
— Co?... — szepnął przerażony młodzieniec. — Pan chciałbyś?...
— Chcę, żeby pani Delariviére zobaczyła raz jeszcze to, na co patrzyła w Melun. Chcę, żeby zobaczyła skazańca, wchodzącego na stopnie szafotu i głowę skazańca spadającą do kosza, ja tak tylko rozumiem.
— A! — wykrzyknęła Paula — to okropne!
— Zapewne, że okropne, proszę pani — odrzekł doktor — ale ta właśnie okropność widoku wywoła w chorej reakcję piorunującą, a rezultatem onej będzie zupełne wyzdrowienie albo śmierć.
— Śmierć — powtórzył Grzegorz.
— Trzeba przyjąć alternatywę, moje drogie dziecię, gdy się używa jednego z tak heroicznych środków. Wybawia on, albo zabija. Wstrząśnienie przywróci pani Delariviére rozum, albo pozbawi ją życia.
— A! — rzekła panna Baltus — jeżeli pani Delariviére odzyska rozum, czyż będzie pamiętać?
— To nie ulega wątpliwości, ale konieczną będzie wielka ostrożność, dla otrzymania równowagi moralnej w nowych okolicznościach, stanowczych tą razą.
Grzegorz zamyślił się. Doktor V. go zapytał:
— No co? Czy nie podzielasz zmian, jakie chcę zaprowadzić w twoim planie?
— Owszem, pochwalam je zupełnie, ale to mnie przeraża.
— To konieczność, na którą przystaniesz po głębszem zastanowieniu, pomyśl tylko o chwili, kiedy to możesz wykonać
— Chwila ta nie zależy odemnie, skoro będzie potrzeba koniecznie czekać skazania na śmierć i egzekucji.
— Ani jedno, ani drugie nie są rzadkością w Paryżu i sąsiednich departamentach.
— Czy nie przedstawią się pewne niemożebne przeszkody?
— Ja się podejmuję usunąć wszystkie, i uzyskać, kiedy nadejdzie czas, potrzebne pozwolenie; potrzeba, aby to ohydne widowisko przedstawiło się nagle twojej chorej, tak jak jej się przedstawiło za pierwszym razem. Zresztą kiedy nadejdzie ta chwila, nie opuszczę cię, będę ci asystował, bo nigdy jeszcze w mojej długoletniej praktyce nie byłem świadkiem bardziej interesującego doświadczenia. Jeżeli ci się uda, kochany uczniu, to na drugi dzień po doświadczeniu staniesz się sławnym i ogłoszą cię za świecznik nauki.
— Mało mnie obchodzi chwała — mruknął Grzegorz, który myślał o Edmie — inną ja za to otrzymam nagrodę.
Doktor V. wyjął z kieszeni zwój papieru, przewiązany sznurkiem i podał go Grzegorzowi.
— Oto jest twój memorjał, na marginesach znajdziesz moje uwagi i rady.
— Dziękuję, kochany profesorze, dziękuję z całej duszy.
— Pamiętaj, że zawsze jestem do twojej dyspozycji. Teraz cię pożegnam.
— Już?...
— Zbliża się godzina mojego wykładu, a nie chcę się spóźnić.
— Ale pan przyjdzie do nas?
— Obiecuję.
Stary uczony oddalił się, pozostawiając w duszy Pauli i Verniera nadzieję połączoną z obawą i pewnem przerażeniem.
— Co zrobimy? — zapytał Grzegorz.
— Czekajmy aż posiedzenia sądowe pozwolą nam działać — szepnęła ponuro młoda dziewczyna — jeżeli nie przyjdzie zdrowie, to śmierć przyjdzie napewno! Tak nam powiedział sławny doktor. To okropne, że aż mnie dreszcze przechodzą!
— Prawda, proszę pani, i gdybym nie miał ufności w sprawiedliwość Bożą, nie śmiałbym robić próby.
— Masz pan rację, panie Grzegorzu. Pan Bóg z pewnością nam dopomoże. Ale jakżebym chciała, żeby pan Delariviére był obecnym.
— Podług depeszy jego siostrzeńca, powrót nastąpi niezadługo.
— Upoważnienie bankiera koniecznem jest do tego, coś pan postanowił, nieprawda?
— Tak, proszę pani, koniecznem.
— A jeżeli on się nie zgodzi?
— Dlaczego nie miałby się zgodzić, a zresztą jeżeli się będzie wahał, to z pewnością znajdę sposób, aby go przekonać. Bardzo pragnę jego obecności i czekam na niego z pewną ufnością.
Panna Baltus potrząsnęła głową.
— A jednakże, cóż za alternatywa? Pomyśl pan tylko — mówiła Paula.
— Jeżeli nie nastąpi uzdrowienie, to śmierć nieunikniona!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.