Lekarz obłąkanych/Tom III/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ V.

Wizyta trwała krótko. Stan zdrowia młodej dziewczyny ciągle był jednakowy, bardzo wolno przychodziła do sił, co Grzegorza do rozpaczy przyprowadzało. Pokonał wprawdzie chorobę serca, ale osłabienie trwało ciągle, pomimo wszelkich usiłowań.
Panna Baltus i trzej panowie wyszli z pokoju. Skoro tylko zeszli do ogrodu, zadzwoniono na śniadanie.
— Muszę państwa pożegnać — odezwał się Fabrycjusz — mam dzisiaj dużo interesów do załatwienia... minuty mam policzone.
— A przyjedziesz wieczorem?
— Z wielką przykrością i tego muszę sobie odmówić.
— No to do widzenia... do jutra.
— Do jutra, kochana Paulo... do jutra, panowie...
Siostrzeniec bankiera miał się już oddalić, gdy miejscowy ogrodnik stanął przed rozmawiającymi.
— Przepraszam pana dyrektora i całą kompanję, mam powiedzieć dwa słowa.
— Słucham — odezwał się Grzegorz.
— Oto znalazłem przed chwilą w okrągłem przejściu... — I mówiąc to ogrodnik wyjął z kieszeni coś bardzo maleńkiego, starannie owiniętego w papier.
Fabrycjusz zmarszczył brwi, Paula ciekawie słuchała.
— Co takiego? zapytał Grzegorz pokażno.
Ogrodnik rozwinął papierek i pokazał mu na ręku brylant, najpiękniejszej wody.
— Ależ... — wykrzyknęła panna Baltus, zwracając się do Fabrycjusza — to kamień z pańskiego pierścionka!
Leclére był śmiertelnie blady. Odpowiedział jednakowoż na pozór zupełnie spokojnie:
— I ja tak myślę...
A wziąwszy brylant, przyłożył go do pierścionka i obsadził jak najłatwiej.
Grzegorz zdawał się być wielce zdziwionym.
— Znalazłeś ten kamień w okrągłem przejściu? — zapytał ogrodnika.
— Tak, panie dyrektorze, około amfiteatru — odpowiedział ogrodnik.
Po chwili zastanowienia Grzegorz zwrócił się do Fabrycjusza z zapytaniem:
— Czy miałeś pan na palcu pierścionek ten onegdaj, kiedyśmy razem chodzili?...
— Miałem... nie zdejmuję go nigdy... nawet przy myciu rąk...
— To wtedy zapewne brylant musiał wylecieć... Łatwo się tego domyślić... Ale jakimże sposobem nie spostrzegłeś pan swojej zguby?...
— Nie mogę sobie tego wytłómaczyć... gdyby nie panna Baltus, nie wiedziałbym dotąd jeszcze, że mi oczka brakuje w pierścionku... Wielką wartość przywiązuję do tego kamienia, nie dla tego, że jest cenny, ale że to pamiątka... Szczęśliwy jestem, że go ten poczciwy człowiek odnalazł i proszę go o przyjęcie tego na podziękowanie.
Fabrycjusz wsunął w rękę rozpromienionego ogrodnika pięć luidorów..
Masz pan szczęście odezwał się Grzegorz. — Możnaby się śmiało założyć o nie wiem co, że brylant pozostałby w bramie wdeptany pomiędzy kamienie.
Zamienili jeszcze kilka słów w tym przedmiocie i młody człowiek się oddalił.
— Mam więcej szczęścia, aniżeli rozumu!... — mówił do siebie, powracając do Paryża. — Gdyby nie ten pozawczorajszy spacer z doktorem, byłbym straszliwie skompromitowany. W żaden sposób nie potrafiłbym się wytłómaczyć z mojej nocnej obecności na tem miejscu...
Po śniadaniu doktor Schultz poszedł do gabinetu dyrektora. Rozmawiał dość długo o stanie pani Dalariviére i zastanawiali się nad tem, czy przepisana przez Grzegorza belladona mogła pogorszyć stan pani Delariviére.
Po dłuższem badaniu doszli do przekonania, że przepisana doza nie była za duża i że nie mogła spowodować w organizmie podobnych zaburzeń, jakie zaniepokoiły ich dzisiaj, postanowili więc nadal dawać pani Delariviére belladony.

∗             ∗

Fabrycjusz powrócił około dziewiątej do willi Neuilly. Rozkazał Laurentowi, ażeby mu nie przeszkadzał, poszedł do swojego pokoju i zamknął się na dwa spusty.
Klaudjusz czuwał obecnie nad tem tylko, co nędznik robi poza domem. To też nie zadawał sobie fatygi wdrapywaniem się na kasztan i czekał, aż światło w oknach zagaśnie. Nastąpiło to kilka minut przed jedenastą.
— Czy spać się położy, czy wyjdzie? — pytał się Klaudjusz zaciekawiony. Zaraz to zobaczymy... Znam już teraz drogę łotra i nic mi nie przeszkodzi wyprzedzić niegodziwca.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.