Lekarz obłąkanych/Tom III/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ X.

Zdumienie Klaudjusza Marteau nie miało granic. Dzielny chłop nie spodziewał się niczego podobnego, nie spodziewał się, ażeby musiał wyjeżdżać tak nagle, o mało też nie stracił zwykłej swej przytomności umysłu.
— Ach! — szepnął — to i pan Laurent pojedzie ze mną?
— No tak... Czy ci się nie podoba?...
— Przeciwnie, proszę pana... Żyjemy z Laurentem w jak najlepszej przyjaźni... i bardzo mi przyjemnie będzie z nim podróżować.
— Tem lepiej, mój zuchu... Laurentowi dam potrzebne pieniądze i z nich będziesz czerpał, co ci potrzeba będzie.
— Dobrze, proszę pana...
— Zjedz zatem śniadanie i przygotuj się do drogi razem z twoim chłopcem... Wybierzecie się na dni dwanaście... Powóz zajedzie o jedenastej... Sprawiaj się z żołnierską punktualnością.
— Nie każemy czekać na siebie, proszę pana.
— Przypuszczam!... możesz odejść...
Klaudjusz oddalił się pomieszany i powróciwszy do mieszkania, mówił do siebie:
— Bardzo przebiegłe jest kochane moje panisko, instynktownie mnie się obawia... wysyła mnie z Piotrkiem, a Laurentowi każe nas pilnować. Bardzo jest istotnie przebiegły, ale i ja nie w ciemię bity! — Gdybym tak nie pojechał i wzruszył ramionami.
— Cóż znowu! powiedział. — Nie jechać, to byłobv znaleźć się głupio!... Zanadto byłoby to podejrzanem i mój pan, albo by sobie drapnął, albo by pozbył mnie się jakim niedobrym sposobem!... Nie! nie... ty pojedziesz, mój marynarzu!... Podróż lepiej ci jeszcze posłuży do wykonania twoich planów! Jakaś myśl przyszła mu nagle do głowy i aż się uśmiechnął z zadowolenia. Wyszedł z mieszkania i zawołał małego Piotrka.
Chłopak naprawiał sieć, w której trochę oczek przerwało się o korzenie.
— Jestem, panie Klaudjuszu, — odpowiedział — zrywając się od roboty.
— Idź, zapakuj prędko kilka koszul, kilka chustek do nosa, kilka par skarpetek i codzienne swoje ubranie... Wyjedziemy...
Oczy Piotrka zaszły łzami.
— Wyjeżdżamy? — wyszeptał. Czy nas wydalają stąd, proszę pana?...
— Nie... nie... mój pomocniku... Źle mnie zrozumiałeś... Odbędziemy małą podróż...
— Gdzie pojedziemy, proszę pana?...
— Do Hawru... sprowadzimy stamtąd statek parowy.
— Do Hawru?.. Ależ to Hawr nad morzem.
— Tak, smyku.
— No, to zobaczymy bałwany i prawdziwe okręty?
— I wiele innych rzeczy. No leć, aby się zapakować. Wyjeżdżamy punkt o jedenastej...
— Niech się pan nie obawia, nie spóźnię się ani minuty...
Dzieciak poleciał zapakować swój tłomoczek. Bordeplat uczynił to samo.
Podczas kiedy eksmarynarz i jego pomocnik zajęci są przygotowaniami do drogi, powróćmy do Fabrycjusza.
Laurent po odniesieniu depeszy powrócił do pana.
— Depesza została wysłana, oto kwit...
— Dobrze... — odrzekł Fabrycjusz. — Teraz słuchaj mnie z całą uwagą...
— Będę połykał pańskie słowa...
— Klaudjusz ze swoim pomocnikiem wyjeżdżają...
— Wyrzuca ich pan?...
— Wcale nie... wysyłam ich do Hawru po kupno małego statku parowego... ty z nimi pojedziesz...
Laurent aż podskoczył.
— Ja? — wykrzyknął zdziwiony.
— Tak, ty... To już postanowione.. Na nic się nie zdadzą uwagi...
— O! proszę pana, ja nie myślę się sprzeciwiać... Moim obowiązkiem jest słuchać pana... i ja do tego się zastosuję...
— Dobrze... Wszyscy trzej pojedziecie koleją o dwunastej minut dwadzieścia pięć... Dzisiaj szesnasty... Dla wiadomych powodów nie życzę sobie abyście powrócili do Paryża przed 27 b. m., to jest przed dziesięciu czy dwunastu dniami!... Słuchaj uważnie, co ci zalecam. Nie przyjeżdżajcie przed jedenastu dniami, to rzecz najważniejsza, ale pozwalam wam opóźnić się z powrotem. Pragnąłbym nawet tego. Czyś mnie zrozumiał?
— Zrozumiałem. Jeżeliby Klaudjusz Marteau zanadto się spieszył, znajdę sposób, aby go zatrzymać.
— Tak jak w Bercy? — zapytał ironicznie Fabrycjusz. — Laurent zawstydzony spuścił głowę.
Pan mi wymawia... ale pan jest w prawie... Przypisywałem sobie zdolności, jakich wcale nie miałem... teraz jednak odpowiadam za siebie... Pan zna przysłowie: „Kot wściekły...“
— „Obawia się zimnej wody“, — dokończył, śmiejąc się Fabrycjusz. — No, ale miej się na ostrożności.
— Z pewnością, że tak będzie, proszę pana.
— Przybywszy do Hawru, przyślesz mi zaraz depeszę...
— Dobrze.
— Drugą depeszę wyślesz w dzień waszego odjazdu... Powrócicie wodą... W Hawrze zatem potrzeba będzie zyskać na czasie.
— Zyskam na pewno... gdyby mi nawet przyszło zachorować i skazać się na djetę, co byłoby bardzo niemiłe.
— Oto jest trzydzieści tysięcy franków w biletach bankowych... Mały parowy statek kosztować będzie dwadzieścia pięć, albo dwadzieścia sześć tysięcy najwyżej...
— A reszta sumy?
— Pokryje wasze koszta podróży.
— To strasznie dużo, proszę pana.
— Tem lepiej, mój Laurent, bo reszta dla ciebie tytułem gratyfikacji... Oszczędź, jeżeli ci się podoba.
— Dziękuję panu.
— Zaopatrz się w rewolwer, dla obronienia w razie potrzeby pieniędzy; a teraz każ mi podać śniadanie, Przygotuj

się, wydaj rozkazy, aby zaprzęgnięto do powozu na jedenastą i jedźcie na kolej.
— Dobrze, proszę pana... Śmiem się spodziewać, że pan będzie ze mnie zadowolony.
Laurent wyszedł. Fobrycjusz pozostawszy sam, zatarł ręce z radości.
— No to jestem spokojny... Klaudjusza Marteau obawiałem się potrosze... Zanim powróci, wszystko będzie już skończone... Lepiej niech nie będzie w Paryżu podczas pogrzebu Joanny... A naturalnie będzie to pogrzeb wspaniały!... Znam przecie swoje obowiązki siostrzeńca i spadkobiercy... Każę zwłoki Joanny z wielką pompą przeprowadzić na wieczny spoczynek.
O jedenastej powóz był gotów. Klaudjusz, Laurent i mały Piotrek usadowili się w nim. O trzy kwadranse na dwunastą stangret zatrzymał konie przed dworcem drogi żelaznej. Laurent udał się do kasy po bilety. Nie mieli do oddania żadnych pakunków. O dwunastej minut dziesięć wszyscy trzej zajęli miejsca w przedziale klasy drugiej. W kwadrans później rozległ się: świst lokomotywy i pociąg ruszył. Pozostawmy ich jadących, bo i tak wkrótce połączymy się z nimi.
Około drugiej Fabrycjusz udał się kabrjoletem na stację lyońską. Trochę przed czwartą przybył do Melun. Paula czekała nań z koczykiem zaprzężonym w kucyki, ażeby zawieźć go do swojej willi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.